Harry prawdopodobnie nie powinien tego robić, a wręcz był pewien, że jest to ostatnia rzecz, którą ktokolwiek rozsądny radziłby mu zrobić, jednak mimo wszystko nogi same pokierowały go w dół schodów. Wszystko zostawił tak, jak leżało, a ze sobą wziął jedynie telefon, ubrał trampki i wyszedł, ostrożnie zamykając drzwi.
Louis stał oparty o ścianę samochodu, paląc ze znudzeniem papierosa. Bukiet czerwonych róż spoczywał tuż obok niego na masce, podczas gdy chłopak czekał. Harry zrobił ostrożnie krok do przodu, jakby ktoś w każdej chwili mógł go zaatakować. Nie wiedział, dlaczego się tak czuł, jednak po tym, co wydarzyło się tego dnia w szkole, nie ufał już Louisowi. Nie miał pojęcia, dlaczego na niego czeka i jakie ma zamiary, a mimo wszystko wyszedł, bo nie potrafił inaczej. Cóż, miłość bywa ślepa.
- Podejdziesz, czy będziesz się tak skradać? - Louis pierwszy przerwał krępującą ciszę, unosząc brew pytająco. Zaciągnął się, po czym wypuścił dym, patrząc prosto w stronę nieśmiało idącego Harry'ego.
Młodszy chłopak podszedł do niego, nerwowo ukrywając dłonie w rękawach bluzy, jakby chciał się w niej ukryć. Nie odezwał się ani słowem, ponieważ nie czuł się do tego zobowiązany. Jedynym, czego chciał i do czego miał prawo, to wyjaśnienia. Stanął więc tuż przed nim i posłał mu pytające spojrzenie, jakby chciał, by w końcu zaczął mówić i w tej samej chwili niebieskooki wyrzucił papierosa, przydeptując go. To była właśnie ta chwila, kiedy Louis stracił całą pewność siebie, z której słynął i spuścił wzrok, nie wiedząc, jak to wszystko ubrać w słowa.
- J-ja... - jego głos zadrżał, podobnie jak wargi i po chwili całe ciało, gdy uklęknął przed Harrym, trzymając w dłoniach trzy czerwone róże, przywiązane do siebie białą wstążką - Przepraszam, Hazz. Jestem chujem, wiem.
Harry przez kilka sekund nie mógł się nawet poruszyć przez szok, którego zaznał. Otworzył szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się dzieje, jednak nie mógł wymówić ani jednego słowa. Otworzył zszokowany usta, nie mając pojęcia, co zrobić, ponieważ absolutnie nigdy nie spodziewałby się takiego obrotu sprawy.
- L-Lou, co ty wyprawiasz...? - zdołał wydusić po chwili, gdy minął już pierwszy szok. Louis spojrzał na niego z dołu z oczami pełnymi właśnie tych iskierek, w których się zakochał. Spojrzał na niego błagalnym wzrokiem pełnym bólu, wzrokiem, któremu nie dało się odmówić.
- Chciałbym, żebyś pozwolił mi wszystko wyjaśnić - oznajmił drżącym głosem, wręczając młodszemu róże, które ten nieśmiało przyjął - Proszę, pozwól mi - dodał, patrząc mu prosto w oczy.
A Harry po prostu nie potrafił ukryć wzruszenia. Nikt nigdy tak go nie traktował i nieważne co Louis by zrobił, Harry był w tamtej chwili zdolny wybaczyć mu absolutnie wszystko, przez sposób, w jaki na niego patrzył i w jaki jego głos lekko drżał, sprawiając, że popularny, nieustraszony chłopak stał się kruchym bałaganem.
- Dobrze - wyszeptał, gdy pojedyncza łza spłynęła po jego bardzo mocno zarumienionym w tamtej chwili policzku.
- Wsiądziesz? - spytał niepewnie Louis, wstając i wskazując gestem na samochód. Harry chwilę się zawahał, ponieważ był już zmrok i choć jego mama miała tego dnia nocną zmianę, był pewien, że może się martwić, jeśli z jakiegoś powodu wróci i nie zastanie go w domu o tej porze.
Jednak gdy Louis otworzył dla niego drzwi, Harry niewiele myśląc wsiadł do środka i gdy usadowił się na miejscu pasażera, cichy głos w jego głowie mówił mu "Co ty do cholery robisz?!", jednak Harry jak zwykle nie słuchał go. Starszy chłopak usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik. Gdy jechali już ulicą, zielonooki zaczął mieć obawy, że być może to wszystko to tylko kolejny przekręt i znów zobaczy Louisa od zupełnie innej strony, niż ta, którą znał. Zaczął nerwowo bawić się liśćmi róż, które spoczywały na jego nogach. Robiło się ciemno, a on nie miał pojęcia, gdzie Louis chce go zabrać.
CZYTASZ
Show Me Love | Larry Stylinson
FanfictionŻycie 17-letniego Louisa z pozoru jest idealne - popularny w szkole, ma wiele znajomych, piękną dziewczynę i dostaje wszystko to, czego chce. Louis jednak skrywa przerażającą tajemnicę - albowiem w jego domu ani sercu nigdy nie było miejsca na miło...