Rozdział 14: Jak w końcu z tą Hiszpanią?

46 5 0
                                    

5 grudnia

Wiadomo, że poniedziałek jest dniem znienawidzonym przez wszystkich, ale dla mnie to był szczególnie ciężki dzień. Myślałam że umrę. Najpierw nie mogłam spać z nerwów, potem musiałam wstać o piątej rano, żeby wyrobić się na autobus jeszcze zanim Janek spełni swoją groźbę. W dodatku cały czas myślałam o tajemniczych sms'ach, co powodowało jeszcze większy stres. Co jeśli dzisiaj ktoś złamie mi drugą nogę? Albo jeszcze gorzej?

Szłam bardzo powoli po ośnieżonym chodniku z kulami w dłoniach, zaczęłam się martwić, że buty mi przemokną od tak wolnego marszu.

- Serio? - usłyszałam tuż obok. Blondyn siedział w swojej Toyocie RAV4 i patrzył na mnie z politowaniem - Nie wydurniaj się i skorzystaj, tak będzie prościej - Prychnęłam i szłam dalej. Wszystko było w porządku, dopóki nie doszłam do końca ulicy całkowicie skutego lodem - Czy ty zawsze musisz wszystko utrudniać?

- Ja!? No przepraszam bardzo panie idealny, ale ja niczego ci nie utrudniam - odparowałam - Możesz sobie jechać i mnie tu zostawić, wisi mi to. Wcale nie musisz tego robić i dobrz... - nie dokończyłam i poleciałam na następny chodnik.

- Zuzia! Nic ci nie jest? - chłopak szybko wysiadł z auta i w pół sekundy był obok pomagając się podnieść. Miałam ochotę zapomnieć o wszystkim co nas podzieliło i po prostu się do niego przytulić. Ale nie mogłam. Musiałam trzymać się z dala od wszelkich uczuć, bo to przynosi same problemy.

- Nie, wszystko w porządku. Dzięki.

- Dobra, teraz to nie ma żartów. Wsiadasz do samochodu i koniec kropka - zarządził.

- Ale ja nie...

- Tak, tak, wiem. Wsiadaj - zachęcił mnie gestem ręki i otworzył drzwi pasażera, a ja stałam z otwartą buzią. Moja złość wzrastała na nowo, ale z naburmuszoną miną spełniłam jego prośbę - I co? To takie straszne? - zapytał kiedy ruszyliśmy. Nie miałam zamiaru się odzywać i wbiłam wzrok w deskę rozdzielczą - słuchaj, w takim układzie to my się nigdy nie pogodzimy...

- A kto powiedział, że mam taki zamiar? - obruszyłam się - Jestem na ciebie wściekła i chyba nigdy mi nie przejdzie - przynajmniej chciałam w to wierzyć - Nie bawi się uczuciami innych ludzi, myślisz że wszystko da się załatwić ot tak? Nie ma możliwości, żeby zapomnieć o czymś takim z dnia na dzień, nie rozumiesz?

- Ale w czym widzisz problem? Przecież wcale cię nie wykorzystałem i przeprosiłem...

- Nie? Ty chyba śmieszny jesteś! A jak inaczej nazwiesz rozkochiwanie w sobie dziewczyny tylko po to, żeby wygrać zakład? - spytałam z pogardą. Chłopak milczał przez resztę drogi.

- Odwiozę cię po lekcjach i nawet nie próbuj się wymigać - rzucił na odchodne i zniknął w tłumie uczniów wchodzących do szkoły.

Reszta dnia przebiegała w miarę normalnie, po za tym, że wróciły myśli o moim gnębicielu. Żołądek mi się skurczył i nie byłam w stanie niczego przełknąć na lunchu, a na lekcjach cudem udało mi się skupiać. Na zajęciach wychowania fizycznego siedziałam na ławce i uczyłam się z historii na najbliższy sprawdzian. Kiedy usłyszałam krzyk Aśki aż podskoczyłam. Jej drużyna zdobyła punkt, ale nie to było najważniejsze. Powoli zaczynałam coś sobie uświadamiać.

***

Kolejne dni toczyły się tym samym rytmem, żebro przestało mnie boleć, ręka z resztą też, ale nadal musiałam na nie uważać. Przywykłam też do porannej jazdy z Jankiem. Przez pierwszy tydzień się kłóciliśmy, w drugim było milczenie, a trzeci miał dopiero nadejść. Strasznie mnie to męczyło. Musiałam się powstrzymywać przez większość czasu od uwag, rozmów, spojrzeń i gestów. To było cholernie trudne, ponieważ chłopak bardzo się starał odzyskać moje zaufanie, ale potrzebował aż czterech dni żeby zrozumieć jak bardzo mnie zranił i jaką drogę mamy do pokonania. Tak, my. Chcąc nie chcąc kiedyś mi przejdzie, ale pytanie ile to potrwa. Blondyn najpierw zaczął puszczać w samochodzie moje ulubione piosenki (składankę znał prawie na pamięć), później zaczął codziennie przyjeżdżać z tą pyszną kawą, którą piliśmy któregoś dnia w szkole, kolejne były małe karteczki z przeprosinami i komplementem na dzień dobry. Taka była nasza komunikacja w dniach milczenia. Nie wiedział, że zbieram je wszystkie do słoika stojącego w rogu na parapecie.

Ciągły wybór (✔)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz