Część III

61 7 58
                                    

Rozdział 14

    Właściwie wszystko wróciło do normy. Przynajmniej u mnie. M za to oprócz nauki próbował najpierw skontaktować się z tatą Radka, by zapytać o list, co zajęło mu cały tydzień, a potem i z samą Mariką, co trwało znacznie dłużej.

    Okazało się, że był schowany w jednej z książek, które dostał M. Żałował, że sam nie wpadł na to, by je przejrzeć, bo ojciec Radka strasznie przeżył spotkanie z nim. Wciąż obarczał siebie za utratę syna. A widok Marcina najdobitniej uświadamiał mu, że już nigdy go nie zobaczy.

    Marika podobno zmieniła szkołę, bo strasznie opuściła się w nauce. Od jej koleżanek wiedział, że stała się cieniem dawnej siebie. Nikt jednak nie miał pojęcia, gdzie teraz się uczy. Próbował zadzwonić do swojej mamy, ale chyba zmieniła numer telefonu, więc i z nią ciężko było się mu skontaktować. Pojechał nawet do jej pracy, ale okazało się, że jest na zwolnieniu lekarskim.

    Przez to, M znowu chodził markotny i zafrasowany. Ja próbowałam cieszyć się nadchodzącą wiosną, ale gdy patrzyłam na niego i jego ciągłe problemy, to dłuższe dni i cieplejsze promienie słońca, stawały się dość marnym pocieszeniem. Próbowałam namówić go na wypad za miasto (przecież bliskość natury zawsze miała na niego zbawienny wpływ), ale kiedy wreszcie się zgodził, to przyszły pierwsze wiosenne ulewy i nic z tego nie wyszło.

    Przynajmniej Eliza w szkole nie była już taka przygaszona. Choć i tak stała się jeszcze spokojniejsza i mniej rozmowna niż kiedyś. Ze mną jako tako gadała, ale od reszty klasy bardzo się odsunęła. Poniekąd rozumieli jej zachowanie, a z drugiej strony ona nigdy nie była za specjalnie towarzyska, więc chyba nikt nie zauważył jakiejś diametralnej różnicy.

    Z Judytą rozmawiałyśmy tak jak kiedyś, ale nie za często, bo obie miałyśmy sporo nauki. Z Kasią wybrałam się ze dwa razy na rower, ale wtedy ona trochę na mnie narzekała, bo myślami byłam gdzie indziej. Miałam wyrzuty sumienia, że nijak mogę pomóc M. Przez to, że właściwie w każdej wolnej chwili, próbował dowiedzieć się czegoś o Marice lub swojej mamie, nie widywaliśmy się prawie wcale. Pisał tylko SMS-y w stylu: „Znowu nic" albo „Niczego się nie dowiedziałem". Mówiłam mu, że najlepiej by było, gdyby chociaż raz w tygodniu zrezygnował z zajęć. Jednak, gdy zdecydował się na taki krok, okazało się, że żaden z członków jego rodziny nie opuścił w tym dniu mieszkania.

    Kiedy M mi o tym powiedział, zamurowało mnie.

    – Ale chyba nie wyjechali?

    – Podobno nie, ale sąsiadka z na przeciwka patrzyła na mnie spode łba – westchnął zmęczony i zrezygnowany. – Coś czuję, że ojciec musiał dodać swoje trzy grosze do mojego życiorysu.

    Byłam wstrząśnięta. Ten człowiek chyba miał coś z głową!

    Poszliśmy wtedy na krótki spacer, bo M nie miał jak zwykle za wiele czasu. Zahaczyliśmy o blok, w którym mieszkali jego rodzice, ale we wszystkich oknach było ciemno.

    Taki stan rzeczy trwał dobre dwa tygodnie. W końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Oczywiście bez wiedzy Marcina, który na pewno chciałby wybić mi ten pomysł z głowy. A ja miałam dość patrzenia jak się zadręcza. Jeśli tylko istniał cień szansy, że mogłam się czegoś dowiedzieć, to miałam zamiar go wykorzystać (czy tego chciał czy nie. Przecież jeden dzień wagarów w słusznej sprawie nie przekreśli moich planów na przyszłość, a słuchając czasem Marcina, niestety takie odnosiłam wrażenie).

    W poniedziałek wstałam o szóstej rano i zaczaiłam się przed blokiem, w którym mieszkali rodzice M. Niedaleko był plac zabaw, na którym przycupnęłam widząc doskonale, gdyby któryś z domowników wychodził lub wchodził.

PaktWhere stories live. Discover now