Rozdział 29

559 38 4
                                    

Perspektywa Jazza

Miałem piękne sny. Śniłem o rzeczach doskonałych, budynkach pełnych szyku, botach eleganckich i dostojnych. Doświadczyłem mnóstwo idealizmu, którego brakuje mi w życiu. Widziałem oczami wyobraźni także niespełnione marzenia. Za czasów panowania Sentinela Prime'a marzyłem o własnym mieczu. Gwiezdne Ostrze od wielu lat budziło mój podziw. Tak idealnego ostrza moje optyki nigdy nie ujrzały. Zdarzyło się kiedyś, iż broń Optimusa uległa zniszczeniu, zatem Prime'owie udali się na wieczorny trening z bronią zastępczą. To dla Hide został powierzony atrybut naszego obecnie panującego przywódcy, by mógł go naprawić. Byłem naprawdę małym, ale jakże sprytnym robotem! Nie umknęły mojej uwadze przejażdżki zwiadowcze zbrojmistrza z Bumblebee. Nie mogłem nie skorzystać z okazji na podziwianie wymarzonego mieczu! Gdy miejsce Ironhide opustoszało, ja zakradłem się najciszej, jak tylko było to możliwe i starałem się nic nie zepsuć. Na wprost od wejścia do sali zawsze stał ogromny, metalowy stół. Nasz specjalista od uzbrojenia, w razie usterek sprzętów wszelakie prace wykonywał właśnie nad tym stołem. W tym wypadku nie było inaczej. Moje marzenie, przykryte lśniącym jedwabiem znajdowało się w stanie spoczynku, nie zajmując nawet połowy powierzchni płaszczyzny. Moje optyki na ten widok były przepełnione dziecięcą radością i błyskiem gwiazd. Powoli posuwałem się do przodu, by niczego nie uszkodzić. Nigdy więcej nie zdarzyło mi się być tak skupionym w tym, co robię. Delikatnie zdejmowałem materiał o barwie śniegu, by móc po chwili uważnie oglądać Gwiezdne Ostrze. Ten widok zapamiętam do końca życia. Choć było ubrudzone smołą, pozbawione blasku, ja wciąż widziałem je jako potężną, nieokiełznaną i piękną zarazem broń. Spokojnie chwyciłem za rękojeść i skumulowałem wszystkie swoje siły (których miałem niewiele). Sam do tej pory nie wiem, jak to było możliwe. Czyżby Primus dostrzegł moje starania i poświęcenia? Siłując się z mieczem, uniosłem go. Władałem nim, choć jego ciężar był dwukrotnie większy niż mój! Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że w końcu po chwili błogości musiałem stracić równowagę... Ostrze miotało mną na wszystkie strony, a ja kręciłem się z nim po całej sali, niszcząc wszystko, co popadnie. Po długiej chwili amoku straciłem władzę nad własnością Optimusa całkowicie, po czym wypadła z moich rąk, robiąc dziurę w podłodze i ponownie się trzaskając. Widok zbrojowni w takim stanie przeraził mnie do tego stopnia, iż wydałem z siebie krzyk przerażenia. Ile tylko miałem sił w stawach, poderwałem się do biegu. Najszybciej, jak było to możliwe opuściłem miejsce zbrodni i długo nie mogłem się z tego otrząsnąć. Nawet nie chcę wspominać, jak mi się oberwało za mój występek. Przynajmniej Sentinel był długo w dobrym humorze...

Wchodząc do hali głównej cały czas rozmyślałem nad tym, jaki świat byłby piękny, gdyby wyglądał tak, jak co noc w moich snach. Zamyślenie naprawdę do mnie nie pasuje, ale cóż, to jest jedna z cech mojego rozbudowanego charakteru, która jest rzadko ujawniana. Zdziwił mnie widok prawie pustego pomieszczenia, gdyż zawsze tutaj spotykają się wszyscy mieszkańcy swego rodzaju 'królestwa'. W końcu mamy króla i królową... Poza mną, dostrzegłem Crossa, Hounda, Chromię i prawdopodobnie Elitę. A może to Arcee? Różnic brak.
- Cześć! - zgodnie z panującymi zasadami, przywitałem się z botami.

- Witaj Jazz, mijałeś może Hide? - spytał Hound, a mi od razu przypomniała się wcześniej wspomniana sytuacja.
- Nie... myślę, że dzisiaj się spóźni. - odparłem krótko, po czym sięgnąłem po strzałki i zacząłem nimi rzucać do celu.
- Był ktoś z was u Arii? - odezwał się Cross. Poczułem dziwne ukłucie w iskrze.
- Razem z Hide i Deilą złożyliśmy jej wczoraj wizytę. - zaczęła Chromia. - Wypowiedziała trzy słowa, lecz niewyraźnie. Najciekawsze, dwa razy wypowiedziała imię Bumblebee. - dodała zagadkowo femme, a po autobotach przeszło zdziwienie.

- To słodkie. - wtrąciła się Elita z rozmarzeniem. - Nie wiem, jak wy, ale ja tęsknię, mimo że nie poznałam jej zbyt dobrze.

- Wszyscy tęsknimy. Co ja mam powiedzieć, skoro byliśmy przyjaciółmi? - powiedziałem z wyrzutem w głosie. Dlaczego każdy o mnie zapomina?
- Byliście? - podkreślił zielony mech.

- Nasze drogi się rozeszły, już jej nie ufam. - wyjaśniłem, coraz bardziej się denerwując.

- Wszystko za sprawą Blackstar. Dlaczego jej nie ufasz, skoro...

- Odczepcie się wszyscy! - przerwałem... nawet nie wiem dla kogo. Nie mają prawa się wtrącać! - To nie jest wasza sprawa, dajcie mi święty spokój! - krzyknąłem do zdezorientowanych autobotów wściekle.
Poderwałem się z siedzenia i już miałem wychodzić, lecz spostrzegłem stojącą we wrotach postać. Był to Porwol, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. O Primusie...
- Witaj Jazz. - jego ironiczny, oraz poważny głos zdradzał wszystko. Spodziewałem się, że będzie na mnie wściekły. - Właśnie ciebie szukałem, czy możemy pomówić? - spytał, a ja nie mogłem odmówić, gdyż to tak naprawdę było zdanie twierdzące. Odpowiedziałem dla zastępcy Optimusa skinieniem głowy.

Na Primusa, dlaczego nic nie idzie po mojej myśli! Staram się, by zyskać sympatię Prowla, tymczasem zniechęcam go do siebie! Jest on uosobieniem ideału, który chcę posiadać, mieć na własność. Przyciąga do siebie jak magnes. Ta równowaga i harmonia, która go napełnia sprawia, że niczego więcej mi nie potrzeba.
- Dlaczego, mój drogi, pałasz takim gniewem? - spytał, kiedy byliśmy na uboczu, podkreślając zwrot 'mój drogi'. Spuściłem głowę, a gniew został zastąpiony przez skruchę. Jak to jest, że przy nim się rozpływam?

- Przepraszam, ja...

- Nie przepraszaj. Zacznij wreszcie się kontrolować. - przerwał mi stanowczo.
- Po prostu cała ta sytuacja mnie przerasta. - zacząłem niepewnie, z obawy, że znowu moja wypowiedź zostanie przerwana. Kiedy tak się nie stało, kontynuowałem: - Aria była dla mnie naprawdę bliską osobą. Łączyła nas wspaniała relacja. Od momentu afery z Blackstar... wszystko się zmieniło. Byłem nią zawiedziony, zresztą nie tylko ja... Wierzyłem, że to ona zdradziła. Byłem do niej bardzo przywiązany, a razem z wydaleniem jej zniknął kawałek mnie. - wtedy głos zaczął mi się łamać. - Mój procesor zwariował. Iskra czuła nie to, co trzeba. - optyki zaczęły się szklić. - Nienawiść zaczęła we mnie kwitnąć. Wtedy, w starej bazie conów, ja... ja ją widziałem. - nagle z moich optyk poleciały pierwsze, słone krople szklanej cieczy. - Byłem gotów ją zabić, szczególnie w obecności drugiego decepta. Nikt nie spodziewał się jej wyczynu. Widząc odlatującego Megatrona i dwa boty w kałuży energonomu załamałem się. - zacząłem wtedy płakać w głos, a mój rozmówca mnie objął. - Zdałem sobie sprawę ze swojej łatwowierności. Wiedziałem już, że Slayer została wrobiona. Wtedy straciłem kolejną cząstkę siebie, związaną ze współczuciem dla niej. - z każdym słowem mówiłem mniej wyraźnie. - Nie umiem swoich uczuć ubrać w słowa. Jestem wobec tego bezsilny. Pragnę, aby femme wróciła do nas, lecz z drugiej strony obawiam się tego spotkania. Jak się zachowam? Niełatwo będzie znów wrócić do tego, co było...
- Nie jesteś z tym sam. - uciszył mnie czarno-biały mech i mocniej przytulił. - Wszystko się ułoży. Jeśli Bee wyzdrowiał, ona też wyzdrowieje. Wróci do nas. - odpowiedział uspokajająco, lecz ja długo nie mogłem się uspokoić.

[niedokończona] Człowiek wśród robotów - TransformersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz