Rozdział 25

624 43 6
                                    

Przygotowanie, jeśli tak można nazwać popychanie wszystkich do wyjazdu trwało nie więcej niż dziesięć minut. Każdemu deceptowi na nic nie starczyło czasu. Podczas transformacji pierwszych conów ja i Knock mogliśmy wymienić tylko krótkie spojrzenie, nasz plan był niedopracowany i istniało spore ryzyko, że się nie uda. Głęboko w iskrze czułam, że stanie się coś niewiarygodnego i to mnie napawało lękiem.
- Knock, bierzesz Zero i Rapida, ostatni rząd! - krzyknął Starscream. Usłyszawszy jego słowa byłam prawie zadowolona. Prawie, bo gdyby nie Rapid, nasza koncepcja byłaby o niebo łatwiejsza do realizacji. Miejmy jednak nadzieję, że 'mój brat' nie okaże się przeszkodą. Moje rozmyślania zostały przerwane przez kolejne popchnięcie, tym razem ze strony Breakdown'a.
- Rusz się! - wrzasnął, aż w moim prawym audioreceptorze coś zapiszczało. Pomyślałam, że i tak więcej go nie zobaczę, a więc co mi szkodzi.
- Tak się składa, że muszę się wycofać, gdyż Lord Megatron nakazał mi iść na tył razem z Knockiem i Rapidem, idioto! - huknęłam jeszcze głośniej niż decept.
Widziałam po jego ruchach i wyrazie twarzy, że w ciągu paru sekund wpadł w furię. Zero śmiała podnieść na niego głos? Miała czelność wdawać się w dyskusję? Można powiedzieć, że ostatnio stałam się zbyt bardzo pewna siebie. Niebiesko-szary robot już wziął zamach by mnie uderzyć, lecz mu to uniemożliwiłam łapiąc jego ogromną rękę. Zdziwiona odskoczyłam od niego i poszłam tam, gdzie zamierzałam. Mijając szeregi Mrocznych Żołnierzy zastanawiałam się, co we mnie wstąpiło. Po pierwsze zdaje mi się, że nigdy nie uniosłam głosu na żadnego decepticona a po drugie powstrzymałam cios dwukrotnie silniejszego ode mnie bota. Dzieje się ze mną coś dziwnego, a ja nie jestem w stanie określić, co to jest.
- Nareszcie przybyłaś... Dłużej się nie dało? - zadał mi rutynowe pytanie czarno-miętowy robot ze znudzeniem oraz irytacją w głosie. Nie chcąc robić sobie kolejnych przykrości tylko wzruszyłam ramionami i stanęłam na linii pomiędzy dwoma conami.
Ponownie spojrzałam na medyka, który stał parę stóp ode mnie. Jego blacha jak zawsze błyszczała, w przeciwieństwie do mojej; ostatni raz się nią mogłam zająć pierwszego dnia od wygnania z bazy autobotów.
Wszystkie zebrane roboty pod Statkiem Nemezis, tuż po zmianie w różnorodne środki transportu według polecenia przywódcy wyruszyły. Z każdą sekundą, a potem minutą każdy przedstawiciel frakcji decepticon rozpędzał się do coraz większej liczby mil na godzinę i stopniowo oddalał się od grupy przydzielonej do osłaniania tyłów. Została mi przypisana taka funkcja a nie inna, gdyż Lord Megatron razem ze Starscream'em stwierdzili, że i tak nie jestem potrzebna, tak więc jest to bez różnicy czy zginę, czy też nie.
Droga na Czarne Wzgórze, o dziwo trwała o wiele krócej, niż ktokolwiek zakładał - szczególnie dla mnie, gdyż nie zwracałam uwagi na nic ani na nikogo, pogrążona w głębokiej zadumie. Przemawia przeze mnie strach. Nie jest spowodowany on sporym prawdopodobieństwem poniesienia głębokich obrażeń. Nie boję się również tego, iż mój sen zapewne jest kłamstwem, a Blackstar nie zrobi niczego złego. Najbardziej w świecie obawiam się spotkania z autobotami. Dni w szeregach decepticonów mijały jak z bicza strzelił. Jakiś czas temu obliczyłam ile minęło od wrobienia mnie w sporządzenie pisma; było to około trzy, może cztery miesiące temu - dla mnie to bardzo długo. Zastanawiam się, kiedy umknął mi ten cały czas. Jak się zachowam podczas 'spotkania po latach'? Jaka będzie reakcja moich niegdyś przyjaciół na mój widok? To właśnie budzi we mnie największe wątpliwości...
- Drogie decepticony, jesteśmy na miejscu. - zawiadomił cony (oraz mnie) Megatron.
Przede mną rozciągał się niezwykły krajobraz: rzeczywiście znaleźliśmy się na ogromnym wzgórzu, które całkowicie okrywał las. Drzew było doprawdy wiele, ich korony zdawały się sięgać nieba, a liście były koloru smoły - Knock mnie nie okłamał. Stosy kamieni i kilka przewróconych oraz zburzonych wież zajmowały całą powierzchnię wgórza, tak wielka była dawna baza deceptów. Niebo było prawie bezchmurne, całą harmonię zakłócały nieliczne obłoki. Słońce dosłownie tryskało tysiącami promieni, lecz temperatura prawdopodobnie wynosiła mniej niż 20 stopni Celsjusza. Lekkie powiewy wiatru idealnie oddawały nastrój panujący wśród nas wszystkich, a szczególnie mój.
- Nadjeżdżają, wszyscy na miejsca! - moje myśli zagłuszył zbrojmistrz, którego nikomu nie trzeba przedstawiać.
Jak na zawołanie większość conów popędziła we wszystkich kierunkach świata, a reszta pozostała w niemałej odległości ode mnie.
- Biorę tamtą! - krzyknął Knockout w stronę Shockwave'a i podbiegłszy do mnie złapał mnie za rękę, po czym zaczął zbiegać z górki.
W czasie biegu posłałam mu pytające spojrzenie, a w odpowiedzi usłyszałam tylko tyle, iż mamy oboje kręcić się wewnątrz ruin.
- O nie nie nie... Zostajesz razem z Breakdownem! - usłyszeliśmy w góry będąc niemal przy wejściu.
Jednak na jakikolwiek odwrót było już za późno, gdyż autoboty przybyły, a świadczy o tym oddanie pierwszego strzału. Natychmiast skryliśmy się w środku. Wydaje mi się, że to jest właśnie ta część planu Knocka, o której nie chciał mi powiedzieć.
- Knock, to jest niebezpieczne! - pisnęłam w stronę medyka, kiedy skradaliśmy się. Ten mnie tylko uciszył.
- Spokojnie, wiem, co robię. - zbagatelizował moje obawy i ciągnął mnie dalej.
- Znasz to miejsce, przewodniku? - spytałam będąc pod wrażeniem tak świetnej znajomości terenu przez mego towarzysza.
- Przecież to nasza baza... - nastrój cona w sekundę uległ zmianie, gdyż w jego głosie było czuć irytację.
Podjęłam decyzję o zakończeniu tematu. Podążałam w dalszym ciągu za czerwono-szarym robotem i starałam się kroczyć tak cicho, jak tylko było to możliwe. Drogę wieńczył zakręt na lewo oraz ledwo trzymające się schody stojące centralnie naprzeciw nas. Decepticon ruszył ku sczeblom, a ja za nim, jednakże zostało nam to uniemożliwione.
- Stójcie, a nikomu nic się nie stanie! - usłyszeliśmy znajomy głos.
Zwróciliśmy się w lewą stronę. Stał tam bowiem... Sideswipe z Jazzem. Schowałam się za przewyższającym mnie Knockiem i wyglądałam zza jego ramienia. Poczułam okropne kołatanie w iskrze, myślałam, że zemdleję. Jednak nie...
- Schowajcie bronie, dzieciaki, a unikniemy katastrofy. - na zaczepkę autobotów z przekąsem w głosie odpowiedział con.
- Decepticon pewny siebie tylko w rozmowie. - skwitował Sides i rzucił się w stronę decepticona ze swoimi mieczami.
Odskoczyłam na bok i niepewnie spoglądałam na szarego mecha. Zaśmiał się on krótko, przechylił lekko głowę na bok, przeładował swój karabin i strzelił w moją stronę. Nie spodziewałam się tego zagrania, mimo to odsunęłam się, a najdziwniejsze było to, że nie kontrolowałam tego ruchu.
- Brawo, brawo. - mój przeciwnik zaczął klaskać w swoje dłonie. - Megatron i jego pieski perfekcyjnie cię wyszkoliły... - mówił z kpiną w głosie. - Bo tylko na decepticona się nadajesz.
- Przegiąłeś! - krzyknęłam i skoczyłam w stronę bota. Co dziwne on nie przewidział tego ruchu i już leżał na ziemi.
Z łatwością obezwładniłam Jazza, przy czym wytrąciłam mu broń. Oboje zaczęliśmy się mocować, ale i tak ta 'walka' była z góry osądzona. Nie miałam najmniejszych szans wobec autobota - tak przynajmniej mi się wydawało.
- Slayer, szybko! - nagle poczułam, jak ktoś odciąga mnie od robota. Ustałam na własnych nogach i nim się spostrzegłam Knock biegł razem ze mną po schodach.
Jego blacha była w stanie nienaruszonym, nie dostrzegłam u niego również żadnych ran otwartych. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na górze. Prawie od razu dostrzegłam walczące autoboty przeciw decepticonom. Każdy jednak był od nas zbyt daleko, by dostrzec nasze sylwetki. Popatrzeć mogłam tylko przez kilka sekund, gdyż Knockout już gdzieś pędził.
- Nie zamierzasz pomóc?! - niespodzianie mój nastrój szybko się zmienił. Prawdopodobnie spotkanie z Sidesem oraz Jazzem tak na mnie wpłynęło.
- Co ty pleciesz... Mam ich po dziurki w nosie! - odpowiadał mi medyk, próbując złapać oddech podczas biegu. Ja również byłam bardzo zmęczona naszą 'ucieczką'. Chwila odpoczynku dobrze nam zrobi.
- Knock, proszę, schowajmy się na chwilę, muszę odetchnąć! - gwałtownie zatrzymałam zarówno siebie, jak i decepta. Wysłuchał on mojej prośby, tak więc schowaliśmy się za pierwszym lepszym murem.
- Dobrze, ale nie wychylaj się, jeżeli chcesz pozostać przy życiu. Tutaj strzały lecą na oślep. - zaczął mi tłumaczyć jak dla małego bota. Wcale się nie domyśliłam, w jakiej jesteśmy sytuacji. - Nie możesz być ciszej? Jeszcze ktoś nas zobaczy! - wtem przez mojego przyjaciela zaczął przemawiać gniew, tak samo, jak przeze mnie.
- Jest tak głośno, że nawet gdybym wrzasnęła najgłośniej, jak tylko umiem nikt, podkreślam nikt by mnie nie usłyszał! Przestań mnie pouczać, bo i tak jesteśmy w ryzykownej sytuacji! - zaczęłam się spierać.
- O Primusie, dlaczego ty się zachowujesz jak niemowlak?! Uspokój się, bo nic nie wskórasz swoim krzykiem! - con próbował mnie opanować, mimo wszystko mnie już ogarnęły negatywne emocje. - Mogłem nie brać ze sobą takiego dziecka... - burknął do siebie z nadzieją, że tego nie usłyszę.
- Skoro jesteś taki dorosły, to radź sobie sam! - wydarłam się zdecydowanie zbyt głośno, po czym wyparowałam z kryjówki i zaczęłam gonić przed siebie.
Szybko zgubiłam czerwono-szarego robota, czyli jeden cel mam już z głowy. Niespodzianie ujrzałam roześmianą Blackstar, która strzelała ogromnym karabinem w stronę Optimusa. Stało się tak, jak zakładałam od początku... Chciałam podbiec i jej przeszkodzić, lecz powstrzymała mnie wiedza, że jeden jej strzał i bym padła nieżywa. Poza tym Prime bez problemu podoła takiej femme. Odruchowo, stojąc w miejscu kątem optyki dostrzegłam okropną scenę i zamarłam. Megatron zajął się Bumblebee. Jakimś sposobem uwięził go między gałęziami potężnego drzewa i ciskał sztyletami w jego stronę. W jego dłoniach nagle zaczęły się tworzyć ogromne chmury dymu. Nie, ja muszę mu pomóc za wszelką cenę. Wydawało mi się wtedy, że Bee wisiał na granicy życia i śmierci. Póki jeszcze jest żywy zrobię wszystko, aby zatrzymać atak przywódcy decepticonów. Nie wiedziałam nawet, kiedy moje nogi zaczęły gnać w stronę botów. Decept właśnie przeładowywał broń, kiedy ja wdarłam się pomiędzy niego, a żółto-czarnego autobota.
- BUMBLEBEE! - wydałam z siebie okrzyk, a jedyne i ostatnie, co pamiętam, to tysiące małych i dużych rakiet przebijających się przez moje ciało i iskrę, niosących za sobą przeraźliwy ból.
Czy to już jest koniec?

[niedokończona] Człowiek wśród robotów - TransformersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz