Rozdział 37

483 18 2
                                    

Perspektywa Optimusa

Ostatni raz upewniłem się, czy aby na pewno wszyscy zapadli w stan hibernacji. Ucałowałem ponownie swą małżonkę, jednocześnie żegnając się z nią i powoli opuszczając pomieszczenie. W trybie wehikułu wyjechałem na pustą drogę, próbując się zrelaksować i poukładać myśli w głowie. Jedynym źródłem światła był blask księżyca, oraz stare i wysłużone już latarnie. Zignorowałem te elementy, znów wracając do spekulacji. Nie pierwszy i nie ostatni raz jestem w sytuacji, w której zostałem zmuszony do bezczynnego siedzenia. Megatron każe mi czekać na swój znak; doskonale mnie zna i wie, jak bardzo tego nienawidzę. Mając pierścień i dwoje naszych kompanów jest w stanie zrobić wszystko; ma asa w rękawie i podstępnie z niego korzysta. W tej grze to on dyktuje warunki i jeśli chcę wyjść z niej cało, muszę je wypełnić. Primusie, tylko dlaczego lider decepticonów jeszcze nie podjął żadnego działania? No tak... Matryca. Jeśli nie chce wskrzesić Upadłego, zostaje jeszcze... Sentinel Prime. Uciekł się w tym celu do podstępu, zwabiając do siebie jego potomków, którzy wykonają za niego brudną robotę. Niech to rdza, to ma sens! Wolałem utrzymać w tajemnicy pochodzenie Sidesa i jego brata, ponieważ wiedziałem, jakie miałoby to skutki. Niestety wyprzedził mnie ktoś inny, wtrącając się w nieswoje sprawy, czyniąc jednocześnie bałagan. Muszę go powstrzymać... lecz, jak tego dokonam? Zawierzam się dla Primusa: on mnie poprowadzi.

Moją wewnętrzną równowagę przerwało kilka czerwonych pocisków, przelatujących zdecydowanie zbyt blisko moich szyb. Prędko spojrzałem w lusterka i zastałem dziesięć czarnych samochodów, z fioletowymi przejściami, oraz działami zamontowanymi na błotnikach. Popędziłem do przodu, zostawiając ich daleko w tyle. Niestety nie doceniłem vehicon'ów, które z prędkością światła zajechały mi drogę. Nie pozostało mi nic innego, jak wystrzelenie małej rakiety i przygotowanie się do walki. Podobnie jak swoi oprawcy transformowałem się, następnie rozglądając się na boki. Nie zraził mnie fakt, iż zostałem otoczony przez Mrocznych Żołnierzy, gdyż nie raz, nie dwa wychodziłem cało z gorszych opresji. 
- Rzuć broń i się poddaj, Prime! - krzyknął jeden z nich.

- Nigdy! - odpowiedziałem, po czym zakręciłem się, jednocześnie strzelając ze swojego blastera. Kilku z nich padło.
Widząc biegnącą w moją stronę dwójkę robotów, zamieniłem ręce w dwa długie sztylety, którymi pokonałem wrogów. Sekundę później zwróciłem się do tyłu, ponownie gasząc iskry paru z nich. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moje siły stopniowo się kończą, a vehicońskich żołnierzy z każdą chwilą pojawia się coraz więcej. Strzelałem, przecinałem, niszczyłem, ale z marnym skutkiem. 
- Poddaj się póki możesz! - słyszałem coraz częściej głosy klonów, a ja wiedziałem jedno...

- Ani mi się śni! - huknąłem, mocno ciskając blachą pewnego cona o ziemię.
I znów rozejrzałem się dookoła siebie, spostrzegając co najmniej setkę żołnierzy Megatrona. Nie zwlekając ani sekundę oddawałem strzały jak szalony, próbując pozbyć się wrogów, którzy znajdowali się coraz bliżej mnie. 

- Posiłki! Mamy Prime'a... - powiedział mrocznie decept, mając mnie w garści.
- Posiłki nadciągają! - zaśmiał się złośliwie znajomy mi głos, a chwilę po tym wszystkie klony runęły na ziemię, zabite pociskami z karabinu. 
- Hide, skąd wiedziałeś? - spytałem, pozytywnie zaskoczony postawą zbrojmistrza. Ten jednak mi nie odpowiedział, a schylił się po ciało ostatniego żywego vehicona.
- Oszczędźcie mnie... - wybełkotał wystraszony, błagając o litość. - Powiem wam, co tylko chcecie, ale nie gaście mojej iskry! - załkał, padając przed nami. Spojrzałem porozumiewawczo w stronę autobota, który złapał aluzję.
- Podasz nam współrzędne statku Nemezis i oddasz swój komunikator. - zażądał stanowczo Ironhide.

- N-nie znam w-w-ss-półrzę...

- Gadaj! - ryknął mech, robiąc duże wgłębienie swą pięścią w blasze cona.

[niedokończona] Człowiek wśród robotów - TransformersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz