Rozdział 1

2.2K 80 7
                                    

Kolejny dzień, odkąd trwa wojna. Od kilku lat należę do jednostki militarnej, a zaciągnęli mnie tam rodzice, którzy tak swoją drogą, często gdzieś wyjeżdżają i więcej przebywają poza domem, niż w nim. Obudziłam się, jak zawsze w bazie; wzięłam ubrania, które wczoraj wieczorem złożyłam pod łóżkiem i ruszyłam pod prysznic. Tam, zimne krople wody muskały moje ciało, delikatnie je rozluźniając. Nalałam sobie na dłoń trochę płynu lawendowego i wmasowałam go w skórę. Musiałam zadowolić się chociaż tym - tutaj nie można liczyć na luksusy, gdyż większość naszego asortymentu uległa zniszczeniu przy wojnie. A właśnie... zapomniałam powiedzieć, co i dlaczego. W naszym mieście, a w zasadzie kraju pojawiły się roboty, lecz nie są takie zwykłe, bo: przypominają ludzi, zachowują się jak nasza rasa, no i potrafią mówić. Tak, zdarzyło mi się słyszeć te ich mechaniczne głosu. Z moich obliczeń wynika, iż są dwa rodzaje tych 'botów'. Zastanawia mnie jedno: dlaczego, co jasnej ciasnej są na naszej Ziemi, a nie na swojej planecie?! Generał mówi, że zwą te istoty 'autobotami' oraz 'decepticonami'. Znając prawdomówność generała, prawda jest równa zeru. Wtem poczułam pieczenie po prawej stronie mojej klatki piersiowej. Matko, ta nieszczęsna blizna... odkąd sięgam pamięcią, na swojej klatce mam duże znamię, tylko skąd ono pochodzi? W ciągu paru minut skończyłam łazienkowe sprawy i wyszłam z pomieszczenia. Odziałam się w wygodne, czarne legginsy i tego samego koloru bokserkę; na to jeszcze pójdzie wojenne moro. Zahaczyłam jeszcze o pokój po plecak, po czym zeszłam, ledwo trzymającymi się schodami do części z bronią. Było to pomieszczenie w podziemiach, naprawdę dobrze ukryte. No świetnie... są już wszyscy i stoją na zbiórce. W mgnieniu oka ustawiłam się więc na swoim miejscu.
- Panno Slayer, gdzie pani się szlaja? - spytał twardo generał.
- P-przepraszam... - wymamrotałam i spuściłam wzrok na czarne buty, które nagle stały się najciekawszym obiektem do obserwowania.
- Dzisiaj będzie ważny dzień, dlatego musicie się przyłożyć. To od nas będzie zależeć, czy wygramy. Decepticony znacznie osłabły. Pomożemy autobotom, a wtedy wszyscy wrócą na swoją planetę. - gdy mężczyzna to mówił, brzmiał nieprawdopodobnie, bo niby skąd mógłby tyle wiedzieć o tych stworzeniach? - Baczność! - wydał komendę, po której każdy się wyprostował i ustawił w równej linii. - Czołem grupa!
- Czołem! - odkrzyknęliśmy.
- Szesnaście, sto czterdzieści pięć i siedem - broń - polecił 'wódz' Luvter.
Wtedy ze zbiórki wyszło trzech mężczyzn i skierowali się w stronę zbrojowni. Ustawiliśmy się w kolejkę i każdy nabywał sprzęt. Po kilku, dłużących się minutach wreszcie i ja coś dostałam - pukawkę i trzy noże. Tylko po co? Nie podejdę do robota liczącego osiem metrów wzrostu i nie wetknę mu noża w nogę, bo pewnie i do niej nie dosięgnę. Moment później dostaliśmy polecenie, by ruszać w drogę. Zwartą grupą opuściliśmy skład z bronią, by wyjść na zewnątrz. Pogoda zgrała się z nami; lekkie powiewy wiatru dodawały nam sił. Stopniowo, całą armią zapełnialiśmy samochody terenowe. Warto jeszcze wspomnieć, że baza mieści się na opuszczonym lotnisku, zwieńczonym pustą i szeroką drogą. Jechaliśmy przeważnie pustymi polami, gdy dotarliśmy do miasta. Ogromne zamieszanie i wybuchy - w wyniku jednego z nich nasz wóz obił się o kamienny budynek. Szybko wyszłam z pojazdu, tak jak reszta moich kompanów. Miałam małą ranę na czole i nieco zniszczone ubranie. Schowałam się za ruinami galerii handlowej i zaczęłam wyglądać. Dostrzegłam nadjeżdżający szereg pojazdów. Po chwili samochody stały się robotami. Ale... jak to jest możliwe?! Nie wierzę w cuda, choć widowisko to było niesamowite. Było ich wiele, lecz w pamięć zapadły mi cztery: pierwszy - którego już prawdopodobnie widziałam, był czerwono-granatowy, drugi - zamiast ręki miał działo, a jego blacha była cała srebrna. Kolejny, czyli już trzeci, w barwach zieleni i żółci. No i ostatni, lecz jedyny w swoim rodzaju: wyglądał na zadowolonego z siebie, a był żółty oraz czarny.
- Na co się tak gapisz Slayer?! - krzyknął mi do ucha zastępca generała, wybudzając mnie z transu. - Zrób coś!
Wyszłam z kryjówki, nie budząc swoją osobą żadnego zainteresowania. Byłoby w sumie zabawne, gdyby jakiś bot kolosalnej wielkości zauważył tak nędznego człowieka. Niespodzianie, dwa roboty przeniosły swoją walkę bliżej mnie; różniły się zdecydowanie wzrostem, jeden z nich miał budowę ciała przypominającą trójkąt, drugiego zaś od razu rozpoznałam po żółto-czarnym ubarwieniu.

- Starscream, jak miło! Chcesz poczuć moje działo? - krzyknął żółto-czarny, drocząc się.
- Trzmiel... równie mały, co denerwujący! - odgryzł się ten drugi.

Intuicja mi podpowiadała, że lepiej zająć się botem z szarą blachą. Nagle ten przewrócił się od mojego strzału, a ja zrozumiałam, że jednak ta pukawka jest niezła!
W pewnym momencie nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu: moje nogi przywarły do gruntu, a ja poczułam okropne mrowienie. Wtedy też poczułam ból w klatce piersiowej i pieczenie w miejscu blizny. Upadłam na ziemię ciężko oddychając. Po chwili ból ustąpił, a nogi zaczęły mnie prowadzić w nieznanym mi kierunku. Biegłam bardzo szybko, tak szybko nigdy nie biegłam. Na horyzoncie wyłonił się stary hangar, w przeszłości będący bazą naszej armii. Od razu po wkroczeniu do środka znów poczułam mrowienie. Moja skóra zmieniła kolor na szary, z miętowymi przejściami, przy czym hangar zaczął robić się mniejszy, a ja większa. W końcu miałam około sześciu metrów. Czy to jest jakiś sen? Co się ze mną dzieje?! Nim zdążyłam się obejrzeć, nie miałam już ciała, tylko... metal. Spojrzałam na swoją o wiele większą rękę, która również była wykonana z metalu. Nerwowo rozglądałam się na boki, delikatnie dotykając każdej części swojego nowego ciała. Krzyczałam, biłam w ściany, chciałam za wszelką cenę znów stać się człowiekiem! Po krótkiej bitwie, stoczonej z samą sobą, brutalna prawda zaczęła do mnie docierać... od dzisiaj jestem robotem. Po chwili moje nogi, jeśli tak można nazwać żelazne stawy, wbrew mojej woli, wyprowadziły mnie z hangaru. W międzyczasie, zdążyłam się zorientować, iż wracam do miasta. Będąc już na miejscu i stojąc za ruinami jubilera biłam się z myślami: co robić? Stać tutaj, uciekać, a może rzucać strzały na oślep? Przypomniałam sobie o swoim zaopatrzeniu. Gdzie ono jest? Niespodziewanie poczułam w ręce ogromną pukawkę. Już miałam jej użyć, kiedy poczułam, jak nieznajoma mi siła ciągnie mnie w tył. Ponownie uderzyłam o ścianę.
- Co tutaj robisz i kim jesteś? - zostałam przyciśnięta do muru przez przewyższającego mnie robota, czyli już mogę sobie kopać grób.
- J-j-jaa... - nie potrafiłam z siebie wydusić ani jednego słowa. Ale momencik... gdzie jest mój głos?
- Nie znana jest mi twoja frakcja... czyli con w peruce - mruknął lustrując mnie wzrokiem.
- Jestem człowiekiem! - wypaliłam, od razu zakrywając usta dłonią.
- Gadaj, kim jesteś i kto cię przysłał! - krzyknął w moją stronę, a ja myślałam, że zaraz umrę ze strachu.
- Kiedy ja naprawdę nie wiem! P-proszę, zostaw mnie! - starałam się przekonać bota o swojej racji, niestety, ale z marnym skutkiem.
W tym samym momencie, po dokładnym zeskanowaniu mnie, robot szeroko wytrzeszczył oczy, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Autobot?! - krzyknął. - Skąd wiecie, jak wygląda nasze logo? - spytał, negatywnie zdziwiony.
- Nie jestem robotem, na Boga! - wrzasnęłam, ile tylko miałam sił. - Dlaczego nim jestem?
- To ja tutaj zadaję pytania! - warknął na mnie. - Trzeba ciebie skonfrontować z przywódcą... - zamyślił się, tym samym odwracając się ode mnie.
Kiedy robot nie patrzył, postanowiłam wykorzystać swój szybszy bieg i czmychnąć. Niestety, zauważył to... ostatnie moje świadome wspomnienie to upadek i ciemność, która wyciągała do mnie ręce.

___________

Witam nowych czytelników w pierwszym rozdziale!
Rozdział został edytowany, myślę, że fabuła nie odbiega od poprzedniej wersji. Co więcej mogę tutaj dodać? Zapraszam do dalszego czytania!:)

[niedokończona] Człowiek wśród robotów - TransformersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz