W mojej głowie odtwarzał się istny armagedon. Boże, co oni mu zrobili?
Ale lepszym pytaniem było co zrobił im on, że doprowadzili go do takiego stanu.- Martin... Martin! - szturchałem lekko jego ramię, aby się obudził. Nic. Nadal nieprzytomny. Chciałem go podnieść, lecz bałem się, że tylko pogorszę jego stan. Cholera, nie miałem przy sobie telefonu. Rozejrzałem się panicznie wokół. Nie wiedziałem co zrobić. Nadal było ciemno, ludzie jeszcze zapewne spali w swoich ciepłych łóżkach, a coraz gęstszy deszcz nie pomagał w tej sytuacji ani trochę.
Wdech i wydech. Spokojnie. Myśl.- Martin, słyszysz mnie? Musisz jechać do szpitala i... Poszukam kogoś kto ma telefon. Poczekaj tutaj, zaraz wrócę. Nigdzie się nie ruszaj, okej? – zapytałem głupio.
Bo niby gdzie miałby się ruszyć w tym stanie?
Odwróciłem się już, aby wstać i poszukać kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc, ale na moim przedramieniu zacisnęła się słaba i zimna dłoń.- Żadnych szpitali... Obiecaj - wychrypiał słabo, a jego ręka panicznie trzymała moje przedramię, oczekując na odpowiedź.
Chyba za mocno dostał w głowę...
Czy on wiedział, w jakim jest stanie?
Co ja niby miałem zrobić? Zostawić go tu na pastwę losu i czekać, aż umrze?Jego ręka puściła moją i osunęła się z powrotem na ziemię. Podjąłem decyzję i nie czekając, ruszyłem biegiem w stronę wyjścia z tej upiornej uliczki.
~
Siedziałem w szpitalnej poczekalni całkowicie przemoczony i zmarznięty już jakieś dobre pół godziny. Postanowiłem pochodzić i się rozgrzać, bo dopadały mnie dreszcze, które nie zwiastowały niczego dobrego. Powinienem jak najszybciej się przebrać i wskoczyć pod ciepły prysznic, a zamiast tego czekam tutaj...
Właściwie to po co ja tu czekam?
Odstawiłem go bezpiecznie w ręce lekarzy, nie mam powodu dalej tu siedzieć i się martwić. Sądząc po jego charakterku sam wdał się w tą bójkę, a ja niepotrzebnie tak panikowałem.
Ruszyłem więc w stronę wyjścia karcąc siebie za to, że siedziałem tu tyle czasu nie wiadomo na co i po co. Minąłem recepcję i myślałem już tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się pod gorącym prysznicem, gdy przede mną pojawił się wysoki mężczyzna w białym fartuchu.- Pan Martin będzie musiał zostać u nas na obserwacji przez najbliższe kilka dni - poinformował mnie lekarz, przeglądając kartę pacjenta. - Ale proszę się nie martwić. Pański przyjaciel szybko powróci do zdrowia, gdy rany się zagoją, a kości zrosną... - mężczyzna zamyślił się na chwilę. - Na pewno nie zna pan nazwiska?
- Eem... Nie - podrapałem się z tyłu głowy. Było mi głupio, że znam tylko jego imię i... W sumie oprócz tego, że był wkurwiającym i aktualnie połamanym dupkiem, to nie wiedziałem o nim nic. - Przepraszam, że nie mogę pomóc.
- Nawet tego gdzie mieszka? Numeru telefonu kogoś z rodziny?
- Znalazłem go już takiego w zaułku, więc skąd niby mam wiedzieć o nim cokolwiek - zaczynał mnie drażnić tymi pytaniami. Wiedziałem gdzie mieszka, ale przez wcześniejszą prośbę dotyczącą szpitali, trzymałem język za zębami, nie wiedząc dokładnie czemu. Po prostu miałem jakieś przeczucie, że to ważne i nie zdradziłem niczego oprócz imienia tego dupka. Albo najzwyczajniej w świecie boi się szpitali... - Czy mogę już wejść do sali i zobaczyć, jak on się trzyma? - zapytałem szybko, bo widziałem, że zaczyna otwierać usta, aby zalać mnie kolejnymi pytaniami. Spojrzał na mnie podejrzliwie zza grubych szkieł, ale przystał na moją prośbę.
- Sala numer 303, windą na drugie piętro - poddał się i odszedł stukając głucho drewnianymi traperami.
Poszedłem w kierunku schodów, bo najzwyczajniej w świecie nienawidziłem wind. Zawsze miałem jakieś dziwne myśli, że któraś linka się zerwie i winda spadnie w dół. Miałem świadomość tego, że to przez to, że naoglądałem się za dużo filmów i moja wyobraźnia panikowała, jednak jeśli były w pobliżu schody to wolałem nadrobić te parę minut.
CZYTASZ
Gaze
RomanceGAZE (wym. /ɡeɪz/) Sev za dnia jest zwykłym, szarym chłopakiem, który za pomocą jednej, małej rzeczy zdobiącej jego nos, stara się ukryć przed światem swój sekret. Jego dotychczas spokojne życie wywraca się do góry nogami, gdy przypadkiem wpada na n...