Rozdział 12

432 55 45
                                    

- ... ale tu nie ma nic do żarcia.

- Dobra, to zróbmy tak. Razem z Jackobem zaczniemy pichcić coś z tego, co tu jest, a wy ruszycie wasze małe dupki do sklepu.

Usłyszałem głosy dobiegające z kuchni, które wybudziły mnie z drzemki, ale jakoś nie specjalnie się tym zainteresowałem. Postanowiłem, że pośpię jeszcze trochę. Przewróciłem się na drugi bok i okryłem szczelniej kocem, chociaż było mi całkiem ciepło. Balansowałem już na pograniczu snu, gdy coś posmyrało mnie po nosie.
Durna mucha. Czego ona chce?

Zmarszczyłem nos i smyranie ustało. Gdy ponownie zasypiałem, jak na złość znów przyleciała, ale tym razem usiadła na moim policzku. Otworzyłem wściekły oczy i pierwsze co zobaczyłem, to przeraźliwie blisko mojej twarzy, twarz Bastiana, który  trzymał między palcami swój kosmyk włosów. Zaśmiał się na moją reakcję, gdy w szoku szybko usiadłem do pionu.

- Dobra Scott, ruszaj się i lecimy. Nasza chora królewna musi przecież coś zjeść, skoro spaliła swój obiad - powiedział kiedy już przestał się śmiać.

- Dobra, ale ty płacisz. Cześć i Cześć Sev - machnął ręką i nawet nie czekając, aż mu odpowiem, wyszedł za Bastkiem.

Rozejrzałem się wokół nie wiedząc co się właściwie dzieje i czemu wszyscy są w moim domu. Wyplątałem się z koca, o mało nie lądując na podłodze przy próbie wyswobodzenia się i poszurałem stopami do kuchni, gdzie przy blacie stała Lexi z Jackobem.

- Ktoś mi powie, co tu jest grane?

- Najpierw to ty weź tabletki bo już jest dawno po piętnastej - spojrzała na zegarek. - Nie odbierałeś więc zadzwoniłam do twojej mamy i... Aa... Oddajesz mi kasę za połączenie - walnęła mnie łokciem w ramię. - Mogłeś mi powiedzieć, że już wyjechała.

Połknąłem tabletkę i popiłem wodą. Dzisiejszego ranka tyle się wydarzyło, że moim najmniejszym zmartwieniem było poinformowanie Lexi o tym, że mojej mamy nie ma już w kraju.

- Czyli, że mamy wolną chatę?! - odwróciłem się i spojrzałem na Ashtona, który właśnie wbiegł do kuchni, trzymając stos płyt z filmami.

- Tak jakby. Co wy niby macie zamiar tu robić?

- Nie martw się, nie zdemolujemy ci chaty. Lexi mówiła, że zajrzy do ciebie po lekcjach, bo podobno jesteś chory, więc się przyłączyliśmy - odparł Jakcob, krojąc pomidory.

- Jack'ie i Gabs specjalnie dla ciebie zerwali się z lekcji - dogryzła blondynka, uśmiechając się pod nosem.

Na samo wspomnienie o zielonookim poczułem ciepło rozlewające się po moim serduchu, a myśl, że jest w moim domu doprowadzała mnie do czegoś, w rodzaju paniki. Zastanawiałem się właśnie gdzie się podział mój chłopak, gdy moją szyję objęło czyjeś ramię.

- Mieliśmy zastępstwo - spojrzał w moje oczy i uśmiechnął się ciepło. - Jak się czujesz?

- Lepiej - odwzajemniłem uśmiech. Boże, jak ja bym chciał go teraz pocałować... - Ale pójdę na górę się przebrać. Gorąco mi się zrobiło od tych ubrań.

- Gabs, może pomógłbyś mu? - Lexi popatrzyła na nas z podstępnym uśmieszkiem. - No wiesz, skoro do tej pory już spalił obiad, mógłby jeszcze spaść ze schodów czy coś... - wymieniliśmy spojrzenia i już wiedziałem co knuje.

- Dam radę. Nie musi...

- Bardzo dobry pomysł Lex. Mogłoby mu się zakręcić w głowie od tego gorąca - poczochrał mi włosy i popchnął w stronę schodów. - Będę asekurował naszą królewnę.

GazeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz