Damon ogarniał się w bardzo w zwolnionym tempie. Wszyscy poszli, a ja postanowiłam zadbać, aby Damon dotarł chociaż na sam cmentarz, bo nie wierzyłam, żebyśmy zdążyli do Kościoła.
- To moja wina - powiedział
- Nie wydurniaj się - powiedziałam - Tak musiało być
- Nie wciskaj kitu ! Jakim cudem w ogóle Kol pozwolił Ci tu przyjechać, myślałem, że to on Tobą rządzi
Jak Boga kocham miałam ochotę skręcić mu kark. Damon nadal jest wkurzającym dupkiem, ale jest w żałobie więc siłą woli postanowiłam to przemilczeć.
- Fajna z was para - powiedział gdy szliśmy na cmentarz. Baardzo mnie to zdziwiło.
- Ja się chyba przesłyszałam albo majaczysz - skomentowałam, gdyż nie mogłam się powstrzymać
- Jesteście ze sobą, po mimo, że wszyscy byli przeciwni. Jesteście w stanie zrobić dla siebie wszystko, chodź przyznaje to z ogromnym bólem dupy. - powiedział
- Też kogoś takiego znajdziesz, jestem pewna
Dotarliśmy na cmentarz i nawet tam, byliśmy lekko spóźnieni, więc stanęliśmy z tyłu. Stefan gdy nas zauważył odetchnął z ogromną ulgą. Stałam ramię w ramię z Damonem, wiedziałam, że mu ciężko i nawet cieszyłam się, że jest ze mnie jakiś pożytek. Po ceremonii wszyscy siedzieliśmy w salonie, ja z przygotowanymi torbami do wyjazdu.
- Na prawdę nie możesz zostać do jutra ? - dopytywała Caroline
- Na prawdę nie mogę, mamy trochę problemów - odpowiedziałam
- Jeśli możemy Ci w czymś pomóc.. - zaczął Stefan
- Raczej nie, ale dziękuje. Odwieziesz mnie na lotnisko ? - zapytałam, a młodszy Salvatore przytaknął skinieniem głowy
Ponownie wsiadłam do samolotu, czułam się jakbym wracała nie do domu, a do środka totalnego zamieszania. Chciałam zobaczyć Kola, Hope ale tęskniłam też za przeszłością. Na lotnisko nigdzie nie było Kola, chociaż miał na mnie czekać. Wyjęłam telefon, zadzwoniłem do niego, potem do Elijah, Rebeki, Freya'i, a nawet do Klausa i Hayley. Nikt nie odebrał. Niemożliwe, że o mnie zapomnieli.
Zamówiłam taksówkę, całą drogę myśląc o tym, żeby cała rodzina Mikaelson była w domu. Modliłam się wręcz o to. Zapłaciłam i szybo pobiegłam do domu. Drzwi były otwarte, a w środku był jeden wielki rozgardiasz. Rzeczy porozrzucane, meble poprzewracane, wszędzie pełno szkła. Biegałam po domu nawołując wszystkich po kolei. Nigdzie nikogo nie było, moją ostatnią deską ratunku, była kryjówka Hope.
Weszłam ostrożnie i powoli do środka.
- Hope ? - szepnęłam
- Ciocia Rosie ! - rzuciła się na mnie dziewczynka
- Jezu Hope.. tak bardzo się bałam - przytuliłam ją i dałam buziaka w policzek - Co się stało ?
- Nie wiem, na prawdę, przyszła jakaś Pani, rzuciła na wszystkich czar, mama tylko zdążyła kazać mi się schować. Chciałam pomóc..
- Nie, nie.. wtedy Ty też byś była pojmana - uspokoiłam ją głaszcząc ją po głowie
- Nie chcę, żeby coś im się stało - powiedziała
- Znajdę ich, obiecuje. - wstałam i wzięłam dziewczynkę za rękę - Pójdziemy się spakować
- Czemu ?
- Muszę ich znaleźć ale nie mogę Cię zostawić bez opieki, nie możemy tu zostać
- Do kogo pojedziemy ?
![](https://img.wattpad.com/cover/149990495-288-k885546.jpg)
CZYTASZ
Toksyczne życie 2 || Kol Mikaelson
FanfictionKiedy wróg żegna się z życiem to znaczy tylko jedno. Wolność. Mogę wrócić do Kola Mikaelsona, odnajdę go i może być jak dawniej.. Tak myślałam.. Nie brałam pod uwagę, że może on już kogoś ma.. Czy to możliwe, że tak szybko o mnie zapomniał ? A może...