13 CZERWCA 2018 ROKU

17 4 1
                                    

Incydent z nożem męczył mnie jeszcze przez kilka dni. Wyglądało to tak jakby ktoś chciał mnie ostrzec, ale w tą drugą stronę. Jakby miało to oznaczać groźbę. Nie wiem kto i dlaczego czycha na moje życie, ale spróbuję się tego jakoś dowiedzieć. Skoro zaatakował raz pojawi się i drugi.
Stałam przed pokojem gotowa do wyjścia. Mój pierwszy od trzech tygodni dzień w szkole. Nie tęskniłam za nią jakoś szczególnie tym bardziej, że nie będzie tam Rye'a, który pomógłby mi na pewno przejść przez to wszystko. Jednakże jestem silną osobą i na pewno jakoś dam sobie radę.
Dzisiaj padło na granatowe długie dżinsy, białą bluzkę, a na nią zawiesiłam dżinsową kurtkę. Musiałam jakoś zrobić dobre pierwsze wrażenie. Idąc na dół czując już tylko lekki kujący ból w całym ciele zawołałam do mamy.
- Jak coś to ja już wychodzę!
Znajdując się już na dole otwierałam drzwi gdy mama zawołała z góry.
- Poczekaj! Odwiozę Cię!
Wtedy przed drzwiami stanął wysoki brązowooki brunet z rozciagającym się uśmieżkiem na pół twarzy.
- Część, kotku. - powiedział znowu rozciągając dziwnie ostatni wyraz tak jak za pierwszym razem.
- Nie trzeba. Ma mnie już kto podwieść!

- Jak tam samopoczucie?
- Dobrze. Już praktycznie mnie nie boli.
Rye lekko się uśmiechnął i odpowiedział skręcając w lewo i patrząc się przez boczne lusterko.
- Nie o to pytałem..
Uśmiechnęłam się szeroko będąc mu wdzięczna, że jako jedyny pyta o to o co powinien.
- Takie sobie. Mam nadzieję, że nie będzie dziś tak źle i że sobie już odpuścili.
- Też mam taką nadzieję. - powiedział na mnie zerkając.

Parkując na szkolnym parkingu wysiadł i otworzył mi drzwi. Gdy zauważyłam, że kilka dziewczyn przygląda się z zaciekawieniem w stronę Rye'a wysiadłam i biorąc go w objęcia pocałowałam krótko, ale namiętnie. Na końcu spojrzałam na nie z zadowoleniem gdy zauważyłam, że wszystkie od razu się odwróciły idąc w stronę szkoły z udawaną pogardą.
- Co to było? - zapytał Rye patrząc na oddalające się stado żmij.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. - odpowiedziałam z lekkim uśmieszkiem wieszając się na jego szyi. On natomist objął mnie w pasie i dodał.
- Jestem tylko twój Katherino Markolm. - jego brązowe oczy wpatrzone w moje próbowały przekazać to samo co przed chwilą właśnie powiedział.
- A ja twoja Rye'u Beamunt'cie.
- Tylko?
- Tylko twoja.

Wchodząc do klasy z matematyki ciągle w głowie miałam tą scenę z parkingu i smak jego w ustach. Siadając uśmiechnęłam się sama do siebie. Nagle rozległ się dzwonek, a zaraz po ostatnim jego brzmieniu weszła Pani Scheriden. Zawsze nosi wysoko spięty w łódkę kok odcienia blondu. Jest też niska i nosi na czubku nosa okulary więc jesli patrzy na kogoś wyczekując odpowiedzi zawsze tak dziewnie przechyla głowę do przodu gapiąc się jakby spode łba. Kiedy pani Scheriden zaczęła odczytywać listę pomijając moje nazwisko powiedziałam.
- Markolm obecna proszę Pani. - podniosłam przy tym rękę by mogła od razu znaleźć źródło problemu jakim jest zakłócenie sprawdzania obecności. Pani Scheriden popatrzyła na mnie w sposób jakim opisałam pare wersów wcześniej i powiedziała.
- Witaj Katherino. Już myślałam, że do nas nie dołączysz. Słyszałam, że u Ciebie ostatnio było nie ciekawie..
- Od 4 lat było nie ciekawie teraz jest o wiele lepiej. - odparłam tak cicho, że Pani Scheriden poprosiła mnie o powturzenie.
- Tak owszem, ale już dochodzę.. - Po tym niedokończonym zdaniu cała klasa zaczęła się śmiać więc dodałam trochę się czerwieniąc. - do siebie.
- To dobrze. - powiedziała i zaczęła czytać dalszą część listy obecnych. Kiedy skończyła zaczęliśmy omawiać temat, do którego wogule nie umiałam się wpasować. Gdy myślałam, że już zaczaiłam pojawiało się coś zupełnie nowego i znowu zaczynałam od początku. Kiedyś uwielbiałam matematykę teraz myślę, że przyroda wcale nie jest taka zła. Chyba będzie moim nowym lubianym przedmiotem. Żegnaj rządek cyferek i nieskończenie wiele liczb. Witaj stado zwierzyn i jarzyn w krzakach posiadających wiele imion dziwnych i niezrozumiałych.
W idealnym momencie zabrzęczał mi w głowie szkolny dzwonek oddając melodie nigdy mi dotąd nie znanej wolności. Z radością odstawiłam na bok niedokończone zadanie.
Pakując się słuchałam jak Pani Scheriden mówi pozostałym by powturzyli sobie na jutro to co przerabiali dotychczas. Gdy spojrzała na mnie jej oczy mówiły "podejdź mi no tu szybko".  I tak nie wypowiadajaca nawet jednego słowa matematyczka była już u boku uczennicy chętnie czekacej na długą wypowiedź z jej strony.
- Podejrzewam, że przez ten długi okres nie obecności nie zerknełaś nawet na chwilę do materiału przerabianego przez całą twoją klasę. - czekając na moją odpowiedź chyba utwierdziła się w tym przekonaniu bo dodała szybko. - Możesz szybko to odrobić w domu sama lub przychodzić po lekcjach do mnie.
- Dziękuję za propozycje, ale chyba raczej przystane na tej pierwszej opcji. - odpowiedziałam szybko lecz nie z pogardą jaką miały na twarzach wypisane dziewczyny z parkingu.
Nauczycielka uśmiechnęła się zaskakując mnie przy tym.
- Zawsze byłaś najlepsza z klasy Katherino. Wierzę, że i teraz będziesz.
- Czy to oznacza, że jutro również muszę podejść do sprawdzianu?
- Nie, jasne, że nie.

Przerwa trwała krótko i zaskakująco miło. Nikt nic nie mówił na mój temat. Jakby udawali, że mnie nie widzą. Może znaleźli sobie kogoś nowego do żartów albo po prostu im się znudziłam.
Siedząc na lekcji historii i oglądając film zastanawiałam się co teraz porabia Rye. Rozmyślałam co ja bym mogła robić z nim w tej chwili kiedy stanowczy i głęboki głos Pana Herrarda prześlizgnął się prosto do mnie i wciągnął znów do klasy.
- Teraz zobaczycie jak właśnie zginął.- powiedział i znów włączył lecący wcześniej film.
Było na nim widać mężczyznę dość wysokiego ubranego w jakiś starożytny strój. Nagle padł strzał. Mężczyzna przed chwilą jeszcze stojący wił się na kolanach próbując wypowiedzieć ostatnie zdanie. Z jego brzucha wypływała prawie czarna krew co wprawiło mnie w obrzydzenie. Patrząc na to czułam się dziwnie jakbym zaraz miała zemdleć, ale coś trzymało mnie i nie oddawało w objęcia ciemności. Nagle poczułam kujący ból w okolicy brzucha. Myślałam, że to z powodu niedawnego wypadku. Gdy popatrzyłam w jego stronę stanęłam jak oparzona. Krew takiego samego koloru co na filmie i ociakająca z tego samego miejsca.
- Panno Markolm? Wszys.. O Boże! - krzyknął Pan Herrard. Na jego słowa od razu obrócili się wszyscy z klasy. Spojrzałam jeszcze raz na film. Mężczyzna leżał już na trawie ciągle żyjąc. Gdy wypowiedział już całe zdanie, z którym walczył od samego początku z jego buzi pociekła całkiem duża stróżka krwi. Jak na zawołanie i z mojej zaczęła płynąć. W tedy usłyszałam szum osłupienia i oszołomienia uczniów przyglądających się całej tej scenie. Pan Herrard podbiegł do mnie prędko i złapał za ramiona w tym samym momencie gdy kraina ciemności w końcu mnie zabrała.

PRZEDOSTATNI DOTYK (DARY LOSU II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz