Rozdział 16

1K 39 2
                                    

POV. Cody

W końcu nadszedł ten dzień. Dzień, który ma rozstrzygnąć spór między wampirami i wilkołakami.

Jest ranek, a my stoimy na ogromnej polanie czekając aż przybędą nasi rywale. Ptaki i leśne stworzenia przypatrują nam się z ciekawością nie świadome tego co za chwilę się zdarzy. Wreszcie w oddali widać wojsko wampirów, na których czele stoi mój ojciec wraz z bratem. Nagle każdy zaczyna biec rzucając się na przeciwników, gubię gdzieś w śród tego zamieszania Matta, lecz nie mam czasu go szukać, ponieważ czuje mocny ból na ramieniu, a gdy na nie spoglądam widzę cztery głębokie rany. Za mną stoi ich sprawdca.

- Dawno się nie widzieliśmy, prawda braciszku? Pora wyrównać rodzinne sprawy! - Syczy wysuwają kły.

Nie odpowiadam i robię to samo co on. Zaczynamy walczyć. Nie są to niewinne przepychanki i szturchnięcia jak za dziecka tylko walka na śmierć i życie. Zanim zdążyłem zareagować leżałem pod nim całkowicie bezsilny. Uniósł dłoń do góry, a ja czekałem aż wykona ruch, jednak on nie nadszedł, jedyne co poczułem to ciepłe krople jego krwi na twarzy. Spojrzałem w górę i zauważyłem skamieniałego brata. Pierś Dylana była rozerwana przez silną łapę Zacha. Podziękowałem szybko Becie i zabrałem się do dalszej walki. Choć muszę przyznać, że widok ciała mojego brata na zawsze zostanie w mojej pamięci.

Słońce świeci wysoko na niebie, co oznacza że już południe. Nawet nie wiem kiedy ten czas tak zleciał. Zanim się obejrzałem wilkołaki przejęły kontrolę nad wampirami. Z jednej strony się cieszyłem, bo będziemy mieć spokój po wsze czas, lecz z drugiej sam jestem wampirem i czuje jakbym zdradził swój ród, ale przecież to nie moja wina. To oni nie chcieli zaakceptować mnie i zmiennokształynych. W jednej chwili każdy się zatrzymuje, powodem tego jest rozstrzygająca walka między moim ojcem a Matthewem. Od nich zależy cały koniec wojny. Jeśli jeden z nich zginie wrogie wojsko musi się poddać. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie mój mate. Ostre szpony króla wampirów tną powietrze i ranią skórę wilka niczym brzytwy. Mocny pysk wilka szczękaj głośno i zaciskaj się na ciele wampira. Idą łeb w łeb. Pierwszy odwdzięcza się drugiemu za malutką ryske tym samym. W powietrzu rośnie napięcie. Nie słychać nic prócz sapnięć i krzyków tej dwójki. Nawet ptaki siedzą cicho nie nucąc swoich pieśni, za to przypatrują się całemu zdarzeniu z bezpiecznej odległości. Jeden krzyk. Jeden krzyk oznajmia koniec walki. Jeden krzyk należący do mojego ojca, któremu właśnie zostało rozszarpane gardło. Matt dumnie się podnosi wypinając pierś do przodu. Wampiry oddają pokłon nowemu królowi. Wilkołaki wiwatują.
Czy to już koniec? Koniec mojego cierpienia i wszystkich innych, a nowy początek dla nas? Nic bardziej mylnego. Alfa również upada, podbiegam do niego.

- Matt...- Głos mi drży na widok w jakim stanie jest mój ukochany.

- Spokojnie wampirku wszystko będzie dobrze. - Mówi to a za chwilę słyszę jak jego serce wykonuje ostatni ruch w klatce piersiowej.

Wszystko przestaje istnieć. Nie widzę nic oprócz jego spokojnej twarzy. Nie słyszę niczego oprócz słów, które echem odbijają się w mojej głowie i powracają z powrotem jak bumerang. Będzie dobrze. Potem nie ma już nic. Mdleje przez szok jakiego doznałem, a całe życie w jednej sekundzie przelatuje mi przed oczami.
Nie chce ich otwierać.
Nie chce się budzić.
Nie chce żyć bez Ciebie.
Ale wciąż mam nadzieję, że się obudzisz, a ja będę czekał.

~~~~~~~~~~~~

Koniec, czy może jednak nie?
To się okaże.
Miłego dnia i nocy wszystkim ❤

Love is Love ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz