Rozdział XLV

766 48 18
                                    

Uśmiech znikł z mojej twarzy, zastąpiony przerażeniem.

- Ale jak to?- nie rozumiałam co się dzieje.

Armitage westchnął i łamiącym się głosem powiedział:

- Po bitwie Sauris zaczął się źle czuć. Tydzień temu położyliśmy go na oddziale szpitalnym. Nic nie możemy zrobić... Z każdym dniem jest gorzej. Nie umiemy go uratować.

Słuchałam tego wszystkiego z wielkim bólem. Miałam jednak pewne podejrzenia.

- Czy mogę go zobaczyć?- zapytałam.

- Po to przeleciałem. Prathan wysłał mnie po ciebie, Lady.

- Więc ruszajmy. Nie mamy chwili do stracenia. Dayalo- zwróciłam się do kobiety- spakuj nas, proszę.

Wszyscy odeszli, aby przygotować wyprawę. Na polanie zostałam tylko ja i Ed.

- Uczniu- zwróciłam się do chłopca.- Lecimy na statek Prathana. Proszę cię, trzymaj się blisko mnie. Gdyby coś się stało, znajdź Liz, Dayalę i uciekajcie. Zostaniesz ostatnią nadzieją Galaktyki.

Chłopiec skinął głową i razem dołączyliśmy do reszty. Po trzydziestu minutach lecieliśmy już w stronę krążownika. Miałam złe przeczucia...

Na lądowisku czekał na nas Dick. Dayala natychmiast rzuciła się w jego objęcia. Chciałam od razu iść do Saurisa, więc poprosiłam dwóch szturmowców, aby mnie zaprowadzili. Weszłam do szpitala i podążyłam za żołnierzami do drzwi, na końcu korytarza. Mężczyźni zostali na zewnątrz, ja natomiast ostrożnie weszłam do sali. Na medycznym łóżku leżał mój Mistrz. Był bardzo blady i chudy. Zdawało się, że urządzenia, do których jest podłączony, wysysają z niego życie. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Rycerz obrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się blado.

- Miło, że jesteś Aliss. Podejdź- wskazał na krzesło stojące obok posłania. Delikatnie usiadłam i spojrzałam w przygasające oczy Rena.

- Pamiętasz naszą pierwszą lekcję?- Sauris widocznie się podniecił.

Skinęłam potwierdzająco głową.

- Okłamałem cię wtedy. Nie wiem, czy mi wybaczysz, ale zanim umrę, chcę abyś poznała prawdę- zatrzymał się, chcąc nabrać powietrza.- Kiedy powiedziałem, że nie jestem twoim krewnym... tak na prawdę jestem ojcem twojej matki.

Uczucia, które mną wstrząsnęły były nie do opisania. Czułam radość, złość i miłość jednocześnie. Spojrzałam na dziadka.

- Nie mogłabym się na ciebie gniewać. Rozumiem, że nie powiedziałeś mi o tym, aby mnie chronić. Żałuję tylko, że dowiaduję się o tym teraz... Na pewno jest jakiś sposób, żeby cię uratować- dlaczego, kiedy poznaje mojego dziadka, on musi mnie opuścić? Czy muszę wszystkich tracić?!

Rozpłakałam się, targana emocjami. Sauris z wielkim trudem położył swoją dłoń na mojej. Upłynęło kilka minut zanim się uspokoiłam.

- Niestety, to koniec Aliss- odezwał się mężczyzna, kiedy moje łkanie ucichło.- Prathan mnie otruł i robi to cały czas, przez te urządzenia. Nie odłączaj ich!- krzyknął, gdy zerwałam się z miejsca- To już nic nie da. W końcu nadszedł mój czas.

Mój nagły ruch spowodował, że dziadek się lekko podniósł. Po chwili opadł ciężko na poduszę i odpoczywał w milczeniu. Zaczęłam opowiadać mu o życiu na Endorze. Widziałam, że Sauris ożywił się, gdy wspomniałam o uczniu.

- Musisz go jutro przyprowadzić- mężczyzna uśmiechnął się.

- Oczywiście dziadku- odwzajemniłam uśmiech.

Star Wars: To Mój Wybór || Kylo RenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz