27. God is wearing black

3.2K 206 207
                                    

Prędkość jaką osiągnął w biegu po kilkudziesięciu śliskich, kręconych schodach, była porównywalna do tej, którą rozwijają najlepsi czarnoskórzy biegacze krótkodystansowi. W gruncie rzeczy w obu przypadkach podyktowana była tym samym – osiągnięciem celu. Różniły się tylko owe priorytety.

Podczas gdy u biegacza była to chęć zwycięstwa i tryumfu, Loki z tyłu głowy miał tylko i wyłącznie jedno – jej zagrożone życie. Jego walka polegała na mierzeniu sił z samą śmiercią.

Stara się ignorować uporczywe uczucie dobijania się do własnej głowy. Szepcząc kilka słów znanych tylko swoim wargom, przywołuje do życia siły, które mają powstrzymać Mawa przed rozsiewaniem mylących wizji i pozbawianiem świadomości. Loki nie widzi go, ale wciąż wyczuwa. W kilku krótkich momentach nawet czuje jak coś w nim samym ugina się pod ciężką obecnością maga, ale nie trwa to wystarczająco długo, by wywrzeć na bogu jakieś większe wrażenie.

Dociera na dach i niemal natychmiast zostaje uderzony jego ogromem. Rozległa płaska przestrzeń, o kształcie  podobnym do kwadratu określonego przez pojedyncze, nieustannie obracające się lampy na skraju, staje przed nim otworem. Kaskady białego światła co jakiś czas oświetlają jego zmartwioną twarz, która niewątpliwie wolała pozostać na stałe w ciemnościach nocy. Martwi go ta złudna samotność, poczucie, że jest tu zupełnie sam, a jedynym jego towarzyszem jest młody czarny kruk przypatrujący się mu z góry, z poziomu linii energetycznych, z  wyraźną ptasią ciekawością.

Jest stanowczo za cicho, spokój opanowuje ostre powietrze, które z każdym wdechem, raz za razem, dostaje się do jego nozdrzy. Czuje na sobie powiewy silnego wiatru – tego charakterystycznego dla dużych wysokości. Podczas gdy jego świst po raz kolejny dosięga narządu słuchu boga, ten zgrywa się na krótką chwilę z żywiołem. Powiew obraca w niwecz czarny wieczorowy strój, a kilka dodatkowych ruchów dłonią sprawia, że może na powrót poczuć sztywny materiał swojej skórzanej szaty.

Cisza doprowadza go do szaleństwa, gdy kolejną minutę stoi wpatrując się czujnie w dal. Próbuje rozgryźć Mawa, być krok lub dwa przed nim, ale już dawno dotarło do niego, że w najlepszej sytuacji, może być co najwyżej na równi z Czarnym Zakonem. Nawet nie wie czy mag jest sam, czy jednak rzeczywiście na Ziemię przybyły wszystkie znudzone dzieci Thanosa. Nagły skrzek ptaszyska, które najwyraźniej postanowiło pozostać tu na dłużej, skłania Lokiego do powolnego ruchu. Hebanowe włosy poddają się lekkim podmuchom wiatru, kiedy poczyna obracać się ostrożnie wokół własnej osi, gdy tylko ostra lampa ponownie skrywa go w mroku. Nie ma nawet pewności, że to co obecnie widzi i słyszy jest rzeczywiste. Skłania się nawet ku opcji, że to tylko dobrze mu znana iluzja, a na tę myśl każda partia jego ciała, z wyjątkiem oczu, zastyga w bezruchu.

Nie jest sam. Przymykając na krótki moment powieki, odnajduje wreszcie przestrzeń, w której się znajduje. Wcale nie odległą, wygląda na to, że brakuje tylko kilku, za to istotnych, szczegółów.

Oni tu są. Metaliczny zapach na ułamek sekundy drażni jego powonienie, by za chwilę ustąpić zapachowi poziomki i róży. Kwiatowa woń, którą zna tak doskonale, nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że nie zawsze warto wierzyć w to, co się widzi.

Pojedyńcze mrugnięcie okiem zmienia w końcu obraz, który dostrzega, a usta wyginają się w szalenie dumnym uśmiechu. Na widok Mawa uśmiecha się jeszcze szerzej, bardziej złowieszczo i pewnie. Błyszczy mu w oczach, a krew, transportująca już nie tlen, a czystą zemstę, buzuje w żyłach, rozsadzając je od środka. Trzy ciężkie kroki, od których prawie trzęsie się niebo i ziemia, wystarczają, by stanąć oko w oko z kosmitą, a jeden odpowiednio szybki cios w serce lub mózg (zakładając, że istota takowy posiada), mógłby przeważyć szale zwycięstwa.

Loki Laufeyson || MARVELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz