Rozdział 6

116 15 6
                                    

                          ~*~
Obejmuję moją śpiącą królewnę i zakrywam plecami, żeby ci idioci już sie z niej nie śmiali. Jeszcze jedno słowo to obije im mordy.
Zoey wtula się we mnie, chociaż nadal śpi. Ocieram jej łzy i szepczę ciche „przepraszam" do jej ucha.

W autokarze robi się tłoczno i wszyscy się przepychają, aby dotrzeć na swoje miejsce. Vicky, widząc Zoey w moim objęciu, porusza śmiesznie brwiami i siada na moje wcześniejsze miejsce - obok Caroliny. Po długiej chwili wszyscy już siedzą w fotelach. Carola krzywi się i pyta:

— Czemu nie siedzisz ze mną tylko z nią?— słowo „NIĄ" wypowiada z pewnym obrzydzeniem.

— Bo to moja przyjaciółka i ... umówiliśmy się, że będziemy siedzieć razem po przerwie — kłamię, bo wcale się nie umawialiśmy.

— Szkoda — udaje smutną, wysyła mi buziaka i idzie do Luis'a.

Przewodnik ogłosił, że na lotnisku będziemy za pięć minut. Postanawiam obudzić Zoey, ale nie wiem jak się do tej czynności zabrać. Nie chcę jej szturchać, ani nie mogę jej dać buziaka w czoło, bo ma chłopaka. Głaszczę ją delikatnie po głowie i po policzku. Poruszyła głową, a jej powieki lekko mrugają. Chyba się przebudza. Z zamkniętymi oczami bierze moją rękę, a potem kładzie ją na swojej talii. Swoją podnosi do góry i układa delikatnie na moim policzku. Zbliża głowę, a nasze usta są coraz bliżej. Wargi leciutko się stykają, a ja czuję motylki w brzuchu.

— Kocham Cię... — szepcze.

„Ja ciebie też" - to chcę już odpowiedzieć, ale...
—... David.
Czuję, jakby wszystkie kolorowe motylki latające do tej pory w moim brzuchu, nagle straciły swoją barwę. Kończyny drętwieją, kręci mi się w głowie i przeszywa mnie ból po całym ciele. Moje serce zostało jakby postrzelone przez strzałę. Strzała o nazwie "David", przerywając najcudowniejszą chwilę w moim życiu, niszczy mnie od środka. Mnie, i moje uczucia.
Nie mogę się chwilę odezwać.
Po pewnym czasie udaje mi się z siebie wydusić kilka słów:

— Zoey, to ja, Chris.

— CO?! — wrzeszczy — Przepraszam cię... do tego nie powinno dojść.

— Właśnie, to moja wina, bo ci na to pozwoliłem... — przerywam — zresztą to ja powinienem cię przeprosić, za to co wcześniej powiedziałem. To nie było prawdą, ja tak wcale nie myślę... Wybaczysz mi?

— Nic się nie stało, zapomnijmy o tej sprawie. Jasne, że ci wybaczam — ściska mnie mocno— Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś, nie trzeba było.

— Jestem twoim przyjacielem, moim zadaniem jest ci pomagać — trzymam ją za rękę.

Taa... przyjacielem, właśnie. Genialnie.

Siedzimy tak przez chwilkę, do momentu, gdy Zoey chce sprawdzić godzinę.

— Wiesz gdzie jest mój telefon? — pyta.

Cholera, przecież mam go w kieszeni! Myślę jak jej to wytłumaczyć, co zrobić.

— Zobaczę pod siedzeniami Amy i Natalie — proponuję.

Schylam się, udając, że szukam telefonu. Szybko i niezauważalnie wyjmuję go z kieszeni, aby dziewczyny myślały, że go znalazłem na podłodze.

— Jest!

— Ohh, dziękuję — rzuca się na mnie przyjaciółka — co ja bym bez ciebie zrobiła...

Wychodzimy na zewnątrz i wyjmujemy walizki z bagażnika pojazdu. Następnie zmierzamy w stronę ogromnego, londyńskiego lotniska.

— Psst...— podchodzi do mnie Natalie —Widziałam, że miałeś jej telefon w kieszeni...

Zamarłem. Mogłem się tego spodziewać... Natalie ma dobre oko do takich rzeczy i chce pracować w FBI.
I chyba także spostrzegła, że zrobiłem się blady.

— Nie martw się, nie powiem jej — uspokaja mnie — tylko powiedz mi, po co ci była jej komórka?

— Zauważyłem, że jej telefon wibruje, więc, sam nie wiem dlaczego, sprawdziłem wiadomości, które się wyświetliły na ekranie. Sylvia obraziła ją... usunąłem te okropne wyzwiska, żeby Zoey nie przejmowała się tymi kłamstwami.

— To urocze, też bym tak zrobiła, ale więcej nie czytaj jej wiadomości — prosi.

— Nie zamierzam.

Na miejscu, oddajemy walizki i załatwiamy wszystkie sprawy związane z lotem. Niestety nasz lot opóźnia się, więc musimy czekać kolejną godzinę. W tym czasie, udajemy się do restauracji oraz zamawiamy jedzenie i napoje. Zoey zamawia bezalkoholowe mohito, ja Pepsi, a reszta pizzę. Po dobrze spędzonym czasie wędrujemy w stronę witryn sklepowych. Kupujemy smakołyki na podróż, niektóre dziewczyny kupują ciuchy, Zoey książkę, a ja perfumy, bo mega mi się spodobały. Gdy w budynku rozlega się przez głośniki zawiadomienie o naszym locie, szybko biegniemy w stronę wejścia na pokład. Stewardessy miło nas zaproszają do środka i pokazują gdzie są nasze miejsca. Siadam obok Maxa, a obok nas zajmują miejsca dziewczyny: Amy i Zoey.

Jak przed każdym lotem, przypominają gdzie zmierza samolot i wyjaśniają instrukcję, co zrobić w momencie jakiegoś wypadku. Na koniec każą zapiąć pasy. Pojazd rusza po pasie startowym. Gdy wzbija się w górę, czuję się dziwnie. Chyba każdy, kto latał kiedyś samolotem zna te uczucie.

Na rozpoczęcie lotu wszyscy klaszczą, gwiżdżą i dają okrzyki. Panuje radosna atmosfera.

Zerkam na Zoey. Dziewczyna przygląda się pięknym, wyglądającym jak wata chmurom. Po chwili jej wzrok kieruje się w moją stronę.

— Miłego lotu — odzywa się.

— Nawzajem śpiąca królewno! — puszczam jej oczko.
                              ~*~
-------------------------------------------------------
800 słów 💞
Przepraszam, że tak długo nie wstawiałam rozdziału, ale lekko straciłam motywację do pisania, bo widzę, że sporo osób czyta te opowiadanie, ale większość nie daje gwiazdek, co chyba oznacza, że się nie podoba. Jeśli wam się nie podoba, napiszcie w komentarzu dokładnie co, to postaram się to naprawić. Akcja się jeszcze rozkręci. Pozdrawiam❤️

Alohaaa

Siła PrzyjaźniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz