Rozdział 7

115 11 7
                                    

                                   ~*~
Na początku lotu Zoey zasnęła, chociaż dziwiło mnie to, bo przecież wszyscy w tym czasie wariowali. Potem chłopaki grali w statki, a Amy śpiewała „Say Something" dziewczynom. Wiadomo, na nich też w końcu przyszedł czas i po tylu szaleństwach zrobili się senni. Długo przyglądam się wszystkim, kiedy nagle również i ja opieram głowę o fotel i usypiam...
Płyniemy statkiem. Wdycham wilgotne, morskie powietrze. W czystej wodzie oceanu widać małe rybki i piękne koralowce. Wiatr wieje coraz mocniej, ochładzając mi twarz. Ktoś łapie mnie za rękę i opiera się o mnie. Czy to Carolina? Sam nie wiem, bo nie widać jej twarzy. To dziwne, nie widać jej, ale wiem, że jest śliczna. Tą chwilę przerywa grzmot. Nic nie widzę. Czuję strach. Trzęsę i kołyszę się na boki, kręci mi się w głowie. Spadam w przepaść, wpadając do wody. Uderzam chyba o coś, bo po całym ciele przeszywa mnie ból. Słyszę wrzaski przybliżające się coraz bardziej i bardziej...
— Chris! Jesteś cały mokry! — ociera mi czoło Zoey — Koszmar?
Kiwam głową „na tak". Przyjaciółka trzyma mnie za rękę mówiąc : „To tylko sen..."
Po kilku minutach się ocknąłem i zaczynam słuchać dialogów.
— Jaka jest trasa wycieczki? Przyznam się, że nawet nie przeczytałam. Pojechałam z myślą, że nie będę chodziła do szkoły miesiąc — śmieje się Natalie.
— Najpierw Miami, potem Dominikana, a później płyniemy na Bermudy i bawimy się do końca! — Amy, z radości, aż podskoczyła na fotelu.
— Ohh, marzyłam o zwiedzeniu kawałka USA — mówi uradowana Nate.
                                  ~*~
Wysiedliśmy z samolotu. Zabraliśmy walizki z lotniska i pojechaliśmy autokarem do centrum Miami. Po dotarciu na miejsce, przewodnik ogłosił:
— Jak wiecie, spędzimy tu dwa dni. Będziemy nocować w tym hotelu — wskazuje palcem ładny, duży budynek naprzeciwko — Proszę dopasować się w 3,4 lub 5 - osobowe pokoje.
— Jest tylko pięcioro chłopaków z naszej klasy, więc poprosimy pięcioosobowy pokój — proszę, a chwilę później otrzymałem klucz do naszego pokoju.
Amy, Natalie i Zoey dobrały się razem w pokoju, a Victoria, Carola i Patricia zajęły drugi, trzyosobowy pokój.
Podchodzę do Zoey:
— Dziś robimy u nas imprezkę, przyjdziecie?
— Jasne! — odpowiada z uśmiechem na twarzy.
— Carola! — kieruję się w jej stronę — przyjdziesz na małe „party"?
— Ależ oczywiście skarbie! — daje mi buziaka w policzek.
Mam nadzieję, że Zoey tego nie widziała. Zresztą, dlaczego miałaby się złościć lub miałoby jej być przykro, skoro się tylko przyjaźnimy...? Już sam siebie nie rozumiem...
                                   ~*~
Pochodziliśmy po mieście i zwiedziliśmy kilka miejsc. Gdy zrobiło się ciemno, wróciliśmy do hotelu oraz wyjęliśmy ciuchy na noc i na następny dzień. Wszyscy się umyli, przebrali w piżamy i przyszli do nas na imprezę.
Jest godzina 20. Z głośników leci nie za głośna muzyka (ze względu na to, że to hotel, a nie czyiś dom) i jest dużo jedzenia kupionego tego dnia w Miami. Gramy w butelkę i jest przy tym dużo śmiechu. Carolina kupiła alkohol (typowa Carola). Wypijam jedno piwo, chłopaki po dwa, a właścicielka tych napojów - cztery. Jest już trochę pijana. Zaczyna przy mnie tańczyć i próbuje mnie uwieść. Patrzy na mnie uwodzicielskim wzrokiem i przesuwa dłoń po moim torsie. W pewnym momencie, na środku pokoju, rzuca się na mnie i niespodziewanie namiętnie całuje.
Chyba wszyscy to widzą. Czuję wzrok dziewczyn na sobie, a szczególnie jednej z nich...
Cholera.

Po imprezie kładę się do łóżka i myślę o zaistniałej sytuacji. Podobało mi się to czy nie? Całując się z nią przypomniałem sobie mój pierwszy pocałunek... Na myśl o nim robi mi się tak gorąco, że muszę odrzucić kołdrę. Całując się z nią, widziałem sytuację sprzed roku. Miejsce i... ją. Jej piękne oczy i usta smakujące jak świeże truskaweczki...
Zamykając oczy, boję się, że przyśni mi się coś równie okropnego, co wtedy w samolocie, ale odrzucam tę obawę i myślę o jej lśniących, miękkich włosach. Czuję je na dłoniach i przypominam sobie ich zapach...
To uczucie wprowadza mnie w senność i bez trudu jej się oddaję...
                                   ~*~
Słyszę grzmot. Szybko otwieram oczy, bo boję się, że to znowu ten sen. Okazuje się, że na szczęście - nie. To burza, która szaleje za oknem mojego pokoju. Spoglądam na zegarek w telefonie. Jest godzina 3 nad ranem. Kładę się z powrotem i próbuję zasnąć. Leżę tak piętnaście minut - i nic. Patrzę w sufit i zaczynam myśleć o jutrzejszym (a raczej dzisiejszym) dniu.

Moje rozmyślenia przerywa ciche pukanie. Osoba, wykonująca tę czynność, rozchyla powoli drzwi.
— Em... to ja — poznaję głos Zoey.
— Wejdź, czemu nie śpisz? — pytam.
— Mogłabym chwilę u ciebie zostać, bo... —przerywa — to głupie, ale boję się burzy.
— Jasne, nie ma problemu — zgadzam się bez zastanowienia.
— Zazwyczaj podczas burzy szłam do taty, a odkąd jest w śpiączce, przytulam się do Deave'a , ale teraz ich nie ma i... — dostrzegam łzę na jej policzku.
— Ćśś... już dobrze, chodź tu... — przyciągam ją do siebie i uspokajam —pogadamy sobie.
— Okej — szepcze.
Weszliśmy na moje łóżko i przykryliśmy się całkowicie kołdrą, żeby nie obudzić swoją rozmową śpiących obok chłopaków. Była tak blisko, że byłem w stanie poczuć, że pachnie mydłem i miętą.
Rozmawialiśmy długo, bo aż do piątej, i śmialiśmy się z zabawnych min chłopaków.
— Chris...— mówi cicho Zoey.
— Tak...?
— Co ci się wtedy śniło?
— Kiedy? — udaję, że nie wiem o co jej chodzi.
— No... w samolocie.
— Koszmar — odpowiadam krótko.
— Ach, no to ja wiem przecież, że koszmar, ale... dokładniej — prosi.
— Dobra, powiem ci — zaczynam— Płynęliśmy statkiem. Wszystko było piękne - orzeźwiające powietrze, kolorowe rybki widoczne przez przejrzystą taflę oceanu i ochładzający wiaterek...
— No i co dalej? Przecież to cudowny sen —przerywa mi Zoey.
— Chwila, daj mi dokończyć — śmieję się —W pewnym momencie to wszystko przerwała burza. Fale zaczęły zalewać statek. Nastała ciemność. Kołysało mnie na boki i nagle wpadłem w jakąś przepaść. Długo spadałem, a na koniec - trafiłem do wody. Nic nie widziałem. Uderzyłem w coś, a po tym ciosie bolało mnie całe ciało. Później usłyszałem głosy. Najpierw odgłos strzelby, a potem was. No i to tyle, bo się w porę przebudziłem.
— To musiało być straszne.
— Masz rację, bo było — zapewniam.
Dziewczyna położyła głowę na moje ramię i poprosiła, żebym opowiedział jej coś jeszcze. Stwierdziliśmy, że opowiem jej o książce, którą ostatnio przeczytałem.
Gdy zakończyłem swoją wypowiedź, zauważyłem, że powieki Zoey powoli opadają. Nie czekałem długo do momentu, gdy już odpłynęła do krainy Morfeusza. Ja również byłem bardzo śpiący, więc nie musiałem się wysilać, aby dołączyć do grona wszystkich osób w tym pomieszczeniu.
————————————————————————
1100 słów!💕 Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale mam ostatnio sporooo nauki. Pozdrawiam serdecznie💋

Alohaaa

Siła PrzyjaźniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz