V

1K 79 11
                                    

___

Keith

Minęło kilka dni, a moja ciocia wyszła przez ten czas ze szpitala. Całe dnie pomagałem jej, bo jednak chciałem, aby wróciła do dawnych sił. Jednak wreszcie nastąpił taki dzień, w którym umówiłem się z Latynosem na wyjście gdzieś na miasto. Zastanawiałem się, czy jednak pójść, ale jednak postanowiłem, że pójdę. Miałem ostatnio trochę gorszych dni, więc takie spędzenie czasu, a na dodatek z nim poprawi mi humor. Nawet sama ciocia kazała mi, abym poszedł.
Mijały sekundy, minuty oraz godziny do spotkania, a ja coraz bardziej się tym denerwowałem i wyobrażałem sobie jakieś dziwne rzeczy...

- Keith, przecież to nie jest randka, uspokój się-powiedziałem sam do siebie, gdy tak leżałem na łóżku przytulony do poduszki. Sięgnąłem po chwili ręką po telefon, który leżał na szafeczce nocnej, aby sprawdzić, która wybiła godzina. I po sprawdzeniu od razu wstałem na nogi i zacząłem wybierać z szafy ubrania na dzisiejsze wyjście. Wziąłem rurki, jakąś koszulkę oraz moje ulubione czarne, skórzane rękawiczki bez palców, które zazwyczaj noszę. Przebrałem się w strój, poprawiłem jeszcze swoje włosy oraz popsikałem się jakimś perfumem. Sprawdziłem jeszcze raz godzinę, po czym wyszedłem z pokoju, zabierając telefon oraz portfel w razie czego. Włożyłem buty, a następnie ubrałem i poszedłem jeszcze do cioci.

- Na pewno dasz sobie radę, jak mnie nie będzie?

- Tak, na pewno. Masz się dobrze bawić, a nie przejmować się mną i tak już dużo dla mnie zrobiłeś, więc należy ci się odpoczynek-posłała mi lekki uśmiech, a ja go odwzajemniłem.

- To ja lecę, narazie!

Ruszyłem w stronę drzwi, nacisnąłem na klamkę i pchnąłem je lekko. Wyszedłem z domu i ruszyłem w stronę miejsca, gdzie mieliśmy się spotkać. Oczywiście jak zwykle byłem wcześnie i musiałem parę minut czekać na chłopaka, który się zjawił.

- Cześć, Lance!

- Cześć, cześć. To jak, idziemy? - zapytał uśmiechnięty, a ja jedynie przytaknąłem i ruszyliśmy, ale zastanawiało mnie jednak gdzie. Zapytał mnie jedynie, czy wyjdę na miasta, ale żadnych szczegółów nie podał. Po jakimś czasie znaleźliśmy się przed budynkiem, którym był to kino. Weszliśmy do środka i zaczęliśmy przeglądać, co jest aktualnie puszczane. Zawsze uwielbiałem romanse, więc gdy tylko ciocia miała czas to wraz z nią się na jakiś wybieraliśmy. Akurat dobrze się złożyło, bo za niedługo miałbyć seans pewnego, fajnego romansu, który niedawno co wyszedł do kin. Gdy tylko zaproponowałem go chłopakowi, to on od razu się zgodził. Nie wyglądał mi na takiego, co lubi tego typu filmy. Kupiliśmy sobie bilety, popcorn oraz dwie cole i ruszyliśmy w stronę sali, w której miałbyć za niedługo seans filmu. Po wejściu na salę od razu zajęliśmy swoje miejsca. Przez kilka minut leciały reklamy, po czym wreszcie zaczął się film. Między czasie brałem popcorn z jednego, dużego kubełka, który kupiliśmy. Jednak w jakimś momencie, zamiast wziąć popcorn dotknąłem dłoń Lance'a... Poczułem jak moje policzki momentalnie robią się cieplejsze, więc wziąłem jak najszybciej moją dłoń z chłopaka ręki. Od tamtego momentu nie mogłem się skupić na filmie, bo cały czas po mojej głowie chodziło to, co niedawno zaszło. Od gimnazjum mi się podobał i pragnąłem, aby mnie polubił. Jednak to wszystko na marne, bo cały czas mnie gnębił. Teraz on wydaje się czuły, miły i delikatny nie przypomina tego samego Lance'a co przedtem.

Kiedy wreszcie film się skończył i zaświeciły się światła, wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę wyjścia.

- I jak film? - zapytałem, czekając na odpowiedź chłopaka.

- Nigdy więcej nie idę na romans, nigdy-odpowiedzial wypijając cole, którą po chwili wyrzucił do niebieskiego kubła na śmieci. Przynajmniej jest szczery.
Gdy tylko wyszliśmy z budynku, to byłem ciekaw, gdzie teraz pójdziemy. Przez połowę drogi zaczęliśmy rozmawiać o nauczycielach, szkole i innych uczniach. Właściwie taki temat jest moi zdaniem fajny do rozmowy.
Jednak nasza rozmowa została przerwana, ponieważ z oddali usłyszeliśmy czyjeś wołanie, znajome wołanie. Odwróciliśmy się w stronę osoby, którą okazał się ekipą Xaviera. Nie, tylko nie oni.

- Witam was gołąbeczki, jak tam wasza randka? - zapytał uśmiechnięty zadziornie blondyn o imieniu John. - Chcieliśmy sprawdzić jak tam u ciebie, Lance i twojej śliczniotki-spojrzał na Latynosa, a następnie na mnie. Znowu posłał ten sam uśmieszek i przybliżył się do mnie i chwycił za moje włosy, które pociągnął, przez co poczułem dość mocny ból. Po chwili jednak Lance chwycił za nadgarstek blondwłosego i kazał mu puścić moje włosy. Na co John jedynie zaczął mamrotać coś pod nosem i mnie puścił, a następnie ruszyli w swoją stronę.

- Nic ci nie jest? - zapytał mnie Latynos. Właściwie skąd oni wiedzieli o naszym wyjściu? Może jeden z nich widział jak wychodziliśmy z kina i nas śledzili? Ech, nic nie rozumiem.

- Nic mi nie jest... Wybacz, ale muszę już wracać do domu-chciałem spędzić dzisiejszy dzień z Lancem, ale tamci kompletnie zepsuli mi humor, ale i tak dziękuje mu za to, co zrobił.

- Ech? No dobrze... odprowadzić Cię?

- Nie trzeba-odpowiedziałem, po czym pożegnałem się z chłopakiem i ruszyłem w kierunku pasów, które prowadziły na drugą stronę. Niestety, ale nie patrzyłem na światła i akurat, gdy wszedłem na jezdnie, to zobaczyłem pędzący samochód w moją stronę. Stałem jak sparaliżowany, gdy coraz bardziej pojazd się przybliżał. Usłyszałem jedynie pisk opon oraz byłem w czyjś objęciach.

- L-Lance?
___

No i wreszcie skończyłam rozdział piąty. Myślę, że moje wypociny chociaż trochę się wam podobają. XD
Postaram się regularnie wstawiać opowiadanka, ale niestety ostatnimi czasy mam masę sprawdzianów i kartkówek, więc jedynie co, to udaje mi się wstawiać zodiaki.
W weekend wstawię jeszcze jakieś 
wallpapery. :3

Do następnego, paladyni!

red and blue » klance Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz