Biały Mag rozdział VI Wśród swoich

40 7 0
                                    

Konor obudził się w ciepłym pokoju z dwoma oknami. Nie był on zbyt duży ale przytulny. Na ścianach wisiało kilka ozdobnych wiklinianych tależy oraz zwisające płutno z wychawtowanym jeleniem. Falkreath - pomyślał. Do jego pokoju dochodził zapach posiłku. Miał nadzieję że dobry gospodarz pozwoli mu trochę zjeść. Był strasznie głodny i wyczerpany. Głowę miał pełną pytań ale jedno nie dawało mu spokoju.
- Gdzie jest Anna i Korek? I gdzie ja jestem?
Myślał tak dopóki nie rozległo się uderzenie butów o schody.
- Jestem na piętrze. - pomyślał
Spróbował wstać i natychmiast poczuł ostry ból w trzech miejscach na brzuchu. Był cały w bandażach. Zaniechał próby wstawania i cierpliwie czekał aż nieznajoma osoba wkroczy na górę. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Osoba nie czekając na zaproszenie weszła do pokoju. Była to młoda dziewczyna może już po dwudziestce. W rękach trzymała tacę z jedzeniem i jakimś wywarem w dużej butli. Dziewczyna miała pieprzyk na poliku, długie czarne włosy i była bardzo ładna. Nosiła spodnie i schludną koszulę z lekko odsłoniętym biustem.
- Obudziłeś się w końcu!
- Długo spałem?
- Tylko dzień.
- Gdzie moja towarzyszka?
- Jest bezpieczna i zdrowa. Za to ty mocno oberwałeś. 5 strzał to nie błachostka. Jak to wytrzymałeś?
- To długa historia...
- Nie musisz mi opowiadać jeśli nie chcesz. Moja pani wydała polecenie opiekowania się tobą.
- Kim jest twoja pani?
- Carlotta de Foge. Jest bardzo bogata. Jarl ma mniej pieniędzy od niej. Muszę jej służyć bo...
- Ty też nie musisz mi się zwierzać.
- Dzięki.
- Jak masz na imię?
- Bell, a ty?
- Konor.
Konor usłyszał donośny krzyk.
- Bell pomóż mi się ubrać!
- Już idę Carlo!
- Carlo?
- Tak. Moja pani czuje się młodziej kiedy tak do niej mówię.
- Dobrze. Powiedz jej że już żyję.
- Jak chcesz.
Bell wyszła i Konor uznał ją za bardzo miłą i atrakcyjną. Nie żeby coś do niej poczuł ale po prostu ją polubił. Leżał tak jeszcze długo zanim Carlotta się ubrała. W końcu drzwi otworzyły się szybko a do pokoju wkroczyła dumnie niezbyt wysoka i niezbyt urokliwa kobieta. Konor określił jej wiek jako 47 lat. Ona z kolei miała długą, aksamitną suknię z bardzo odkrytym dekoltem. Na twarzy miała różnorodną paletę makijażu.
- Witam Pana w naszych skromnych progach.
- Dziękuję łaskawej pani.
- Jak rozumiem jest Pan w pełni zdolny do wszelkiego wysiłku.
- Carlo nie, jest wciąż... - zaczęła Bell ale nie zdążyła dokończyć ponieważ Carlotta gestem kazała jej milczeć.
- Cicho Bell. Do roboty przy miotle. TERAZ!
- Tak jest Carlo.
Konorowi nie spodobał się ton bogaczki.
- Proszę się szykować. Pokażę Panu dom.
- To chwilę zajmie ale postaram się uwinąć przed południem.
Konor odprawił ją gestem wcale nie rozumiejąc po co ma zwiedzać ten dom. Wykonał jednak polecenie i z trudem wstał i się ubrał. Wychodząc z pokoju zabrał ze sobą kij do podpierania. Cały korytaż nie licząc jego długości był znacznie bardziej ozdobny niż jego tymczasowy pokój. Cała podłoga pokryta była dywanem, Na ścianach wisiały wielkie pozłacane gobeliny. Jeden z obrazów przyciągnął uwagę Konora, był zdecydowanie większy od pozostałych. Widniał na nim wizerunek jakiegoś mężczyzny z długą brodą trzymającego buławę. Musiał być arystokratą. Kiedy tak stał i gapił się na dzieło jego zadumę przerwały głośne krzyki dobiegające z dołu. Rozpoznał wśród nich wyniosły ton Carlotty. Udał się w kierunku hałasu. Nim zdołał zejść usłyszał trzask drzwi i krzyki ucichły. Zostało tylko pomrukiwanie pani domu z którego można było wychwycić tak brzydkie słowa jak skurwysyn.
- Czy mogę w czymś pomóc?
- Ach to pan, nie zauważyłam pana. Mam nadzieję że nie przejęła pana nasza yhm rozmowa.
- Niestety dotarło do mnie co nieco.
- Ach zatem przepraszam że pana o to proszę ale musi pan udać się do jarla i wytłumaczyć mu jedną sprawę.
- Przykro mi ale jestem wciąż bardzo słaby... Wolałbym odpoczywać i regenerować się.
- Trudno, wyślę Bell.
Rozmowa skończyła się ponieważ Carlotta wyszła z holu. Konor ruszył w kierunku kuchni skąd wydawał dochodzić zapach obiadu. Śniadanie było smaczne ale było go mało (jak dla Konora). Nie minęło 15 minut jak znowu zgłodniał. Idąc dalej oglądał całą paletę kosztowności ozdabiających ściany, meble a nawet podłogę. W końcu wkroczył do kuchni gdzie zastał Bell przy zmywaku.
- Konor pomożesz mi trochę?
Zaskoczyło go nagłe pytanie ponieważ dziewczyna nie oderwała się ani na chwilę od pracy. Musiała być bardzo czujna.
- Jasne. Mogłabyś się odsunąć?
- Tak ale po co? Robota sama się nie zrobi.
- A założysz się?
- Nie. Zawsze przegrywam.
- To dobrze bo znowu byś przegrała.
Bell posłusznie się odsunęła. Konor powoli przejechał ręką po blacie i wszystkie przedmioty albo były czyszczone przez kilka szmatek albo lądowały na półce.
- Zdziwiona?
Taaak. Jesteś magiem prawda?
- Tak.
- Jakiej kasty?
- Jestem mistrzem destrukcji i wielkim magiem collegu w Winterchold.
Bell natychmiast skłoniła się i zastygła w ukłonie. Konor podszedł do niej i wyprostował ją.
- Ja bardzo przepraszam za moją zuchwałość panie ale nie wiedziałam...
- Przestań proszę tak do mnie mówić.
- To znaczy jak?
- Prości ludzie mówią do takich jak ja ze strachem. Nie lubię tego.
- Czyli mogę do ciebie mówić jak do zwykłego człowieka?
- Uważam że powinnaś zachować zwrot kulturalny.
- Dobrze. A, czy moja pani chciała Cię wysłać do Jarla?
- A co ja przed chwilą... a nieważne. Tak.
- Co powiedziałeś?
- Że nie mogę...
- Więc wyśle mnie.
- Tak powiedziała...
- Proszę idź zamiast mnie. Jutro mam jedyny wolny dzień w miesiącu.
- Ale ja się teraz nie nadaję na spacery.
- Ja bardzo proszę!
- No dobrze niech Ci będzie. Niestety też mam swoje wymagania. Idź na "miasto" i kup proszę trochę jabłek.
- Dziękuję Ci baaardzo. Ale po Ci jabłka?
- Potrzebuję ich do swoich specyfików. Czas nagli. Idź już proszę. Gary same się pozmywają.
- W takim razie pójdę po jabłka...
Konor skinął jeszcze głową na znak zgody i odszedł. Kiedy znów znalazł się w swoim pokoju powrócił niepokój o Annę. Właściwie tego dnia nie robił nic oprócz leżenia i jedzenia. W nocy uznał że jest wystarczająco zdrowy aby móc użyć magii uleczania. Zjadł wszystkie jabłka kupione przez Bell i zaczął proces leczenia. Zdołał zatamować krwotok i przyśpieszyć regenerację tkanek. Najważniejsze było to że poskładał w całość żebra i inne kości naruszone przez strzały. Był wyczerpany ale na szczęście była noc i mógł beztrosko spać. Rano obudził się rzeźki i wyspany. Wstał z łóżka i z zadowoleniem stwierdził że nic go nie boli. Niestety uczucie słabości trwało. Dziwnie się czuł. Zszedł na dół już nie przejmując się pięknem ścian. Na dole zastał Bell, które przywitała go uśmiechem i tym razem obfitym śniadaniem.
- Powiedziałam pani że jesteś wielkim magiem. Masz od razu iść do Jarla.
- Co za bezczelność reprezentuje ta Carlotta. Ale pójdę choćby po to aby zrobić rekonesans.
- Jakby mnie kazano iść gdzieś po tym jak przeszyto mnie pięcioma strzałami to olała bym to.
- Zawsze masz do tego prawo.
- Tak myślisz?
- No.
Konor wypił jednym haustem zawartość kufla i oznajmił że idzie. W odpowiedzi otrzymał kolejny piękny uśmiech dziewczyny.
Idąc sobie spokojnie i wdychając ranne powietrze czuł się znacznie lepiej. Kiedy stanął przed pałacem Jarla pomyślał:
- Winterchold rozwinęło się do stopnia kiedyś niemożliwego a to zadupie stoi w miejscu cały czas.
Konor otworzył drzwi i wszedł do środka pałacu. Sala była większa niż hol Carlotty ale znacznie mniej ozdobiona. Jedyne rzeczy przyciągające uwagę to miecze, tarcze, topory, łuki oraz wiele innych narzędzi wojennych. Na środku sali ciągnął się dywan koloru niebieskiego prowadzący do tronu. Nad tronem wisiała głowa wyjątkowo wielkiego jelenia. Typowa sala wojowników. Przy ścianach bocznych ustawione były ławy i stoły biesiadnicze. Niestety teraz były puste. Konor zawołał:
- Halo! Jest tu ktoś?
Rozległo się głośne tupanie nóg i z jednego z pokojów wybiegł mężczyzna w kapturze.
- Nie wie pan że według rozkazu 489 wszyscy goście pałacu w Falkreath mają zamknąć mordy?
- Nie.
- Aha. - człowiek powoli podszedł.
Wydaje mi się że skądś się znamy.
- Chyba nie. Ale może zdejmie pan kaptur?
Człowiek zdjął nakrycie głowy. Konor od razu rozpoznał go.
- Co jak co ale twoja twarz nigdy się nie zmieni Frodo.
- Co? Skąd wiesz jak mam na imię?
- To ja Konor!
- Ty? Wyglądasz jak ścierwo na kupie gnoju.
- Ty też mój drogi.
Frodo przyjżał się chwilę Konorowi i krzyknął:
- Palić moją krótką pamięć! Jak mogłem Cię nie rozpoznać!
- To pewnie przez ten długi czas jaki się nie widzieliśmy. Umysł przestaje pamiętać o niektórych elementach...
- Zamknij się mądralo. Niech cię uścisnę!
Uściskali się mocno po nordycku a następnie zasypali nawzajem pytaniami. Po długiej rozmowie padło pytanie skąd Konor wziął się w Falkreath.
- Właśnie. Gdzie Anna?
- Jest cała teraz śpi.
- A ty co tu robisz?
- Dokładnie to pomiatam Jarlem. Gość boi się mnie jak ognia. Chyba dlatego że jestem dovahkinem.
- Taa. To może mieć z tym związek.
- Co robisz w Falkreath?
- Zostałem ciężko ranny i zabraliście mnie tu.
- Tu to znaczy?
- Mieszkam u niejakiej Carlotty.
- Co?!
- No u takiej bogatej paniusi.
- Wiem. Kurwa! Kto wpadł na tak debilny pomysł?!
- Ale o co chodzi...
- Męczę się z tą wiedźmą 3 lata i nic.
- A co zrobiła?
- Raczej co robi. Nie płaci podatku a jest bogata jak jaki jebnięty smok. Prawo mówi że po śmierci męża nie trzeba płacić podatku przez miesiąc ale ona że wciąż w żałobie. Więc jej powiedziałem że jak nie znajdzie męża w ciągu miesiąca to ją wypędzę a majątek zabiorę. Tylko jedna osoba tam jest dobra.
- Bell?
- Tak.
- A coś mi się przypomniało. Carlotta przysłała mnie tu żebym powiedział że już ma męża.
- I nie dopatrujesz w tym teraz nieszczęścia?
- Nie.
- Tym mężem ty będziesz.
- Co?! A zresztą musiałbym się zgodzić na oświadczyny ale taki miły nie będę. Nie zgodzę się.
- To dobrze.
Konor i Frodo rozmawiali jeszcze długo zanim Jarl się obudził. Frodo obiecał że wszystko załatwi odnośnie Carlotty i spotkania z Jarlem. Posłali przy okazji list do trzeciego dovahkina. Był nim oczywiście Borin. W końcu rozstali się i Konor wrócił do domu w którym mieszkał.

Biały MagOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz