Rozdział VIII

119 11 0
                                    

Nik już przestał płakać więc udaliśmy się na stołówkę, gdzie czekał na nas Jack. Nie zauważyłem jednak Samanty.

- Gdzie jest Sam?- zapytałem siadajac na krześle.

- Emm... ona, musiała coś załatwić- odpowiedział mój przyjaciel, kończąc spożywanie swojego posiłku. Dziwne, dziewczyna nigdy nie znikała bez powodu, ciekawe o co chodzi tym razem.

Po zjedzeniu śniadania, nauczyciele i prefekci pokierowali nas na aule, gdzie dyrektor miał wygłosić przemówienie, rozpoczynając w ten sposób nowy rok szkolny.
Czyli w sumie godzina nic nie robienia.

Kiedy już się wszyscy zeszli, co nie trwało długo, trzeba przyznać, że jeśli chodzi o organizacje to są naprawdę szybcy, zauważyłem, że obok mnie stoją moi przyjaciele, jednak nigdzie nie widziałem blondynki. Po chwili pojawił się także dyrektor, rozpoczynając swoją mowę powitalną.

-Witam wszystkich bardzo serdecznie. Jak zapewne wiecie jestem dyrektorem tej placówki- bla bla bla bla, po tych słowach przestałem go słuchać i skupiłem całą swoją uwagę na analizie otoczenia, to jest nauczycieli i uczniów, znajdujących się w tym pomieszczeniu. Schowałem ręce do kieszeni i poczułem chłód metalu. To mi przypomniało o tym kim jestem, przypomina mi o tym wiele rzeczy. Nagle poczułem się słabo, więc chwyciłem się ramienia Jacka żeby nie upaść, chłopak spojrzał się na mnie ze zdziwieniem, a ja zacząłem tracić przytomność.

Nosz kurwa, nie teraz. Ogarnij się już. Masz się ogarnąć słyszysz.
Cholera. Ostatnie co widziałem to jasne światło lampy. Odpłynąłem.

Obudziłem się w szpitalu, przynajmniej tak wnioskuję po obecnych tu sprzętach. Łóżko na którym leżę jest bardzo twarda, a co za tym idzie niewygodne. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nie mam na sobie mojej bluzy, a w jej kieszeni był schowany pistolet.

-Cholera.- powiedziałem sądząc, że nikogo nie ma w pomieszczeniu. Jednak się myliłem.

-Ooo, widzę, że już się obudziłeś kochanieńki- powiedziała starsza kobieta, nie zwracając uwagi na mój okrzyk.

-Uhh... To może ja już pójdę- oznajmiłem schodząc z łóżka, jednak staruszka mnie zatrzymała i kazała połknąć jakiś syrop ziołowy, który smakował jak gówno.

-Teraz możesz już iść- powiedziała spokojnie.

-Mam jedno pytanje- zacząłem, patrząc pielęgniarkę prosto w oczy.

-Czy jest tutaj moja bluza?

-Hmm... z tego co pamiętam, to nie miałeś na sobie bluzy chłopcze.

-Dobrze, dziękuję za pomoc- powiedziałem opuszczając pomieszczenie.

Ta kobieta nie wyglądała jakby kłamała, a kłamców umiem wykryć z daleka, nawet bardzo dobrych kłamców. W takim razie, gdzie jest ta bluza. Mam nadzieję, że ma ją ktoś z moich ludzi.

Jak tylko wyszedłem na korytarz, Jack szybko podszedł do mnie z bluzą i mi ja podał.

-Dzięki stary- powiedziałem zakładając odzież, po czym dodałem- a teraz raport proszę.

-Zemdlałeś. Byłeś nieprzytomny około godziny. Z tego co wiem to dyrektor już kończy przemowę.
Idziemy do klasy 205.- powiedział na jednym wydechu.

-No to choćmy.- ruszyliśmy w poszukiwaniu naszej nowej sali.
Błądząc po korytarzach zastanawiałem się nad przyczyną mojego omdlenia, jedyne co mi przyszło do głowy to stres. Tak to musi być stres, no bo co innego.

-Jest- oznajmił Jack.

Weszliśmy do klasy, w której już wszyscy byli. Nie no super, nie ma to jak się spóźnic pierwszego dnia szkoły.

-Dzieńdobry, przepraszamy za spóźnienie- powiedziałem, za nas obu.

-Tym razem odpuszczę wam to spóźnienie. Pan Nikolas wyjaśnił mi co zaszło- mówił nieprzerwanie nauczyciel.

Spojrzałem się na Nika, który kiedy usłyszał jak nazywa go wychowawca, skrzywił się nie znaczenie. Tak więc, skierowaliśmy się w stronę wolnych ławek, jednakże nie było nam dane do nich dotrzeć.

-Ale, zanim usiądziecie, chciałbym abyście się przedstawili reszcie klasy. Nikolas i Samanta już to zrobili, tak więc zostaliście tylko wy.

-Jak pan sobie życzy- odpowiedziałem ze słyszalnym sarkazmem, po czym stanąłem na środku i zacząłem mówić.

-Nazywam się Tomas Williams, lubię sport. Nie liczę na to, że się zaprzyjaźnimy. Koniec.- skończywszy się przedstawiać usiadłem w ostatniej ławce pod oknem.

Prawdę powiedziawszy zrobiłem to na odpieprz i oczywiście nie powiedziałem wszystkiego, po co mają widzieć czym się interesuję i jakie jest moje hobby, ale też nie skłamałem w żadnej kwesti. Teraz to Jack opowiada o sobie.
Nie muszę go słuchać, żeby wiedzieć co powie, za każdym razem kiedy się przedstawiamy mówimy praktycznie to samo, a przedstawiamy się bardzo często, po chwili słyszę dobrze wyuczoną prezentację mojego przyjaciela.

-Część wam, jestem Jack Moore, uwielbiam chemię i biologię. Liczę na udaną współpracę.

-Dobrze, dziękuję wam za te kilka słów o sobie. Ja nazywam się Aleksander Woodvil i jestem waszym wychowawcą, a to jest klasa druga ,,c“. Mam nadzieję, że się tutaj odnajdziecie, w razie potrzeby zawsze możecie przyjść do mnie, a teraz macie czas dla siebie do końca lekcji. A i jeszcze jedno plan lekcji- powiedział po czym rozdał nam rozpis zajęć.
Hmm... następne będą dwie godziny wf-u i to tyle na dziś, mi to pasuje.

Nie trzeba było długo czekać, aż w sali zaczną się rozmowy, rozmowy to mało powiedziane. To były bardziej zacięte dyskusje. Co chwilę wyłapywałem dziewczęce spojrzenia. Nie dziwię im się, w końcu jestem przystojny, ale nie przesadzajmy, nie jestem jakoś bardzo piękny, raczej przeciętnie ładny, z resztą jestem nowy, to oczywiste, że budzę w nich ciekawość.

Po chwili do klasy weszli jacyś kolesie i od razu skierowali swoje kroki w moim kierunku. Prawdopodobnie są oni z drużyny baysbolowej, kiedy weszli od razu wszystkie głosy ucichły.

-Hej Ty, nowy- zaczął jeden, chyba ich przywódca.

-Co was do mnie sprowadza?- zapytałem, z wyższością.

-Spierdalaj z tej ławki, ona jest moja- zaczął.

-Skoro tego pragniesz księżniczko, jednakże nie widzę aby była podpisana.

-Zjeżdzaj stąd!

-A jeśli tego nie zrobię?- na te słowa podniósł pięść i spróbował mnie uderzyć, ja nie mogę, jaki z niego debil.

Na ten gest moi współpracownicy podnieśli się gwałtownie z krzeseł. Byli gotowi w każdej chwili podjąć się walki i mnie chronić, ale ja nakazałem im wzrokiem aby się nie wtrącali. Natychmiast usiedli na swoje miejsca. Na szczęście nikt nie zwrócił na ich zachowanie zbytniej uwagi.

-Dobra stary. Będę tym mądżejszym i odstąpię Ci  miejsca- postanowiłem nie wszczynać walki i wycofać się z honorem. Trzeba wiedzieć kiedy odpuścić. Wstając, oberwałem w twarz. Osiągnąłem swój cel, wyprowadziłem ,,Kena" z równowagi. Na odchodne się do nich uśmiechnąłem ironicznie i spojrzałem lodowatym wzrokiem, dzięki czemu na ich twarzach pojawił się strach, który był ledwie widoczny, ale jednak był. Jedyne wolne miejsce jakie zauważyłem było obok Luka. Ehh.. No i znowu on.
Skierowałem wzrok na krzesło, później na chłopaka i znowu na krzesło. Cholera by to... siadam i automatycznie nakładam słuchawki na uszy, w ten sposób odcinam się od rzeczywistości.

Pierdol się świecie.

***
Hejo! Wiem, że dawno nic nie pisałam pod rozdziałami, bo w sumie nie było za bardzo czego pisać, więc nom... W każdym bądź razie, przejdźmy do ogłoszeń parafialnych: myślę nad zmianą tytułu i okładki opowiadania. Tak więc szykujcie się na zmiany. Do następnego😘

Krew mafiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz