Usiadłem zmarnowany obok Luka, na jego łóżku. Przed chwilą zabandażowałem mu ręce. Trzeba przyznać, że wymagało to nie mało wysiłku, zwłaszcza w moim stanie.
Luk zasnął jakiś czas temu, ja też powinienem się kłaść, sen dobrze mi zrobi.Już zacząłem wstawać, co było masakrycznie trudne, kiedy mój współlokator złapał mnie za rękę przy czym podniósł się na drugiej ręce do siadu. Spojrzałem na niego z niemym pytaniem. W odpowiedzi otrzymałem błagalne spojrzenie.
-Proszę, zostań...- powiedział, po czym opadł z powrotem na posłanie.
Kurde. Nie chcę tego robić, ale nie chce też aby czuł smutek.
W sumie to i tak niczego nie zmieni, więc ... Zostanę, ale tylko chwilę, a później pójdę do siebie.
Powoli kładę się obok niego i przykrywam nas kołdrą.
Zamykam oczy, powoli oddalając się do krainy Morfeusza. Na moment przed utratą świadomości czuje jak Luk się do mnie przytula, co działa na mnie jak kubeł zimnej wody i przywraca trzeźwość umysłu. Co to ma znaczyć?! On nie powinien się do mnie przytulać... Dlaczego to robi? Ja, nie chce!!
Ja, nie mogę... Coś czuję, że tej nocy już nie zmrurze oka. Cholera jasna!
Szybko odtrącam chłopaka od siebie i błyskawicznie wstaję, co powoduje, że upadam.
No tak w końcu jestem ranny.
Pośpiesznie podnoszę się z ziemi, kiedy opuszczam pokój, czuję na sobie wzrok Luka. Debil! Co on sobie, kurwa myślał?! Nie jestem jego pluszakiem, żeby się do mnie przytulać!!Szybkim krokiem przemierzam korytarze akademika, na szczęście nie natrafiłem na żadnego nauczyciela.
Dobiegam trzuchtem do drzwi prowadzących na dwór i odruchowo przeszukuję kieszenie bluzy, z nadzieją, że znajdę tam papierosy.
Na szczęście są na swoim miejscu. Wyciągam jednego i zapalam. Tak bardzo brakowało mi nikotyny... Zaciągam się mocno szlugiem, spoglądając na nocne niebo pełne gwiazd.
Gdzieś tam, daleko, są moi rodzice. Przyglądają się mi i pragną mojego szczęścia. Zawsze tak było, zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej, szkoda tylko, że nie byłem dla nich wystarczająco dobry. Będąc dzieckiem sprawiałem im nie mało kłopotów, teraz z biegiem lat to dostrzegam i żałuję, że nie byłem lepszym synem. Ile bym dał żeby cofnąć czas, żeby zobaczyć ich twarze. Po moim policzku spłynęła pojedyńcza łza.Z myśli wyrwał mnie szelest liści dobiegający z naprzeciwka, przez chwilę było słychać też brzdęk metalu. Znam ten dźwięk aż zbyt dobrze. Cholera! To przecież odgłos odbezpieczania broni. Osz Kurwa! Jestem zgubiony, przecież tutaj nie mam gdzie się ukryć, nie mam też siły żeby uciekać, nie wspominając o tym, że nie mam przy sobie gnata. A więc to koniec...
Nie mogę zrobić nic jak tylko pogodzić się z losem.Zamykam oczy i czekam na nieuniknione, kiedy niewiadomo z kąd z cienia tuż obok mnie wyłania się Samanta, kiedy na nią spojrzałem, gwałtownie się zatrzymała, szybko schowała lewą rękę do kieszeni, a z prawej kieszeni wyciągła pistolet i oddała kilka strzałów w miejsce, w którym znajdował się napastnik. Trzeba przyznać, że bardzo uszczęśliwił mnie jej widok, jednakże nie dałem tego po sobie poznać. Korzystając z okazji szybkim krokiem ruszyłem w stronę wejścia do budynku, blondynka podążała za mną, osłaniając nas.
Zastanawia mnie tylko to z kąd ona wiedziała, że ja tam byłem i co do cholery przede mną, ukryła do kieszeni? Będę musiał się jej kiedyś O to zapytać.-Jesteś cały?- zapytała dziewczyna, kiedy znaleźliśmy się już w budynku.
-Na tyle na ile jest to możliwe- powiedziałem, łapiąc oddech.
Sam uśmiechnęła się szczerze, po czym odwróciła się i powoli oddalała w stronę swojego pokoju.
-Nie powinnaś być teraz na misji?- dziewczyna nie odpowiedziała na to pytanie, odwróciła się do mnie tylko i uśmiechnęła chytrze.
Coś mi tu nie pasuje.
Mam złe przeczucia, a moje przeczucia zawsze się sprowadzają. Na chwilę obecną wezmę przykład z dziewczyny i też udam się na spoczynek.
Czuję się strasznie zmęczony, a myślałem, że już dzisiaj nie zasne. Jak bardzo się myliłem.~~°~~
*siedem dni później*
Minął tydzień od tego niefortunnego zdarzenia.
Rany po postrzale prawie całkowicie się zagoiły, cały czas starałem się unikać Luka. Czułem się strasznie dziwnie po tej całej akcji, którą odwalił. Z jednej strony byłem na niego zły, że to zrobił, a z drugiej strony byłem zły na siebie, że się na to zgodziłem i, że nawet mi się to podobało. Kurwa! Ilekroć o tym myślę, tym bardziej się wściekam. Poza tym, w ciągu tego tygodnia chodzenia do szkoły zdążyłem nałapać kilka dobrych ocen z pomniejszych testów, z czego jestem bardzo zadowolony.Obecnie jest sobota rano.
Wczoraj byłem na misji, na którą namówiłem Jacka, żeby mnie puścił, co swoją drogą wcale nie było takie łatwe. Na szczęście się udało ale "mój lekarz" uparł się, że pójdzie ze mną i w ten oto sposób załatwiliśmy trzy zlecenia w jedną noc. Dlatego jestem tak straszliwie zmęczony mimo, że spałem do jedenastej. Cóż poradzić, trzeba żyć dalej czy jest się wyspanym czy też nie.Powoli wygrzebałem się z łóżka i usłyszałem dźwięk telefonu.
-Hmm?- zapytałem nie do końca jeszcze przytomny.
-Siema, Tomy!- zawołał radosny głos Scotta.
-Cześć...- przywitałem się, po czym ziewnąłem, co wzbudziło śmiech u mojego rozmówcy.
-Wybacz, obudziłem Cię?- to pytanie było bez sensu, więc postanowiłem je zignorować.
-O której?- zapytałem prosto z mostu, nastała chwila ciszy.
-Co powiesz na szesnastą?- zaproponował.
-Okey. O szesnastej w pobliskiej kawiarni, wyśle ci współrzędne.- oznajmiłem, po czym się rozłączyłem i wysłałem dane Anglikowi. Rozejżałem się po pokoju, wszędzie walały się śmieci, ubrania i książki, natomiast nigdzie nie było mojego współlokatora. No i bardzo dobrze, przynajmniej będę mógł w spokoju posprzątać pokój. Cały pokój, bo znając Luka to nigdy by się za to nie wziął.
Ten jeden raz będę dobrym człowiekiem. Eeeh... Zapowiada się ciężki dzień.
Dzień jak co dzień.
CZYTASZ
Krew mafii
ActionTomas Williams to siedemnastolatek, który za dnia jest uczniem prestiżowej szkoły, zaś w nocy staje się przywódcą jednej z najlepszych mafii na świecie. Dlaczego? Co sprawiło, że postanowił kroczyć mroczną ścieżką, pełną zbrodni? Jakie tajemnice s...