Rozdział XXXV

33 3 0
                                    

Po wyjściu Tomasa od razu położyłem się spać, te wszystkie informacje mnie przytłoczyły, musiałem odpocząć, a nic nie pomaga na problemy tak jak sen.

Teraz, już przytomny, mam jeszcze więcej pytań niż przed nasza rozmową. Nic nie rozumiem, a jednocześnie znam już wszystko. To jest okropne uczucie, a nawet nie wiem jak je określić. Może zagubienie... Od tych wszystkich myśli kotłujących się w mojej czaszce zaczęła boleć mnie głowa. Poraz kolejny.

Wstałem powoli i podszedłem do okna aby je otworzyć, trochę świeżego powietrza mi nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie, może nawet pomóc.

Uchyliłem okno i wyjrzałem za nie, na horyzoncie widać wodę, morze albo ocean, trudno stwierdzić co to jest dokładnie. Widać jak fale rozkładają się na piaszczystym brzegu, wzdłuż którego biegnie linia drzew, małego lasku, który w słoneczne dni, jest źródłem cienia i chłodu. Przed tym wszystkim znajduje się duży ogród, który widać jest bardzo pielęgnowany.

Podczas gdy ja podziwiałem krajobraz, do pokoju ktoś wszedł.
Usłyszałem kroki więc automatycznie obróciłem się twarzą w stronę Tom'a. Jednak to nie był Tom. Osoba, która przyszła tutaj nie była nawet podobna do Tomasa, była wręcz jego przeciwienstwem. Jasne włosy, podobnie jak oczy, oraz spore wory pod oczami.

-Mhm, czyli to ciebie mam pilnować- powiedział jakby do siebie.

-Kim jesteś? I czemu niby masz mnie pilnować?- zapytałem, starając się nie pokazać tego jak bardzo panikuje. Ledwie powstrzymywałem chęć cofnięcia się przed tym na pozór nie niebespiecznym człowiekiem. Ten chyba jednak przejrzał moje myśli, bo prychnął lekko śmiechem.

-Aj, młody, jakbyś nie wiedział to właśnie jesteś w paszczy lwa. I to dosłownie.-stwierdził jakby było to czymś oczywistym co powinienem wiedzieć.- Pomijając już fakt, że znajdują się tu najniebezpieczniejsi ludzie Europy, to teraz jest najgorszy czas na odwiedzanie tego miejsca że względu na dość nie ciekawą sytuację na "froncie" i za byle gówno można zarobić kulkę w łeb.

Kiedy skończył pokazał gest postrzału w swoją czaszkę.

-Oh...-nie byłem w stenie nic więcej powiedzieć, to było niepokojące.- Ale ty mnie nie zabijesz nie?

Gdy powiedziałem to pytanie, on spojrzał na mnie jak na debila i w teatralnym geście chwycił się rękoma za głowę.

-Nie no, ja z wami nie mogę. Przecież jakbym cię chciał zabić to już dawno wąchał byś kwiatki od spodu.- westchnął, siadając na brzegu łóżka, po czym opadł na nie plecami.- Z resztą, gdybym to zrobił, Tom nie dałby mi żyć. Bo uwierz mi, on tylko wygląda na takiego milutkiego, ale tak na prawdę jest istnym diabłem wcielony. Nikt tak łatwo nie zabija jak on, bez żadnego zawahania...

Gdy skończył swój monolog, spojrzał na mnie z iskierkami zainteresowania w oczach.

-No tak, racja, głupie pytanie- odpowiedziałem i przeczesałem ręką włosy, co wywołało kolejne parsknięcie śmiechem przybysza.

-A zatem, skoro mam cię pilnować, to może wyjawiłbyś mi jak masz na imię? Bo Tomas nie miał za bardzo kiedy tego zrobić, cały czas siedzi na zebraniu.- podniósł się do siadu, przeciągając się lekko.

-Ah, tak. Jestem Lukas Miller. Ale wystarczy po prostu Luk.-odparłem wyciągając dłoń w stronę drugiego Mężczyzny- A ty jesteś...

-Chris. Christopher Engel, przyjemność po mojej stronie, po prostu Luk.- przedstawił się, ściskając lekko moją dłoń i patrząc mi w oczy z delikatnym rozbawieniem.

-Więc, skoro mamy już te formalności za sobą, to może powiesz mi co się teraz tutaj dzieje i czemu ty jesteś tutaj a nie Tom?- zapytałem zaniepokojony.

-Zadajesz strasznie dużo pytań młody.-powiedział wstając i nalewając do dwuch szklanek, whiskey z szafki.- No dobra, to słuchaj...

*****

*perspektywa Tom'a*

Chwilę temu skończyło się zebranie, a kiedy to się stało zostałem jeszcze chwilę żeby zamienić słowo z moim dziadkiem. Teraz natomiast przemierzam zwawym krokiem korytarze naszej posiadłości, żeby dotrzeć do swojego pokoju, w którym są dwa największe debile świata. Co mnie podkusiło, żeby wysyłać Chris'a aby pilnował Luk'a. Ugh, to się nie mogło dobrze skończyć.

Na zebraniu strategicznym ustaliliśmy prowizoryczny plan walki z naszym wrogiem, jednakże jest on na tyle dobry, że powinien na razie wystarczyć.

Gdy już wszyscy opuścili sale, ja zostałem, żeby zamienić kilka słów z Gregor'ym. Rozmowa ta była dość krótka, ograniczyła się do wyjawienia mu wszystkiego. Opowiedzenia o kilku dniach i o Luk'u. Głównie o nim.
Powiedziałem dziadkowi, że jest z nami, a on się tylko uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu, życząc powodzenia. Zapewne w ochranianiu go. Westchnąłem na to wspomnienie.

Stałem właśnie przed moim pokojem, kiedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się jedno słowo. Szpital. Wstrzymałem powietrze mając nadzieję, że nie będzie już więcej pogrzebów naszych w tym tygodniu. Odebrałem, cały się spinając z nerwów.

-Czy dodzwoniłam się do Thomas'a Williams'a?-zapytał uprzejmy damski głos.

-Zgadza się, to ja.-odpowiedziałem bardziej się niepokojąc.

-Dobrze. Scott Jones, obudził się.-po tych słowach kobieta się rozłączyła.
Wraz z dźwiękiem zakończonego połączenia usłyszałem jak wielki głaz spadł mi z serca.

Scott się obudził. Nic mu nie jest.
Jakie to szczęście.

Nie zastanawiając się długo wszedłem szybko do swojej sypialni i widok jaki tam zastałem sprawił, że parsknąłem śmiechem.

Luk spał na krześle przy biurku, praktycznie na nim leżąc, obok niego leżała pusta szklanka, z kolei Chris siedział sobie wygodnie na poduszkach, które z  wcześniej zrzucił na ziemię. W pomieszczeniu czuć było alkohol.

Potrzasnąłem ze zrezygnowaniem głową. No tak, czego ja się spodziewałem.

-Ooo. Część Tooom'y.-zawołał Chris wznosząc szklankę w moją stronę.-Czy byłbyś tak dobry i polałbyś nam jeszcze?

Normalnie bym mu odmówił, ale tym razem polałem i mu i sobie, co sprawiło, że uśmiech na jego twarzy się poszerzył. Chris wstał i podszedł bliżej, abym mógł mu spokojnie nalać trunku.

-Widzę, że narada wojenna się udała.-zaśmiał się.

-To nie przez narade.-uśmiechnąłem się upijając sporego łyka i patrząc prosto w oczy Chrisa.- Scott się wybudził.

Głośny dźwięk tłuczonego szkła rozniósł się głuchym echem po pokoju.

Spojrzałem najpierw na kawałki pozostałe po szklance, którą upuścił mój rozmówca, a później dopiero na jej właściciela.
Austriak stał jak słup soli z dłonią cały czas wyciągnięta do przodu jakby trzymał naczynie, jedynie po jego twarzy spływały łzy. Łzy szczęścia.

Po chwili ocknął się i podszedł jeszcze bliżej mnie, a ja zamknąłem go w swoim uścisku. Widać było, że i jemu spadł kamień z serca.

Krew mafiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz