Rozdział 25

43 6 43
                                    

UWAGA

Rozdział może być nieodpowiedni dla wrażliwych ludzi

Polecam również odłożyć jedzenie, jeśli właśnie jecie ;) 

ZA UTRUDNIENIA PRZEPRASZAMY


Byłem na miejscu jakieś pięć godzin po wyruszeniu spod domu. Moje dwa ostatnie cele leżały w szpitalach, co bynajmniej nie ułatwiało mi roboty. Ale nie mogłem narzekać.

Zatrzymałem samochód na szpitalnym parkingu i sięgnąłem po torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami oraz bukiet kwiatów, który kupiłem przejeżdżając przez jakieś miasto. Poprawiłem włosy, ubranie i pewny siebie wyszedłem z auta.

Ludzi w poczekalni nie było zbyt dużo, nie widziałem też za wiele pałętających się pielęgniarek i lekarzy. Może jednak nie będzie tak trudno jak myślałem.

Podszedłem do recepcji, uśmiechnąłem się delikatnie i powiedziałem:

- Dzień dobry. Wie pani może gdzie leży Robin Carr?

- Pan z rodziny? – spojrzała na mnie znad sterty papierów i klawiatury komputera.

- Owszem, jestem jego wnukiem.

Omiotła mnie wzrokiem ponownie, po czym oznajmiła:

- Korytarzem w lewo, trzecie drzwi. Ale musi pan zapytać lekarza czy można wejść. Możliwe, że dziadek teraz śpi i nie można mu przeszkadzać.

- Jasne, zapytam. Dziękuję!

- Proszę... - mruknęła tylko i wróciła do pracy.

Szybkim krokiem podszedłem pod wskazaną salę. Nie zamierzałem absolutnie pytać się kogokolwiek o pozwolenie na wejście. Nacisnąłem więc klamkę, popchnąłem drzwi i wszedłem do środka.

Pomieszczenie było niewielkie. Mieściły się tam jedynie trzy łóżka, wraz z krzesłami dla gości oraz stolikami. Całość wyglądała biednie. Odrapane białe ściany, brudna podłoga i tylko jedno, niewielkie, nieotwieralne okienko. Nikt nie chciałby spędzać tu swoich ostatnich dni.

Tylko jedno łóżko było zajęte – dwa pozostałe były puste. Jedno było normalnie pościelone, gotowe na przyjęcie kolejnego pacjenta. Z kolei drugie, pozbawione pościeli czy prześcieradła, białe i poplamione, najwidoczniej należało do kogoś, kto opuścił już ten świat. A na tym zajętym leżał mężczyzna w podeszłym wieku. Spał, na twarzy miał maskę tlenową, a do jego ręki podczepiona była kroplówka. Podłączony był do respiratora, na którego ekranie wyświetlał się równy i stabilny puls.

Odłożyłem rekwizyty na stolik koło jego łóżka. Szybko zablokowałem drzwi do sali, sprawdzając przy okazji, czy nikogo nie ma w pobliżu. Czysto.

Zasunąłem szczelnie zasłony w około niego i sięgnąłem do torby. Na dobry początek wyciągnąłem ostre nożyczki i przeciąłem nimi wenflon wbity w rękę mężczyzny. Następnie zerwałem mu z twarzy maskę i odrzuciłem ją w bok.

W następnej kolejności wyciągnąłem taśmę klejącą i zakleiłem nią jego usta. Staruszek ciągle spał.

Do pierwszej zabawy, jaką zaplanowałem potrzebowałem rękawiczek. Wyciągnąłem parę gumowych rękawic lekarskich i wciągnąłem je na dłonie. Wziąłem w rękę ciężki młotek i kilkoma mocnymi uderzeniami totalnie zmasakrowałem mu szczękę oraz podbródek. Kawałek po kawałku wyciągałem połamane kości i zęby, by później wsadzić mu je do brzucha. Mężczyzna obudził się, patrzył na mnie z przerażeniem i bólem widocznym w oczach; nie ruszał się jednak, pozbawiony sił.

Kiedy skończyłem sięgnąłem po skalpel i powolnym, równym cięciem rozciąłem mu cały brzuch. Organy wewnętrzne mnie w tamtej chwili nie interesowały. Ponownie pochwyciłem młotek i uderzyłem nim parę razy w odsłonięte żebra. Fragmenty ostrożnie zbierałem, uważając, by nie uszkodzić serca. Chociaż i tak za chwilę miał się wykrwawić, to chciałem, by cierpiał możliwie jak najdłużej.

Szybko wsadziłem mu jego zęby i kości twarzy do jamy brzusznej, a połamane żebra do tego, co pozostało z jego ust. Puls stał się nieregularny i podwyższony. Nie miałem zbyt wiele czasu.

Na zakończenie chwyciłem jego lewą nogę i gwałtownym ruchem wygiąłem ją na drugą stronę w miejscu kolana. Wyglądało to spektakularnie i boleśnie. Ale o to przecież chodziło. Jedynym minusem był brak jakiegoś bardziej donośnego dźwięku. Przykre.

Widząc skaczący coraz bardziej puls szybko wyciągnąłem hełm i założyłem mu go na głowę. Aktywowaniu go towarzyszył głośny trzask łamanych kości. Strużka krwi potoczyła mu się po szyi. Respirator po chwili zaczął głośno piszczeć. Musiałem uciekać.

Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i wybiegłem ze szpitala. Ludzie patrzyli na mnie nieco dziwnie, ale żaden z nich nie pobiegł za mną czy wezwał pomoc. Wszedłem do auta i zapaliłem silnik. W właśnie tym momencie na parking wjechał radiowóz. Dwaj policjanci szybko z niego wysiedli i pognali do szpitala. Zdążyłem w samą porę.

"And Who Is The Killer?" IV - The Suicide Ending [FNaF] [W/T/P]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz