Rozdział 28

32 6 9
                                    

Na parkingu szpitala następnej ofiary zaparkowałem jakąś godzinę potem. Był mniejszy niż poprzedni, a samochodów i przechodniów w około było odczuwalnie mniej. Pojawiła się jednak o wiele groźniejsza przeszkoda: Policja.

Dwa puste radiowozy stały nieopodal. Policjant opierał się o maskę pojazdu i zniecierpliwionym wzrokiem rozglądał się wokoło. Podejrzewałem, że pozostali muszą być w środku budynku.

Chwyciłem torbę, szybkim krokiem przekroczyłem próg i podszedłem do recepcji. Zaraz obok niej stał kolejny policjant, który przyglądał się każdemu podchodzącemu do lady. W ostatniej chwili zrezygnowałem z zapytania się gdzie leży moja ostatnia ofiara i skręciłem w bok. Musiałem szukać na własną rękę.

Po paru minutach krzątania się w około przez przypadek trąciłem jakąś pielęgniarkę ramieniem. Trzymany przez nią koszyczek z lekami wypadł jej z rąk, przez co zawartość wysypała się na ziemię.

- Przepraszam! – powiedziałem z udawaną skruchą – Pomogę pani to pozbierać.

- Ne ma sprawy, nic się nie stało. – odparła i schyliła się by pozbierać leżące na podłodze leki.

- Wie pani może gdzie leży mój dziadek? Nazywa się Olaf Stein. Przyszedłem go odwiedzić, ale za nic nie mogę znaleźć gdzie leży. – zapytałem, zbierając ostatnie opakowanie.

- Mogę pana zaprowadzić, nie ma problemu. – uśmiechnęła się. – To miłe, że w tych czasach znajdują się jeszcze ludzie, którzy są w stanie poświęcić chwilę starszym ludziom.

- Ludzie teraz są o wiele bardziej zabiegani niż wcześniej. Na nic nie mają czasu. I jeszcze ta wszechobecna technologia... - westchnąłem.

- Zgadzam się z panem. Kiedyś spotkanie się z przyjaciółmi i pójście na kawę nie było najmniejszym problemem, a teraz? Ciężko nawet jest spotkać się w jakieś większe święta, bo albo praca, albo, każdy wpatrzony w telefon.

- Dokładnie! Na miejscu rządu już dawno bym to wszystko zakazał.

Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut. Chodź na początku wymuszałem uprzejmość i uśmiech na twarzy, to z czasem przychodziło mi to już naturalnie. Mądra, ładna kobieta w moim wieku, dodatkowo podzielająca moje poglądy. Czułem, że zaczynam ją lubić.

- To tutaj. – pokazała ręką na drzwi do niewielkiej sali.

- Dziękuję, to było bardzo miłe z pani strony. – uśmiechnąłem się szeroko.

- Nie ma za co. – odwzajemniła uśmiech – Z resztą może przejdziemy na ty, nie lubię jak ktoś mówi do mnie tak oficjalnie. Jestem Ashley.

- A ja Ethan. – uścisnąłem jej rękę i zaśmiałem się cicho.

- Miło poznać.

- Mi też. – spojrzałem przez szklane drzwi i zobaczyłem kilka szpitalnych łóżek. Przy jedynym, na którym leżał mężczyzna, siedział policjant.

- Przepraszam, muszę już iść. – powiedziała Ashley po chwili.

- Jasne, nie ma sprawy. – posłała mi ostatni uśmiech i odeszła.

Musiałem zmienić plan. 


***

Wiem, że pisałem coś innego, ale... Po wczoraj w sumie wszystko się zjebało.

Znacie to uczucie, kiedy w parę, paręnaście, w może pół godziny Wasze życie zaczyna się walić?

Ja znam. I to zbyt dobrze. 

Już drugi raz, w tak krótkim czasie wszystko się spierdoliło. 

No dobrze.

Tym razem może nie jest tak źle. Dla niektórych.

Czeka mnie jebane oczekiwanie, kiedy nawet nie wiem na co czekam.

Wszystko wróci do normy? A może jeszcze bardziej się zwali. 

I cóż. 

Trudno jest wykrzesać w sobie choć odrobinę nadziei, kiedy dla ciebie, sytuacja jest beznadziejna. Jakby spojrzeć na to obiektywnie to może tak źle nie jest, ale... Jak w ciągu zaledwie kilku miesięcy dostaje się więcej powodów do płaczu i rozpaczy niż w ciągu reszty życia, to chyba ma się prawo do pesymizmu. 

Nie wiem jak będzie z kolejnymi rozdziałami.

Nie wiem nic. 

Być może jakimś cudem dostanę ataku weny i coś napiszę, być może przez jakiś czas nie będę nic wrzucać.

Zobaczy się. 

Na razie żegnam. 

Szykują się najgorsze święta w całym moim życiu. 

Zdrowych wesołych.

"And Who Is The Killer?" IV - The Suicide Ending [FNaF] [W/T/P]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz