Rozdział XI

11 1 0
                                    

— Jest naprawdę źle — zaczął Sirius, patrząc Marvinowi w oczy. — Dokumenty wszystko potwierdzają, podobnie zresztą jak obrazy z laboratorium.

Panował grobowy nastrój, tym bardziej dokuczliwy, że o okna bębnił miarowo deszcz. Stół, wokół którego się zebrali, zastawiono przeróżnymi daniami, które zdążyły wystygnąć, ledwo napoczęte. Dzięki rewelacjom wyniesionym przez Frejra nikt nie miał apetytu.

— Czy to naprawdę możliwe...? — Król westchnął ciężko, wręcz boleśnie.

— Na to by wychodziło. — Papier zaszeleścił, gdy Sirius zaczął wertować kartki. — Nie zdążyłem jeszcze przetłumaczyć wszystkiego, niektóre zdania są okropnie zapisane... ale jestem niemal pewien, że ta dokumentacja obejmuje cały proces stworzenia.

— Bóg — wymamrotał sucho mężczyzna, patrząc pusto przed siebie. Przygarbiony wydawał się starszy o przynajmniej dziesięć lat. —  To niewybaczalne.

Sirius przytaknął bezgłośnie, wzrokiem przebiegając treść dokumentu.

— W dodatku sam obiekt przepadł — dodał ponuro Julian, zaciskając nerwowo szczęki. Podskakująca kość to rysowała się pod skórą, to znikała.

— Wśród naukowców nie rozpoznano także strzelców — stwierdziła Hedwiga, jej piwne oczy zwęziły trudne do nazwania emocje. — Ale Jason... coś zauważył.

Chłopak pokiwał głową i zakaszlał krótko. Białe włosy otaczały jego twarz, czyniąc ją jeszcze drobniejszą, ciemne kręgi rysowały się brzydko pod wypranymi z koloru oczami strażnika.

— Jeden z nich... pamiętam go. Drugi mężczyzna, ten z okularami. Brał udział w moim projekcie.

— Też go pamiętam — stwierdził Sirius. — Doktor Peterson zajmował się wysycaniem energetycznym. Poza tym znaleziona czasza służy właśnie do wtłaczania energii, najczęściej magicznej.

— Peterson?

— Dwa lata temu zgłosił się dobrowolnie jako delegat do tutejszego laboratorium, po tym jak profesor Cambell przeszła na emeryturę — wyrecytował naukowiec, po czym pokręcił powoli głową. — Nie to, że to teraz jakkolwiek istotne. Nie żyje troje ludzi, bóg zniknął, a my jesteśmy w kropce.

— Nie tylko my wiemy o bogu — przypomniała Hedwiga. — Pozostają jeszcze strzelcy.

— Właśnie. Nie mamy jednak pojęcia, kim są ani jak są z tym wszystkim związani.

Coś zadźwięczało cicho, dziewczyna rozpoznała w tym sygnał powiadomienia ze swojego ekranu. Zignorowała dźwięk, zwracając twarz w stronę Frei.

— Może coś o nich pamiętasz? — W jej głosie brzmiała źle ukrywana desperacja. — Cokolwiek. Strój, twarze, głosy.

Dziewczyna wzruszyła bezradnie ramionami.

— Nic, po prostu dużo kolorowych plam. Za dużo się działo. Wiem tylko, że to byli mężczyzna i kobieta... chyba.

— A może... — zaczęła niepewnie wiedźma, ale siostra przerwała jej ostrym machnięciem dłonią.

— Serio nic ci więcej z tego nie wyciągnę. Bardzo bym chciała, no ale, ale nie.

— Coś było z nimi nie tak — wtrącił nieoczekiwanie Jason, od razu zaskarbiając sobie uwagę tak Hedwigi, jak i reszty zebranych. — Byli podobnie ubrani, to na pewno. I coś... pamiętam, że coś nie podobało mi się w ich twarzach.

— Co dokładnie?

Chłopak zastanowił się chwilę, jednak parsknął bez przekonania.

— Sam nie wiem. Naprawdę, jak teraz o tym myślę... nie, nic z tego. Może teraz tylko tak mi się wydaje.

Goniąc za głosem (Alta Hora - tom pierwszy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz