Rozdział VII

20 4 0
                                    

— Jason, Jay, mój drogi przyjacielu. — Freja przeciągnęła się, zerkając znudzona w stronę partnera.

— Słucham cię, Freja. — Strażnik nawet nie podniósł wzroku znad wydruku, przedstawiającego domniemany wygląd poszukiwanej przez nich dziewczyny. Freja wydęła wargi, opierając się o szeroką kamienną balustradę.

— Ile my już tak krążymy po mieście? Powiedz mi, czy nie wystarczająco długo?

— Mija dopiero… — Jason nacisnął coś w rękawicy, nad którą zajaśniała miniaturowa forma ekranu wskazując czas. Dochodziła dwunasta. — Czwarta godzina.

Nie wyglądał na poruszonego tym faktem, w przeciwieństwie do Frei, która niezadowolenie wyraziła przeciągłym jękiem. Chłopak ze zdumieniem przyjrzał się partnerce.

— Myślałem, że po czterech latach tułaczki przywykłaś do długiego kręcenia się bez celu.

— Po pierwsze, cel był zawsze jasno wytyczony — poprawiła go, nakręcając na palec ciemne pasemko. — Po drugie, tu jest zwyczajnie nudno!

O dziwo odpowiedział jej krótkim śmiechem, składając kartkę na cztery i chowając ją do kieszeni spodni. Splotła ramiona na piersi.

— I co cię tak bawi?

— Zwyczajnie nie wierzę — odparł, wciąż jeszcze chichocząc. — Znosiłaś codzienne patrole bez słowa sprzeciwu, a wycieczka za miasto cię nudzi?

— To nie tak, no ale…! Pałac to po prostu ciekawsze miejsce. No i na patrolach jesteś o wiele mniej spięty.

Momentalnie ucichł. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami.

— Myślisz, że jestem spięty? — wydukał, jego dłoń odruchowo powędrowała ku kitce, przymierzając się do szarpnięcia nią.

— Myślę, że bardzo. — Pokiwała głową. — Wręcz sztywny, prawie jak trup. Od rana mało się odzywasz, chyba że musisz mi powiedzieć, kogo zaczepić z jaką formułką.

— Oh. — Zamrugał. Raczej nie do końca wiedział, co począć z jej słowami. — Nie miałem pojęcia.

— To teraz wiesz — mruknęła miękko, puszczając kosmyk. — Coś się stało?

Przewrócił oczami, samemu przysiadając na rzeźbionej w kamieniu poręczy schodów prowadzących do jakiegoś urzędu. Ściągnął czapkę mimo ostrego słońca i zaczął nią kręcić w dłoniach.

— Sam nie wiem. Może przez to, że przyjechaliśmy tu z Dhonrethem.

— Nie znosisz go.

— Nienawidzę. Chyba mogę już to nazwać nienawiścią.

Chciała zrozumieć powód, ale nim zdążyła o cokolwiek zapytać, chłopak potrząsnął głową.

— Wiem, że jego tu nie ma, ale nadal… — Machnął czapką jeszcze dwa razy i zamilkł. Kilka następnych minut spędzili, gapiąc się na mijających ich ludzi. Widok umundurowanej pary na nikim nie robił wrażenia, kolejne osoby prześlizgiwały po nich spojrzeniami i odchodziły dalej.

— Dobra, nie ma sensu dłużej nad tym dumać. Tylko się bardziej nakręcam. — Jason zerwał się gwałtownie i jeszcze gwałtowniej wcisnął czapkę na głowę. — Koniec przerwy, Freja, idziemy pytać dalej.

— Jeszcze minutka, kierowniku! — zaskomlała błagalnie, z rękami złożonymi jak do modlitwy. — Dobrze się tu siedzi!

— Nie ma minutki, szeregowa! I nie bierz mnie na urok osobisty, bo to cios poniżej pasa. — Niewzruszony wręczył jej drugą kopię “zdjęcia”, przeciętą dwoma zgięciami. Widząc jej zniechęconą minę, parsknął krótko. — Plan jest taki — zaczepimy jeszcze kilka osób, potem pójdziemy coś zjeść i odpocząć. Gdzie się zatrzymamy, tam przez chwilę jeszcze powęszymy. Dopiero jeśli to spełznie na niczym, odmeldujemy się Dhonrethowi i na parę godzin skończymy. Wieczorem spróbujemy w centrum.

Goniąc za głosem (Alta Hora - tom pierwszy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz