Rozdział II

60 4 47
                                    

— Czyli wielki świat jeszcze was nie przeżuł? — Mężczyzna przemawiający z ekranu roześmiał się, wstrząsając całym obrazem.
— Jak widać — odparła radośnie Freja, upijając łyk herbaty. — Londyn nie jest nawet taki straszny, wiesz? No i mają tramwaj magnetyczny.
Za oknami pogłębiała się wieczorna ciemność, okraszona chłodnym, łagodnym wiatrem. Dziewczyny rozsiadły się wygodnie przy prostym drewnianym stole tak, by kamera ekranu Frei obejmowała je jak najlepiej.
— Diabelska technologia. — Varg Roddensson podrapał się po gęstej brodzie. — Mam nadzieję, że nie zaczęłyście rzucać kamieniami?
— W ruch poszły tylko widły. — Hedwiga przybrała poważny wyraz twarzy. — A motorniczemu zagroziłyśmy stosem.
— Zuch dziewczyny. — Mężczyzna znów wybuchł śmiechem. — No, to opowiadajcie.
Hedwiga nabrała powietrza, gotowa zacząć, w tym jednak uprzedziła ją Freja.
— Idę jutro na rekrutację dla strażników królewskich — wyrzuciła z siebie jednym tchem.
— Czekaj, co? Jednak? — Głos Hedwigi przeszedł w zdumiony pisk.
— Jednak? — Varg uniósł brwi.
— Znaczy, no. — Freja nawinęła na palec ciemne pasemko, czubek palca momentalnie zbladł. — Okazało się, że, heh, przyjmują ludzi prosto z ulicy. Nieźle, co?
— Moment, moment! Myślałam, że... Nie zamierzasz podejmować żadnej stałej pracy — wydukała dziewczyna, pospiesznie przełykając herbatę.
— Z drugiej strony nie mam tu niczego lepszego do roboty, no nie? — Gdy opuszek przybrał niepokojąco sine zabarwienie, wojowniczka wypuściła pasemko, to odskoczyło jak sprężynka. — A tamten strażnik wydawał się całkiem sympatyczny.
— Tamten strażnik?
— Możesz zacząć od początku? — Hedwiga podciągnęła kolana pod brodę, kubek przytknęła do ust.
— Też jestem ciekaw tej historii. — Widmo Varga sięgnęło po coś ustawionego za kamerą. Freja zaśmiała się nerwowo, wciskając skręcony kosmyk za ucho.
— No dobrze, już opowiadam. Jason wyprowadził mnie z labiryntu i odeskortował pod bramę. Nie wiedziałam, ile ci zejdzie w laboratorium, uznałam więc, że mogę pokręcić się po mieście i pozwiedzać. Nie wiem co jest nie tak z dzisiejszym dniem, ale przy budce z frytkami znowu ktoś na mnie wpadł.

Tym razem udało jej się utrzymać równowagę — stała dość blisko kompozytowego blatu, by oprzeć się o niego i tym sposobem ustabilizować ciało, jednak przypłaciła to uderzeniem biodrem z całej siły o kant.
— Do ciężkiej cholery! — krzyknęła po polsku Freja.
Chłopak, który na nią wpadł, miał zdecydowanie mniej szczęścia. Uderzył ciężko o asfalt, rozległo się dziwne, metaliczne brzdęknięcie. Oszołomiony siedział przez kilka sekund, przyciskając dłoń do czoła.
— Łapcie go! Łapcie! — Ktoś rozpaczliwie wrzeszczał.
— Co ty sobie wyobrażasz, palancie?!
Chłopak kompletnie ją zignorował. Poderwał się szybko z ziemi i puścił biegiem przed siebie, naciągając mocniej kaptur. Freja syknęła, rozcierając obite biodro.
— Dupek.
— Złodziej! Złodziej!
Wrzawa wokół niej narastała. Minęła ją para biegnących ludzi, wskazująca na coraz szybciej oddalającą się postać. Towarzyszył im strażnik, proszący przez komunikator o wsparcie. Do wojowniczki momentalnie dotarło, że właśnie jest świadkiem pogoni.
Zareagowała instynktownie, jak zawsze w takiej sytuacji. Bez namysłu rzuciła się za biegnącymi.
W kilka chwil zostawiła w tyle ścigających, zdążyła tylko zawołać, że chce im pomóc. Przechodnie, potrąceni wcześniej przez uciekającego, na widok szarżującej wojowniczki usuwali się czym prędzej w bok.
Chłopak szybko zorientował się, że Freja depcze mu po piętach i że nie może jej zgubić, nieważne jak bardzo kluczy. Obejrzał się na nią, spod głębokiego kaptura błysnął szeroki uśmiech.
— Nie masz dosyć? — zawołał, niespodziewanie chwytając za ramię jakiegoś mężczyznę, którego to popchnął w jej stronę; sam odbił w lewo, w labirynt ciasnych uliczek rozpiętych między prywatnymi magazynami.
Freja uskoczyła przed mężczyzną w ostatniej chwili, ale zdążyła chwycić go za rękaw garnituru i pomóc mu stanąć prosto.
— Dź-dzię–
— Nie ma za co! — Nie mogła się zatrzymywać, dlatego odpowiedź wykrzyczała już w biegu. Straciła złodzieja z oczu na kilka sekund, wiedziała, że dla takiego typa to dość, by spokojnie zniknąć. Złapać ponownie trop pomógł jej ciężki łopot workowatego płaszcza, niosący się przytłaczającym echem. Bezszelestnie przekradła się pod ścianą, wstrzymując niemal zupełnie oddech. Po kilku pełnych napięcia sekundach usłyszała go, mamrotał coś pod nosem ze śmiechem. Stał z drugiej strony budynku; miała go na wyciągnięcie ręki, musiała to tylko dobrze rozegrać.
Wypadła zza węgła i rzuciła się na ściganego. Ten usiłował uniknąć zderzenia, nie zdążył jednak zrobić choćby pół kroku, Freja zbyt dobrze wycelowała. Palce zacisnęła na płaszczu, zaś impet, z jakim na niego wpadła, posłał oboje na bruk. Zaskoczony chłopak zdołał tylko wydać z siebie zdławiony okrzyk, gdy wojowniczka przygwoździła go do ziemi.
— Mam cię, śmieciu — warknęła.
— Zaraz tam śmieciu. — Kaptur nieznacznie zsunął się z jego głowy, odsłaniając błyszczące podekscytowaniem oczy i promienny, nieco uwodzicielski uśmiech. — Hej, zanim zaczniesz ciskać wyzwiskami, chodźmy na kawę i ciasto, poznamy się lepiej i wtedy dam ci powód do tytułowania mnie śmieciem, co ty na to?
Prychnęła pogardliwie, puszczając płaszcz i chwytając mocno za nadgarstki. Chłopak pisnął głucho.
— Boli, boli! Czyli lubisz brutalną dominację? — Zdawał się specjalnie nie przejmować swoim raczej nędznym położeniem, skoro miał dość buty, by tak bezczelnie sobie żartować. Mrugnął do Frei. — No, tu faktycznie możemy się nie dogadać...
— Mam cię ogłuszyć, żebyś się zamknął? — Skrzywiła się zniesmaczona, wzrokiem uciekła w bok. Miała nadzieję, że nie zauważył bladego rumieńca zażenowania wstępującego na jej policzki.
Między magazynami rozbrzmiały nagle gorączkowe odgłosy i nawoływania, nadciągali pozostali uczestnicy pościgu. Dziewczyna wyprostowała się, głowę odwracając w kierunku, z którego dochodzący dźwięk był najwyraźniejszy.
— Hej! Hej! Tutaj! Mam go! — krzyknęła entuzjastycznie. — Mam go, pospieszcie się!
O tym, że zrobiła elementarną głupotę, przekonała się, gdy świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, a kręgosłup starł się z betonem. Ryknęła rozdrażniona, natychmiast usiłując zrzucić z siebie siedzącego na niej chłopaka. Nie był ciężki, na pewno nie cięższy niż ona, ale usiadł na niej w sposób uniemożliwiający podjęcia żadnej kontrakcji.
— Kurczę, fajna jesteś — roześmiał się chłopak, nachylając się do niej. Jego ciepły oddech drażnił jej nos i policzki, sprawiając, że skóra pokraśniała jeszcze bardziej, a po ciele rozeszło się zdradliwe ciepło. — Gdybyśmy mieli więcej czasu i bardziej sprzyjające okoliczności...
Ktoś zawołał za nią. Chciała odpowiedzieć, jednak chłopak zasłonił szybko jej usta, znów wkładając w to dość siły, by nie zdołała go ugryźć. Szarpnęła się wściekle.
— No, sama rozumiesz. — Wzruszył ramionami, usta jakby przepraszająco wykrzywił w podkówkę. — Ale mam nadzieję jeszcze cię spotkać — dodał z uśmiechem.
Zbliżył się do niej zdecydowanie zbyt śmiało.
Wszystko na chwilę spowił cień, zupełnie jakby straciła przytomność. Miała szeroko otwarte oczy, a mimo to nie docierał do niej żaden obraz. Myśli miotające się w jej umyśle naraz spowolniły, jakby spętane w koślawą, toporną pajęczynę.
— Wody! — krzyknął ktoś ponad jej głową, doprowadzając do solidnego zwarcia w jej neuronach.
Wody? Nie potrzebowała wody, nie czuła pragnienia.
— Halo, słyszysz mnie?
Owszem, słyszała — nie było to trudne, skoro pytający niemal krzyczał jej do ucha. Chciała skinąć głową, dać jakikolwiek znak świadomości, zdobyła się jednak wyłącznie na dziwne chrząknięcie.
Może woda nie była złym pomysłem. Wnętrze ust zasnuła dziwna kwaśna lepkość, przyjęłaby wszystko, co zdołałoby ją wypłukać.
Jęknęła, z niepowodzeniem zmuszając się do podniesienia.
— Co...
— Już, spokojnie. — Przejęty jej stanem mężczyzna pomógł jej usiąść, opierając dłoń na jej łopatkach. — Wszystko w porządku?
Wymamrotała coś, co przy dobrych chęciach interpretować można było jako przytaknięcie.
— Co się... co się stało?
Chłopak. Ta cholerna zaraza. Już na samą myśl o nim poczuła się słabo, zwiesiła głowę.
— Proszę, napij się. — Pod nos podsunięto jej gładką, ciężką od wody butelkę. Bez słowa chwyciła ją i łapczywie upiła kilka łyków. — To było coś.
— Co? A, że to. — Wzruszyła od niechcenia ramionami. Nie uważała swojego zachowania za coś wyjątkowego. — Musiałam zareagować. Żaden cwaniaczek nie będzie bezkarnie uciekał przed prawem.
Zaśmiała się, chwilę później zginając się wpół, wstrząśnięta silnym kaszlem.
— Chwila, gdzie on się podział?
W zaułku była tylko ona, strażnik prowadzący pościg i dwie postacie, które jako pierwsze rzuciły się za złodziejem, teraz zbyt zajęte nerwowym dialogiem między sobą.
— Gdy tu wpadłem, jego już nie było, a ty leżałaś nieprzytomna. Zaatakował cię? Jak się czujesz?
Wzruszyła ramionami. Oprócz dziwnego zaćmienia umysłu nic więcej jej nie dolegało, to zresztą powiedziała zatroskanemu mężczyźnie. Ten pokiwał powoli głową, z sykiem wypuszczając powietrze.
— Pewnie jakiś magus. — Ostatnim słowem niemal splunął. — Te ich sztuczki... Same kłopoty z nimi. Miasto powinno bardziej uważać, kogo wpuszcza.
Freja poruszyła się niespokojnie. Wolała unikać wyrażania opinii o magach, skoro z tej grupy pochodziła jej siostra. Mężczyzna na szczęście spostrzegł jej zakłopotanie.
— Wybacz. Nie mówię, że każdy mag to problem, oczywiście... — Odchrząknął, pomagając dziewczynie się podnieść. — Jesteś wojowniczką?
— Aż tak to po mnie widać? — Freja uśmiechnęła się, nareszcie stając.
— Topór sporo mówi, muskuły jeszcze więcej. — Strażnik puścił zalotnie oczko, szybko jednak postarał się, by brzmieć profesjonalnie. — Przepraszam. Mam na myśli, że wydajesz się być solidną zawodniczką. A w sumie takich ludzi obecnie szukamy.
Szukamy?
Mężczyzna wyprostował się i poprawił białą kurtkę. Wyhaftowany połyskującymi nićmi herb Zachodniego Królestwa zajaśniał, chwytając kilka promieni bladego słońca.
— Straż królewska organizuje kwartalny nabór — wytłumaczył. — Tak naprawdę ludzi nigdy za wiele, zwłaszcza w pałacu i w patrolach miejskich.
Wydała z siebie ciche mruknięcie. Straż królewska? Ona w straży królewskiej? Nie brzmiało to zbyt niedorzecznie, nie umiała jednak wyobrazić sobie siebie w biało-zielonym mundurze. Poza tym nie miała zamiaru zostać zbyt długo w mieście.
— Sama nie wiem — westchnęła. — Nie jestem w stolicy na stałe, to chyba bez sensu, żebym teraz wciągała się gdzieś na dłużej.
— Łowczyni?
— Dokładnie. — Poklepała czule topór. — Tutaj spełniam tylko kaprys młodszej siostry.
Mężczyzna wyraźnie chciał ją o coś spytać, jednak przeszkodziła mu w tym zakapturzona postać, kładąc mu dłoń na ramieniu. Strażnik przeprosił ją i odszedł na bok, najpewniej wyjaśnić sprawę kradzieży i zbiegłego chłopaka. Zarobioną tak chwilę Freja poświęciła na obserwacji wyblakłego nieba. Szumiało jej w uszach i wciąż towarzyszyła jej dziwna półsenność.
Kim był chłopak? Na pewno nie magiem, gdyby użył na niej magii, strażnik miałby znacznie większy problem z docuceniem jej.
Zresztą czym ja się przejmuję?
— Wybacz, zakonni chcieli uzgodnić co dalej... — Mężczyzna uśmiechnął się sympatycznie. Machnęła dłonią, dając mu do zrozumienia, że to żaden problem. — Najdziwniejsza moja rozmowa ostatnio. Mówią tylko tyle, ile uznają za niezbędne, a zdaje się, że mają własną definicję tego pojęcia.
Kątem oka zauważyła, że zakonni, jak nazwał ich strażnik, właśnie opuszczają zaułek, przygarbieni, znów pogrążeni w gorączkowej dyskusji.
— Co ukradziono? — zainteresowała się niespodziewanie dziewczyna, patrząc na swojego rozmówcę.
— Broń jednego z nich. Podobno bardzo cenne cacko, przynajmniej tak utrzymują. Może, nie wiem, nie widziałem.
Skinęła głową.
— Wracając do naszej rozmowy... Jak długo planujecie z siostrą zabawić w mieście?
— Do czerwca.
— Dwa miesiące? Faktycznie, dość krótko, ale mamy też takich, co po miesiącu mówią Dość i tyle ich widzieliśmy.
— Czy to nie jest trochę igranie z ogniem? — Miesiąc? To przecież dość dużo czasu, by poznać pałac od podszewki i zaplanować coś naprawdę paskudnego.
— Staramy się zachować wszystkie procedury bezpieczeństwa. Kandydat nie może być wcześniej karany, a już jako strażnik jest poddawany regularnemu badaniu wariografem.
Mężczyzna spojrzał na nią z pewnym rozbawieniem.
— Tak dopytujesz... Czyżbym jednak cię zachęcił?
— Wiesz, nikt nie mówi, że od początku nie byłam zaciekawiona. — Zakreśliła dłonią okrąg w powietrzu, pozwalając sobie na szeroki uśmiech. — Chociaż sama nie wiem.
— Nie szkodzi, nabór i tak jest dopiero od jutra. — Strażnik postukał w bransoletę opinającą jego nadgarstek. Kompozyt rozbłysnął jasno, a światło, które z niego wystrzeliło, uformowało niewielki ekran. — Wiesz co, zostawię ci mapkę, żebyś mogła spokojnie nas znaleźć. Jeśli się zdecydujesz, powołaj się na Davida, nie będziesz musiała tak długo czekać na wywołanie.
— To legalne? — Wykrzywiła wargi w półuśmiechu, uruchamiając swój ekran. Od razu wyświetlił jej się wycinek mapy, pokazujący drogę od głównej bramy aż do punktu rekrutacyjnego.
— Tak długo, jak nikt nie poskarży się Jego Wysokości.
Mężczyzna znów mrugnął do niej porozumiewawczo. Nie mogła się nie uśmiechnąć.

Goniąc za głosem (Alta Hora - tom pierwszy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz