Fire around me, fire inside me.
Miasto płonęło. Wokół słychać było krzyki ludności, płacz dzieci mieszał się ze szczękiem oręża. Silwen obejrzała się jeszcze raz na wspaniałą iglicę, z nadzieją, że Turgon wyjrzy z niej i dołączy do reszty. W tym jednak momencie rozległ się straszliwy huk, ziemia się zatrzęsła, a wieża runęła. Elfka stała tak wpatrując się w punkt, gdzie jeszcze kilka sekund temu wznosiła się samotnia władcy Gondolinu. Nie potrafiła w to uwierzyć, jeszcze przed świtem to miejsce było uważane za niezdobytą twierdze. Wszyscy szykowali się by powitać wschód słońca z całym dostojeństwem. Teraz natomiast dookoła niej rozgrywała się rzeź. Wszędzie unosił się odór krwi i potu. Nic już nie miało być jak dawniej. Z osłupienia wyrwał ją przeraźliwy ryk, obróciła się błyskawicznie i zmarła na widok tego z czym przyszło jej się zmierzyć. Olbrzymi stwór, otoczony pióropuszem płomieni. W ręku trzymał bicz o wielu rzemieniach. W ustach jej zaschło, a fala gorąca uderzyła w nią, na chwilę pozbawiając tchu.
- Balrog - wydusiła. Raz tylko jeden zetknęła się z tą kreaturą, a i to tylko z daleka. Ale stać na przeciw niego, czuć na sobie jego ogień, to zupełnie co innego.
W tej chwili Nimril, który bezwiednie ściskała, zabłysnął jasnym światłem, lecz nie błękitnym, a białym. Sil poczuła jak siła powraca do niej, paraliżujący strach znikł. Maszkara, oślepiona, zmrużyła oczy, to była jej szansa. Dała nura pod jej wyciągniętym ramieniem, następnie obróciła się i chlasnęła Balroga w rękę. Stwór ryknął, raczej z wściekłości niźli z bólu. Odwrócił się, lecz elfka była już z drugiej strony i z całej siły pchnęła stwora w bok. Balrog zachwiała się lekko, natychmiast jednak machnął swym biczem. Córka Thingola zrobiła unik, ale rzemienie owinęły się wokół jej lewego przedramienia. Kolczuga nie wytrzymała, pękła. Silwen upadła na kolana, przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki z bólu. Słabła, nie tylko z ran, ale czuła jak coś wysysa z niej resztki siły, jej wola walki opadła. Kreatura pochyliła się nad, zamknęła oczy w oczekiwaniu na śmierć. Gdy jednak cios nie spadał, uchyliła powieki. Ktoś odwrócił uwagę napastnika. Od razu go poznała.
- Ecthelion - wychrypiała. Elf spojrzał na nią. Był zdeterminowany, choć w jego oczach dostrzegła coś jeszcze, spokój. Ecthelion nie miał szans wyjść z tej walki żywo i doskonale o tym wiedział. Jego skóra była szara, oczy błyszczały.
-Uciekaj! - krzyknął jeszcze. Wstała, nie zamierzała go zostawić. W tym jednak momencie na przeciw niej wyrósł ork. Trochę trwało nim się z nim uporała. Walczący Ecthelion oddalił się już od niej. Zachwiała się, ktoś złapał ją z tyłu. Zza jej placów wyłonił się Glorfindel.
- Turle pad? (możesz iść) - skinęła głową.
- Idril?
- Cuinase. ( żyje) Se, Earendil a Tuor. ( Ona, Earendil i Tuor)
- Turgon? - Glorfindel zwiesił głowę
- Na rista. ( za późno) - Silwen oparła się o niego
Elf doprowadził ją do przełęczy, gdzie czekała już resztka ocalałych.
- Sil - złotowłosa kobieta przytuliła ją, a Silwen oddała uścisk, wyczuwając mokre policzki Idril - Tak się martwiłam - odskoczyła od niej jednak z przerażeniem przyglądając się zakrwawionej ręce przyjaciółki. - Jesteś ranna.
- To nic takiego, musimy się stąd wydostać.
Jednak Morgoth przewidziała ich ruch. Zdecydowany raz na zawsze zniszczyć mieszkańców Gondolinu, zastawił pułapkę. Orkowie otoczyli ich ze wszystkich stron, ale to nie oni rzucili największy cień na serca ocalałych. Balrog. Nikt z nich nie mógł by wyjść z tego starcia zwycięsko. Może oprócz jednego. Miecz Glorfindela zalśnił, gdy zetknął się z ognistym orężem wroga. Orkowie napierali na nich ze wszystkich stron, a ona utraciła za wiele krwi. Nimril ciążył jej nieznośnie w ręce. Wszystko działo się zbyt wolno, a może właśnie zbyt szybko. Z jednej strony widziała każdy ruch złotowłosego elfa i przez jeden moment jego światło zatryumfowało, przez jedną sekundę Silwen odzyskała nadzieję. Już jednak w następnej obydwoje chwiali się na krawędzi przepaści. Nie było żadnej nadziei. Spadli. Patrzyła na to w odrętwieniu, nie miała siły nic zrobić. Jej umysł zaprzeczał obrazowi. Przez chwilę, która zawała się wiecznością patrzyła na grań z której osunął się Glorfindel. Nie czuła niczego, bólu, strachu, czy żalu, jedynie pustkę. Nie pamiętała jaki cudem wydostali się żywi z tej przeklętej przełęczy, nie pamiętała jak martwe ciało elfa z Rodu Złotego Kwiatu znalazło się przed nią. Ni potrafiła sobie wyobrazić jak to będzie bez niego. Nawet jeśli nie było go pobliżu, zawsze wiedziała, że gdzieś tam jest. Był dla niej jak starszy brat, opiekun i przyjaciel w jednym. I co jak co, ale z pewną dziecinnością przyjmowała jego obecność za fakt, jak obecność wody, czy drzew. Najwidoczniej los, a może Iluvatar uwielbiali udowadniać jej, że się myli.

CZYTASZ
Lord of the Rings Journey
FanfictionKsiężniczka Doriathu, najmłodsze dziecko króla Thingola. Mogła nosić sukienki, haftować, grać i śpiewać, ale zamiast tego biegała boso po ojcowskich komnatach z drewnianym mieczykiem w garści. Kochała robić wszystko co nie przystoi dziewczynce i pr...