Rozdział 17

201 21 15
                                    

We were just kids, when we fell in love.

~Ed Sheeran~ Perfect~

(Takie info, jak tekst jest kursywą, to myśli są normalnie i na odwrót.)

Czuł suchość w ustach, ciało miał zdrętwiałe. To było uczucie podobne do tego, które miewał po całej nocy przespanej w siodle. Maedhros uniósł lewą dłoń do twarzy i natychmiast  całe ciało odezwało się tępym bólem. Zamrugał i spróbował się podnieść. Oparł się na prawej dłoni, ale omsknęła się. Upadł na poduszki i jęknął z bólu. Spojrzał na nią i uświadomił sobie, że ktoś musiał mu zdjąć metalowy zamiennik. Sam tego nie robił, nie chcąc się w razie nagłego ataku tracić czasu na jego mocowanie. 

- Na twoim miejscu bym tego nie robiła.

Drgnął, zaskoczony i odwrócił głowę.  Silwen, siedziała na krześle, z założonymi nogami. Jasne włosy były rozpuszczone, a ona uśmiechała się w ten swój charakterystyczny sposób.

- Silwen - tym razem udało mu się usiąść. 

Elfka zmierzyła go spojrzeniem. Jego żebra były owinięte białym bandażem, jednak dostrzegała liczne blizny na klatce piersiowej i ramionach. Do księcia powoli docierały wydarzenie sprzed ostatnich dni. Oblężenie, krótka bitwa, trolle, uderzenie włócznią. Nagle coś sobie uświadomił. Spróbował się poderwać, ale stęknął tylko z bólu i zwalił się na łoże. 

- Maglor - wychrypiał.

- Wyszedł z potyczki znacznie lepiej od ciebie. I siedział tutaj przez ostatnie trzy dni, lecz zajął się też wszystkim jak należy. Teraz śpi, ale doprawdy chyba sam Varda wie jakim cudem udało mi go do tego namówić - parsknęła.

- Ilu straciliśmy? - skrzywiła się.

- Trzydziestu czterech.

- Ile spałem?

- Trzy dni.

Zapadło milczenie. Obydwoje czuli się niezręcznie, każde czekało aż drugie przerwie ciszę. Silwen oblizała wargi.

- Powinnam już iść - odezwała się w końcu. - Maglor mi nie daruje się go zaraz nie powiadomię o twoim przebudzeniu - jej uśmiech był jakiś nieszczery. 

Wstała z ociąganiem, jakby z nadzieją, ze Maedhros coś powie. Próbował, naprawdę próbował wymyślić jakiś dobry powód, ale tępy ból utrudnia zadanie i w końcu się poddał.

- Pewnie tak - mruknął.

- A więc do zobaczenie.

Skinął jej głową, a ona wyszła.

*  *  *

 Słońce powoli znikało za horyzontem, tworząc wokół siebie krwawą łunę. Ćwierć mili przed nią wznosił się zielony pagórek, odgrodzony fosą i murami.  Za nimi widać było dachy domów, a na szczycie stał pałac ze złotym dachem. Popędzili konie. Przy bramie panował zgiełk, żołnierze krzątali się i pokrzykiwali. 

- Witamy w Edoras, panie - ozwał się strażnik z najwyższą rangą, w ojczystym języku Rohanu. Silwen znała go jako tako, ale oni nie oni nie musieli o tym wiedzieć. - Któż to? - wskazał na elfkę.

- Zabieramy ją do króla - zbył go dowódca oddziału-  Za mną! - zawołał w stronę eoredu.

Wkrótce stanęła przed złotymi odrzwiami Meduseld. Eomer wdał się z pilnującym gwardzistą w szybką rozmowę. Strażnik coś powiedział, ton syna Eomunda stał się ostrzejszy, zmarszczył brwi. W końcu żołnierz odsunął się i przepuścił trzeciego marszałka. 

Lord of the Rings JourneyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz