Rozdział XVII

146 10 16
                                    

Narracja jednoosobowa

  Obudziłam się w znajomym dla mnie mieszkaniu. Była to kawalerka Toma, mojego dobrego znajomego. Aczkolwiek mimo tego, że czułam znajome otoczenie, jakoś zapomniałam całą resztę. Dlaczego? Chciałam wstać, ale coś mi w  tym haniebnie przeszkodziło. Był to, niedziwne,  ogromy kac, który mnie całkowicie zamroził. Całą siłą zacisnęłam dłoń w pięść, bo to jedyne, co nie sprawiało mi bólu w głowie, i rozszerzyłam oczy. Chociaż pisnęłam, przez ból wydawało mi się, że właściwie krzyczę. Zaczęłam się mimowolnie trząść, a z moich przymrużonych przez światło oczu pociekły łzy. W głowie usłyszałam gigantycznie głośne ,,nie kocham cię''. Czyżby to był powód mojego kaca? Serce nie sługa, jak to mówią...

  Wtem usłyszałam kroki, tupot, bieg, głośne stąpanie. Byłam pewna, że to się nie dzieje tylko w mojej głowie. Ktoś zaczął ją delikatnie głaskać. Nawet jeśli to robił, nie zmienia to faktu, że bolało jak diabli. Następna osoba trzymała mnie za zaciśniętą pięść, która ścierpła mi już i zbladła od pazurów wbitych wewnątrz. Nie rozpoznałam tych osób za pierwszym razem. Jeden miał na sobie osobliwy hełm, drugi wypalone oczodoły. Na pewno nie był to szpital. Nie gadaj, że jestem tutaj z psycholami...

  Ktoś otworzył drzwi. Zerknęłam przez ramię w tamto miejsce. Byli to Edd, Matt i dziewczyna, która łudząco przypominała bezokiego. Edd pobiegł chyba po wodę, bo zniknął mi za głową, Matt nie mógł się poruszyć i minę miał nieładną, a dziewczyna podeszła do mnie. Uśmiechnęła się miło i przyłożyła te lodowate dłonie do mojego ciepłego policzka. Trochę mnie to uspokoiło. Podziałało to dużo lepiej od wody, którą przyniósł mi Edd. Prawie ją wyplułam, jak była gazowana. Nie wiem dlaczego, po prostu źle to odebrałam. W końcu byłam w stanie usiąść. Pomógł mi w tym zamaskowany facet i bezoki. Momentalnie złapałam się za czoło, zamykając i otwierając boleśnie oczy. Te psychole nie chcą przestać mnie dotykać...

  – Gdzie jestem? – wymamrotałam. – Kim jesteście? Co się stało? Piłam pewnie. To pobiłam chyba swój rekord.

  Zaśmiałam się pod nosem. Wszyscy poczuli ulgę, wdziałam to w ich oczach. Młoda kobieta podeszła do mnie i poklepała po ramieniu, a mnie złapało za żyganie.

  – Jestem kuzynką Toma. Nazywam się Samantha, ale możesz mnie nazywać Sam, jak wolisz – przedstawiła się uroczym głosem. Chociaż nikt inny nie powiedziałby, że ma uroczy głos. Jednak nie był oschły, wydawał się dla mnie uroczy. Potem pokazała kolejno palcem na resztę. – Ich już znasz. To Edd, Matt, Tom i... em, no w sumie to ja go nie znam. Kto ty jesteś? – dodała zadowolona, że w końcu może o nim wspomnieć. Gdybym to była ja, pewnie zignorowałam tego psychola, z takimi to trzeba się trzymać z daleka...

  – Nazywam się – zaczął głośno facet w hełmie, ale nie dane było mu dokończyć.

  – To jest Tord. – odpowiedział za niego niemiłym tonem Tom.

  Po usłyszeniu jego imienia, maskowaty westchnął ciężko. Jego plan spalił na panewce. Szybko ściągnął z siebie hełm i z bólem spojrzał mi w oczy. Jeszcze chwila w tej masce, a na pewno by się rozpłakał. Powoli zlustrowałam go wzrokiem, bo jeszcze nie całkiem kontaktowałam. Wspomnienia wróciły wraz z ostrym bólem, gdy wpatrywałam się w jego pełne bólu spojrzenie. Coś przebiło moje serce. Ponownie zaczęłam płakać, jak wtedy, gdy piłam w barze, chociaż robiłam to teraz tak bezwstydnie. Matt zabrał ode mnie Samanthę i odeszli razem kilka metrów dalej. Chociaż blondyn widział jak Sam chciała mnie pocieszyć, w tym przypadku zarąbać Torda, Matt nie mógł pozwolić jej się wtrącić. Edd panicznie szukał swojej coli, którą podałby mi na pocieszenie, jak to zwykle robił. Jednak wypadła mi z dłoni. Trochę coli wylało się na podłogę. Nie zwróciłam na to uwagi, chociaż może powinnam? Jego puszka leżała wcześniej przy sercu, czuję się z tym podle...

  – Odejdź! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! – krzyczałam między łapaniem powietrza. Nagle Tom przytulił mnie i przyciągnął do siebie, to on głaskał mnie wcześniej po głowie. Zaczęłam moczyć jego koszulę, ale najwyraźniej nie przejął się tym. Najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałam. Nic przeciwko naszego związku nie miałabym, gdyby nie pojawił się Tord... – Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy! Rozumiesz? Idź sobie! Nienawidzę cię!

  – Lili, posłuchaj – zaczął bliski wybuchnięcia. Przeczesywał nerwowo włosy, a palce zaciskały mu się na czaszce. W oczach paliły się iskierki, jak widział ile zaufania mam do bezokiego. Wiedziałam, że to go boli. Tylko dlaczego? Przecież nie powinno. – Ja przepraszam. Ja nie chciałem. Błagam! Wybacz mi! – chciał krzyknął, ale opadł cicho na kolana. Zaczął się pode mną płaszczyć. Mam przebaczyć mu wszystkie winy tylko dlatego, że ma do mnie jakiś szacunek? Zabolało mnie to trochę. Nie kocha mnie. – Mogę zniknąć z twojego życia. Tylko proszę, nie znienawidź mnie jak teraz. To za bardzo boli. Ranisz mnie – szepnął załamany patrząc w podłogę, starając się zakryć mokrą od płaczu twarz. Przecież duma by mu podupadła, jakby się taki pokazał Tomowi.

  Mimo silnych ramion trzymających mnie, wstałam do pionu. Nie pierwszy kac i nie ostatni. Nie mogę pozwolić Tordowi na takie płaszczenie, pomimo tego co mi zrobił. Dlatego podniosłam go. Popatrzył się mi w oczy zdziwiony. Był trochę blady na twarzy, wiedziałam, że się martwił. Otarłam z łagodnym uśmiechem jego słone łzy. Jakoś w tej chwili wiedziałam, z niczyją pomocą, że on naprawdę tego żałuje. Chciało mi się śmiać, tak szczerze. Ten wielki Tord czegoś żałował i to było skrzywdzenie mnie. Cieszyłam się, czemu miałabym się nie cieszyć? Sytuacja wydawała się jasna.

  – Powiedz tylko dwa słowa, nie trzy, bo nigdy ci nie wybaczę. Rozumiesz, Tord? – rozkazałam mu poważnym tonem. Chciałam to usłyszeć. Chciałam, żeby reszta też to usłyszała. Chciałam się pochwalić, że znalazłam prawdziwą miłość i jest ona odwzajemniona.

  – Kocham cię – odpowiedział po tym, jak zachichotał.

  Słyszałam jak Tom gwałtownie wstaje z kanapy. Nie zwróciłam jednak na niego uwagi. Nie mogłam. Tom jest wspaniałym przyjacielem. Ale musiałam go pewnie skrzywdzić tym, że nadal kocham tego zdrajcę. Przytuliłam karmelowowłosego i to o niego otarłam resztki łez. Nadal bolała mnie głowa po takiej ilości alkoholu. Tylko to mam na usprawiedliwienie. Tord pogładził mnie po włosach, które były niestety w tym momencie niezbyt zadbane, jak to kiedyś zrobił na dachu. Jak to robił Canon. Nie, Tord. Canon to Tord. To Tord mi uratował życie. To on pozwolił mi skończyć z Armiami, z nieustępującą walką. To dzięki Czerwonemu Liderowi poczułam się jak w siódmym niebie, a może po prostu powiedziawszy, w Niebie.

  Kiedy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że mój były szef schylił się, by mnie pocałować. Nawal czułam jego usta na swoich. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem zerkając w dusze. Jego oczy nigdy nie były takie piękne. Zarumieniona jedyne co mogłam zrobić, to schować twarz w jego czerwoną bluzę. Byłam szczęśliwa i nikt mi w tym nie mógł przeszkodzić. Nie mogłam zamartwiać się o los Toma, ani Samanthy, ani Edda, ani Matta. On był dla mnie najważniejszy, a teraz wszyscy o tym wiedzą, on też. W dodatku ja również byłam dla niego w tej chwili najważniejsza. Jakże wspaniałe uczucie spotkać kogoś, kto byłby gotów poświęcić dla ciebie każdą chwilę.

  – Kocham cię, Lili – powtórzył niskim głosem Tord tylko do moich uszu i oparł brodę o moją nadal ukrytą w jego bluzie głowę. – I zawsze tak będzie, obiecuję. – przyrzekł zamykając zmęczone troską o mnie oczy. Te piękne oczy...

-Koniec-

Nie kocham cię | TordxOC | Eddsworld !ZAKOŃCZONE!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz