Rozdział 21

117 16 26
                                    

   Michael

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

   Michael

Nie powiedziałem mu wszystkiego, gdyż obawiałem się, że na jeden raz to będzie zdecydowanie za dużo. Kiedy skończyłem mu opowiadać, zacząłem przygotowywać się w duchu na to, co za chwilę miało nastąpić - wybuch gniewu, cały szereg obelg Chrisa w moją osobę... wszystko, absolutnie wszystko byłoby całkowicie uzasadnione. Nie miałbym o nic żalu, czy też pretensji, jedynie czekałem cierpliwie, wpatrując się w białowłosego, próbując odczytać jakąś emocję, lecz jego twarz nie wyrażała zupełnie nic. Sekundy mijały, a on siedział i się we mnie wyłącznie wpatrywał. Zacząłem się zastanawiać czy może go sparaliżowało. Już miałem wyciągnąć rękę w jego stronę, gdy on nagle wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem. Patrzyłem się w niego w osłupieniu, nie wiedząc, jak zareagować, nie takiej reakcji z jego strony się spodziewałem. Poruszyłem się niespokojnie na pościeli, nie wiedząc co powinienem zrobić w tej sytuacji.

— Chri... — zacząłem, ale on wszedł mi w słowo, zanim dokończyłem.

— Czy ty naprawdę wierzysz w to, co powiedziałeś? — Przestał się śmiać, teraz na jego twarzy z łatwością rozpoznałem narastający gniew. — Masz mnie za idiotę, który uwierzy we wszystko, co mu powiesz? Czy ty w ogóle siebie słyszałeś? Wampiry, demony, bogowie... To są jakieś kompletne bzdury. — Wstał z łóżka, trzęsąc się ze złości.

— Wiem, jak to wygląda, Christopher, jednak to prawda. — Podniosłem ręce w uspokajającym geście. — Ochłoń trochę, a wszystko ci dokładniej wyjaśnię. — Popatrzyłem na niego błagalnie.

— To jeszcze nie koniec tej niezwykłej historii? — prychnął poirytowany. — Po prostu przestań, to jest niedorzeczne — dodał ciszej.

Na razie niestety nie szło mi najlepiej, ale przypomniało mi się coś.

— Twoje sny są ze wszystkim powiązane — wypaliłem w ostateczności bez namysłu. — Nigdy cię nie zastanawiało, kim jest ta kobieta ze snów? To morderstwo Caleba też nie było przypadkowe — zawiesiłem się, nie wiedząc, czy powinienem kontynuować, lecz z westchnieniem dodałem — podejrzewamy, a nawet jesteśmy stuprocentowo pewni, że to miałeś być ty.

— Coooo?! Chcesz mi powiedzieć, że przeze mnie zginął Caleb?!

— Nie mów tak, to nie była twoja wina — natychmiast odpowiedziałem.


Wyglądał, jakby sam nie wiedział, w co wierzyć, a w co nie. W tym momencie był zupełnie zdezorientowany, zagubiony. Absolutnie mu się nie dziwiłem, sam nie wiem, jak bym się zachował w jego sytuacji. Stanął tyłem do mnie, ukrywając twarz w dłoniach. Byłem bardzo ciekawy, co teraz działo się w jego głowie, co sobie myślał.

— Chwilka. — Odwrócił się do mnie gwałtownie. — Z tego, co mówisz, wynika, że wtedy na wycieczce co mi wszyscy wmawialiście, że zwariowałem, jednak nic mi się wówczas nie zdawało. — Patrzył na mnie wyczekująco.

— Nie — powiedziałem tylko, nie mając pojęcia, co innego odpowiedzieć.

— Ja naprawę zacząłem sądzić, że ze mną jest coś nie tak. Do tego wysłaliście mnie do psychiatry! Do psychiatry... do jasnej cholery!

— Psychologa — poprawiłem odruchowo.

— Dla mnie różnicy nie było — odparł poważnie, całkowicie zdenerwowanym tonem. Po chwili zmarszczył brwi, a następnie spojrzał się na mnie ze zdziwieniem.

— Skąd wiesz, że śni mi się kobieta? Nie mówiłem nikomu o tym.

Ja naprawdę to powiedziałem?! Nie wierzę, ale wtopa. Miałem ochotę uderzyć się w głowę. Jak mogłem mu to w tym roztargnieniu, w tej dyskusji ot, tak powiedzieć?

— Chris, wszystko ci wyjaśnię tylko może trochę później. Na razie to nie jest odpowiedni moment. — Również wstałem z łóżka, na którym siedzieliśmy, po czym stanąłem naprzeciwko błękitnookiego.

— Teraz — naciskał uparcie, mrużąc oczy.

— Nie — odparłem stanowczo.

Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę. Żaden nie zamierzał odpuścić, przynajmniej nie tak łatwo.

— Udowodnij to, co mówisz — wypalił tak szybko, że z trudem go zrozumiałem.

— Słucham? — zapytałem zaskoczony. Tego żądania akurat się nie spodziewałem, a już na pewno nie od razu.

— U-DO-WO-DNIJ — wycedził przez zęby. Widać po nim było, iż był zdeterminowany.


Zawahałem się przez krótką chwilę, lecz jeśli to miało pomóc... i tak się w końcu dowie. To nieuniknione. Tak naprawdę to chyba o to właściwie chodziło, żeby uwierzył. Wziąłem głęboki oddech i bez zastanowienia przycisnąłem rękę do ściany, która w ułamku sekundy pokryła się cała lodem. Chris wydał zdławiony krzyk oraz cofnął się o krok. Zerkał to na mnie, to na ścianę z wybałuszonymi oczami. Najprawdopodobniej próbował to sobie jakoś wytłumaczyć, zrozumieć, niemniej jednak jego mina nie wróżyła niczego dobrego.

— Za dużo jak na jeden raz. Zbieraj się, wracamy — oznajmiłem, a po chwili oderwałem dłoń od lodu.

Walczył ze sobą, ale ja nie zamierzałem ustąpić... nie tym razem, choćbym miał go zawlec siłą.

— Pójdziesz ze mną i tak. Z własnej woli albo nie. Decyzja należy do ciebie. — Podszedłem do drzwi i otworzyłem je.

Wahał się przez moment, jednak w końcu ruszył w moim kierunku. Kiedy miał mnie minąć, zatrzymał się i zadał pytanie, nie patrząc mi w oczy:

— Ian też? — Kiwnąłem głową w odpowiedzi.

— Obiecaj, że mi wszystko wyjaśnisz — zażądał sztywno, jak również zawzięcie.

To chyba nie była prośba.

— Obiecuję — odpowiedziałem, po czym wyszliśmy z pokoju...

Początek Wieczności (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz