Biegłam za nim dalej trzymając go za rękę.. Lecz zauważyłam, że nie biegniemy w stronę domu. Chwilowo stanęłam. W lesie robiło się co raz bardziej ponuro i cicho. Mgła zasłaniała mi cały widok. Wokół spowijała się jakaś gęsta czarna chmura. Tylko wyglądem ją przypominała. Tak naprawdę to nie była zwykła chmura.. Gdyby tak było poruszałaby się tylko po niebie.. I nie w tak szybkim tempie. W pewnym momencie zrozumiałam. To jest ciemność. Dobierała się swoimi czarnymi mackami do moich nóg. Pociągnęła mocno Dawida i pobiegliśmy z prędkością światła. Ciemność nie mogła nas dogonić. Przez ten cały czas władały mną moje emocje. Zagłuszając ciche głosy dochodzące z lasu. Myślałam, że ten las nie ma końca. Bynajmniej widziałam, że brakowało nam siły oraz energii żeby dalej pędzić jak tornado. Zrozumiałam co się dzieje. Sen zaczął się spełniać. A to coś właśnie przybyło po to, aby unicestwić sielankę , w której do niedawna mi się tak niesamowicie żyło. Przechodząc dalej wokół długich cienkich drzew czuliśmy, że się zgubiliśmy. Pomimo tego nie zatrzymywaliśmy się ani trochę. Szliśmy tak przed siebie trzymając się za ręce. Sapiąc cicho ze zmęczenia, ale również zaczerpując tlenu w lesie. Wzięliśmy ogromny wdech. Ugięliśmy kolana w nogach i skoczyliśmy jak najwyżej się dało szybując po niebie. Będąc w górze łatwo było zobaczyć wyjście. Popędziliśmy w jego stronę. Już prawie będąc na miejscu wynurzyło się spod ciemnych liści ogromne ptaszysko. Dokładnie te co widziałam we śnie. Jednak brakowało mi tej dziewczyny o jaskrawych włosach w świetle, a ciemnych w cieniu. Z reguły wiedząc co się stało w śnie podeszła mi gula do gardła. Dawid wziął mnie na ręce w strefy do których żadne normalne stworzenie nie mogłoby trafić. Uciekliśmy spokojnie z lasu znajdując ścieżkę. Tą, którą zwyczajnie wracaliśmy do domu. Mój uroczy chłopak postawił mnie na ziemi łapiąc powoli za rękę i sprawdzając czy nic mi się nie stało. Zauważył niepokojąca ranę na ręce. Zaczęła tak dziwnie puchnąć. Przerażony złapał mnie za druga rękę zaprowadziwszy prosto pod nie zwyczajny zameczek. Posadził mnie na kanapie karząc się nie ruszać. Podszedł do kuchni przedzierając każdy kąt. Prawdopodobnie szukając apteczki,aby odkazić moją w miarę głęboką ranę. Czułam się nieco dziwnie, że tak o mnie dbał. Musiało coś być w nim nie tak. Jakaś wada, której nie dostrzegam. jednak nie potrafiłam jej znaleźć. Potrafiłam ulec jego nawet najmniejszej pokusie. Przeczuwałam, że jeżeli skoczyłby w ogień.. Skoczyłabym tuż za nim. Nie zastanawiając się ani chwile czy zaboli. Czy to przeżyje. Rozmyślając nad tym tak doszłam do wniosku, że muszę dać temu związkowi jakiś dystans. Nauczyć się kontrolować to co robię. Nie pozwolić na to by nie posunął się za daleko. W tej ufności w nie ustanku był jakiś procent niepewności. Oddalenia się, zawahania, ponownego przewertowania tego co się dzieje, upewnienia się, że jestem bezpieczna. Podczas bycia wampirem czas już nie grał roli. Ponieważ wampiry żyją wiecznie. Mogą się gramolić nie ważne ile, nie ważne co zrobią. Pozostaną bez zmian. Gdyby jakiś wampir miał ponad wiek.. Dalej byłby piękny i młody. Taki jak został przemieniony, taki wiec pozostał. Ze mną było identycznie. Mijały minuty, godziny, dni. A ja wciąż nie czułam tego upływu czasu. Zaczęło mnie to dręczyć. Czasami taka panika nad czymś, że na coś nie starczy mi czasu dawała trochę więcej angażowania i cenienia swojego życia. Ja już nie miałam o co się troszczyć. Byłam martwą Kaya.. Z niezwykłymi ponad przyrodzonymi umiejętnościami. Wszystkie zmysły wyostrzone. Pomyślałam gdzie Dawid mógłby schować apteczkę. Przypomniało mi się, że jak sięgałam po dwa woreczki owocowej herbaty gdzieś z tylu właśnie się tam pojawiła. Przekazałam mu myśl telepatycznie. Popatrzył na mnie i się szeroko uśmiechnął mrugając równocześnie krótko do mnie. Wziął więc apteczkę i podszedł do mnie. Złapał moją rękę rozlewając na nią trochę wody utlenionej. Wbrew pozorom mimo, że wampiry byli nieśmiertelnikami to posiadali identyczna skore jak ludzie. Działania preparatu nie szkodziły wrażliwej skórze. Po naklejeniu ogromnego plastra wszystko było w jak najlepszym porządku. Pocałowałam go lekko w usta i przeszłam się po pokoju upadając nagle prawie, że na ziemie. Gdyby nie refleks zaskoczonego bruneta napewno rozbiłabym se głowę. Wspomnę tylko, że tak samo rozpoznawałam ból jak wcześniej. Nic się nie zmieniło. Próbując stanąć trzeźwo na nogi zaczęłam powoli poruszać nogami. Prawa, lewa, prawa, lewa.. I tak dalej. Cała ta sytuacja była dziwaczna. Usiadłam na krześle na tarasie. Przyglądając się okolicy.
Było słonecznie.. Miałam ochotę wyjść i pobiegać po polance na bosych stopach. Nie obawiając się, że wpadnę w jakieś szkło, gwóźdź, czy inne rzeczy które po nadepnięciu potrafią nie źle pokaleczyć. Po cichutku liczyłam na to, że im dłużej będę chodzić i ruszać ręką tym szybciej wyzdrowieje. Sport zawsze jest ważna rzeczą w życiu. Jednak po sprawdzeniu tej hipotezy okazało się, że cała ta myśl była jednak głupia. Wynika to z tego, że kiedy właśnie ruszam pewna częścią ciała szybko po urazie. Ani rana nie chciała się zagoić, ani chociaż zamienić się w strupa. Nie lubiłam patrzeć na ból jak potrafił być zarówno straszny jak i nie znośny. Mimowolnie próbowałam to znieść. Kiedy cokolwiek mnie bolało zazwyczaj kładłam się spać na dłuższą chwile. Tym razem poszłam inną droga i nie planowałam spać. Chciałam się dowiedzieć czemu sen wypełniał całkowicie realistyczny świat. Widziałam to w śnie. Więc jaki powód był pojawienia się tego paskudztwa kiedy wracaliśmy do domu? Ciężko było to obrać w słowach nie znając nawet przyczyny danego wypadku. Pod każdym katem były znaki zapytania. Wzięłam głęboki oddech. Licząc powoli do trzech. 1.. 2.. 3..
CZYTASZ
_One_Breath_
RomanceW tej powieści jest wiele rzeczy, które są pod znakiem zapytania. Bohaterka znajduje się w dzisiejszym świecie, który ją przeraża. Opisuje swoje przeżycia w jednym ze swoich zeszytów. Nikomu go nie pokazując. Pewnego dnia znajduje się w trudnej syt...