9

476 42 10
                                    

Ruby's POV:

Cały ostatni dzień tego semestru szwendałam się nie wiadomo gdzie, ignorując nawoływania Dianny i Jade. Mają kim się zająć. Ja jestem jedyną samotną w tej grupie. Zdecydowałam więc przeciągnąć tą samotność na jeszcze wyższy poziom i na długiej przerwie na lunch usiadłam pod drzewem przed szkołą, zamknęłam oczy i włożyłam słuchawki do uszu, dobijając się jakimiś smętami od Taylor Swift. Nawet ona ma faceta, pomyślałam. Cholera.

Nigdy nie myślałam w ten sposób - zawsze to ja byłam najbardziej pozytywna, jeśli chodzi o naszą grupkę. Mogłybyśmy porównać się do Atomówek - ja jestem Bajką, Dianna trochę bardziej zrzędliwą Bójką, a Jade Brawurką. Tak, JJ zupełnie się ode mnie różniła. Nigdy nie bała się wyrazić swojego zdania. Nigdy.

Taylor zaczęła kolejną piosenkę o nieudanym związku (niespodzianka), kiedy ktoś zasłonił mi słońce. Otworzyłam oczy i zobaczyłam chłopaka, którego nie widziałam nigdy wcześniej. Był blondynem, miał kolczyk w nosie i okulary przeciwsłoneczne. Hm. Uniosłam jedną brew i wyjęłam słuchawki z uszu.

- Mogę ci jakoś pomóc? - spytałam uprzejmie.

- Znasz Diannę? - spytał od razu, a ja spuściłam wzrok. Oczywiście, że nie chodziło o mnie.

- Ta, chyba tak.

- Oh. To niedobrze. Jak blisko jesteście? - co, do cholery?

- Jest trochę moją przyjaciółką, a co? Jak ty w ogóle masz na imię? - przechyliłam głowę w bok i przyjrzałam mu się uważnie. Co on knuje?

- Tris. Po prostu... Ona mnie już zna, no, powiedzmy. A ja nie lubię bratać się ze znajomymi znajomych, ale widziałem cię już kilka razy i sądzę, że jesteś naprawdę śliczna, więc może chciałabyś się ze mną spotkać, żeby się lepiej poznać? - przygryzł wargę.

- Oh... Umm... W sumie tak, czemu nie? Piątek?

- O czwartej w tym nowym, włoskim barze?

- Nie, tylko nie tam. - złączyłam usta w prostą linię.

- Czemu? - zdziwił się.

- To bar moich rodziców.

- Okej, to jeszcze dam ci znać, bo idą ludzie, a ja nie... - zamilkł, kiedy grupka uczniów przeszła koło nas i odszedł w przeciwnym kierunku.

Aha?

Tamara's POV:

- Hej, Tami! - usłyszałam za sobą i przewróciłam oczami. Jak ja nie lubię tego kolesia. Faceci jak on sprawiają, że stają się lesbijką jeszcze bardziej.

- Cześć. - mruknęłam.

- Co tam u Michaela i Dianny?

- Przymknij się, Hood. Czego chcesz?

- Porady - przygryzł wargę, a ja parsknęłam. Spierdalaj.

- Jakiej porady? Kolejna nieszczęśnica, w której się zakochałeś?

- Ha-ha. Nieważne. Jak mam zaprosić ją na randkę?

- Hej, wiem, że jestem do dupy, ale umów się ze mną, bo jestem też zdesperowany, a ty masz ładny tyłek. Żegnam, Hood - podniosłam swoją torbę i odeszłam kilka kroków, kiedy dobiegł do mnie. Ja pierdolę, czy on nie rozumie, że go nie znoszę?

- Serio, Tamara, zależy mi, okej?

Dobra, idź już sobie.

- Uh, okej. Bądź uroczy, kup jej kwiatek i daj, a potem zaproś ją na kawę. Dziesięć dolców - wyciągnęłam do niego dłoń, a on spojrzał na nią zdezorientowany. - No chyba nie myślałeś, że pomogę ci za darmo?

- Oh, no tak - wyciągnął portfel z kieszeni i podał mi banknot.

- Interesy z tobą... Ah, no dobra. Przesadziłam. Miłego dnia, Hood. Nie zabij się.

- Dzięki - mruknął.

- Do usług - mrugnęłam do niego przesadnie i wcisnęłam pieniądze do kieszeni.

Michael's POV:

Wszedłem do mieszkania, które nadal było w trakcie remontu. Wszystkie meble przykryto foliami, chroniącymi je przed ubrudzeniem farbą. Na podłodze leżały pochlapane gazety, a ściany już wysychały. Powinni skończyć do końca tygodnia. Dobrze.

Wszedłem do kuchni i wyciągnąłem kubek, żeby zrobić sobie kawę. Wstawiłem wodę i chciałem wyjąć mleko, kiedy mój wzrok zatrzymał się na karteczce na lodówce.

Samobójstwo, hm?

Cóż... Może nie do końca?

48 Marvin Avenue.

Powodzenia. To nie koniec.

- Co, do kurwy? - zmarszczyłem brwi i chwyciłem klucze ze stołu, wyłączając niezagotowaną wodę.

---

Marvin zawsze była dla mnie ulicą ćpunów. Serio, można tu było znaleźć amfetaminę szybciej niż kota u staruszki. Skręciłem w nią, rozglądając się na boki. 41, 43... 46, 48. To tutaj. Zacząłem się denerwować. Podszedłem do opuszczonego lokum i zapukałem, jednak drzwi pozostały uchylone i otworzyły się przede mną od razu. Zajrzałem do środka, upewniając się, że nikogo tam nie ma. Powoli postawiłem krok do środka, a za nim kolejny. I jeszcze jeden. Przeszedłem do jakiejś dużej, ciemnej sali. Zagłębiłem się w nią. Nagle moja stopa trafiła na coś miękkiego. Spojrzałem w dół.

- Jasna cholera!

Przede mną leżało ciało. Ciało zabite w ten sam sposób, co Luke. To kobieta, pomyślałem. Zobaczyłem, że ma w ustach list. Wyciągnąłem go delikatnie, bojąc się uszkodzić martwej.

To jeszcze nie koniec, pamiętaj.

Znowu przeniosłem przerażone spojrzenie na ciało i dopiero wtedy dostrzegłem, do kogo należało.

Martwa była Tina.

------------

PISZCIE W HASHTAGU #LETTERSFF KOGO UWAŻACIE ZA PODEJRZANEGO, JEŚLI CHODZI O LISTY I MORDERSTWA ;)

*letters przybrało nowego znaczenia, ahh*

okeeej, sama nie do końca to przewidziałam, ale okej XD wyszło pod wpływem impulsu. pozdrawiam wszystkich, którzy uwierzyli, że Letters skończą się happy endem. Powinniście (przynajmniej niektórzy) nauczyć się po Studniowej, że lubię zabijać postaci, mwahahahah :3

KWESTIE ORGANIZACYJNE

poszukuję wolontariusza, który przejmie jedno z tych kont rp:

- Jade - twitter

- Calum - twitter

- Ashton - twitter + ask

Chętni pisać w hashtagu #LettersFF

pisany na telefonie w 100%, bo niestety odebrano mi laptopa w dość brutalny sposób, więc nie ma autokorekty i mogą być literówki (nie mam czasu, żeby sprawdzić, damn it), przepraszam :(

to chyba tyle, hahhah XD

do następnego x

✔ Letters ฯ m.cOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz