To nie był dobry dzień dla młodego chłopca...
Tak. Dokładnie to nie był dobry dzień, to był jednej z najgorszych dni, zaczynając od konkretnego pobicia przez ekipę smarka aż do nienawistnego spojrzenia ze strony ojca, Wodza wioski który na swoje nieszczęście dostał najgorszy możliwy wybór, mnie.
A kim jestem że tak mocno zaczynam prawie dwa razy w tygodniu dzień? Jestem Halibut Straszliwa Czkawka III, miły brązowo-włosy chłopak o słabym wyglądzie... Ale, dlaczego słabym zapytacie? U nas na wyspie, no tak. Zapomniałem wam powiedzieć, mieszkam na Berk taka wyspa od siedmiu boleści rzut beretem od centrum archipelagu, normalnie żyć i nie umierać. Nasza wyspa nie jest jakaś specjalna, zamieszkują tu "Wandale" wikingowie którzy kierują się jedną tradycją, zabijać smoki. Zawsze i wszędzie!
Ja byłem wyjątkiem, nie chciałem tego robić. Nie sprawiało mi to przyjemności, nie lubiłem patrzeć na cierpienia innych, nie ważne czy były to kury, ludzie czy też... smoki.
Może to właśnie przez moją słabiznę i brak odwagi do takich czynów jestem taki jaki jestem? Gnębiony, poniżany i nieakceptowany przez własnego ojca. A co z moją matką? Nie żyje, porwały ją smoki... Choć wydaje mi się że żyję w głębi serca to czuję ale czy tak jest? Mam nadzieje że kiedyś potwierdzi to moją tezę.
- Znowu oni? - Zapytał troskliwie Pyskacz, jedyny mężczyzna który traktuje mnie poważnie, jestem jego czeladnikiem. Tak, zajmuje się głównie tylko i wyłącznie jakimiś prostymi sprawami czy też ostrzeniem noży/topór lub w razie ostatniej potrzeby zszywam coś.
- Owszem - Odpowiedziałem z markotnym wyrazem twarzy siadając na jednym z krzeseł, z obolałym brzuchem patrzyłem na chadzających po wioskach ludzi, każdy z nich był inny, niektórzy szczęśliwi niektórzy nie a znaczna część była bardziej zamyślona. Dlaczego? Cóż, każdy z nich czekał na kolejny atak smoków, wedle schematu atakowały raz na dwa tygodnie, jednakże o dziwo teraz spóźniały się z atakiem prawie pół miesiąca, dokładnie tyle odkąd ustrzeliłem i zapoznałem się z pewną Nocną furią.
- Pamiętaj o dzisiejszym wydarzeniu, zgodnie z tradycją - Bla bla bla, tak często to powtarzał, dzisiejsze wydarzenie było dla mnie również tragedią. Dlaczego? Cóż zgodnie z tradycją 15 lat od urodzenia się dziecka wodza i tydzień po jego urodzinach czyli dzisiejszego dnia wódz ogłasza swoje następne postanowienia i ogłasza kto będzie kolejnym wodzem, zawsze odbywało się to bez problemów, jednakże w tym roku nic nie jest pewne, zważywszy że to ja jestem jego następcą...
NIKT NIE WIEDZIAŁ
Że to od tego zacznie się coś, coś bardzo dziwnego.
BYŁ PRZYGOTOWANY
Na to że ogłoszenie to może zniszczyć jego życie.
NIE BYŁ GOTOWY
By zniknąć z tej wyspy.
BY ROZPOCZĄĆ PRZYGODĘ
Której od zawsze pragnął.
TO WŁAŚNIE TEN DZIEŃ
Rozpoczął wszystko, może nie cały dzień... Ale to na co duża grupka ludzi czekała.
Wydarzenie się rozpoczęło, każdy siedział i biesiadował oczekując na rozpoczęcie ogłoszeń... Każdy opijał swe żale, smutki, czy też rozpoczynał tym zabawę. Gdy znikąd huk otworzył drzwi do sali, stał w nich wódz trzymając w rękach swój ostry jak brzytwa topór.
- Zgodnie z tradycją - Rozpoczął maszerując przez zrobione specjalnie dla niego przejście - Że 13 lat od urodzenia syna - Kontynuował uderzając co czwarty krok toporem w ziemie - zostaną ogłoszone najważniejsze sprawy i zmienione zasady - Dokończył podchodząc do swojego specjalnego siedziska, a zarazem tronu Berk.
CZYTASZ
Pora na przygodę!
Fanfiction- Sączysmark Jorgenson bądź Astrid Hofferson - Te słowa zniszczyły wszystko, to co w nim było, leżało, czekało na wyzwolenie. To właśnie wtedy zrozumiał że musi się zmienić i to właśnie wtedy on, najgorszy pokazał klasę by zniknąć... Od tego wszystk...