Jechaliśmy zatłoczonymi ulicami Los Angeles przez naprawdę długi czas, aż dotarliśmy do pewnej knajpki ze śmieciowym jedzeniem.
- McDonald? - uniosłam brew z uśmiechem.
- Jeśli chcesz możemy jechać gdzieś indziej.
- Nie, w sumie mam ochotę na big maca i waniliowego shake'a. - puściłam oczko, po czym wysiadłam z auta i razem ruszyliśmy w stronę budynku.
Złożyliśmy zamówienie i zajęliśmy pierwsze wolne miejsce.
- Alec? Czy przez to, że pracujesz jako mój ochroniarz masz życie prywatne? - zapytałam. Od kilku dni bardzo ciekawi mnie ta kwestia.
- Hmm... Tak, mam. Co prawda nie za dużo poświęcam na nie czasu, ale mam. - uśmiechnął się. - Planuję wziąć urlop na weekend. Moja mama ma urodziny.
- To super. - wypaliłam.
- Cieszysz się, że się mnie pozbędziesz na dwa dni? - zażartował.
- Niee, no coś ty. Lubię spędzać z tobą czas. A super są urodziny pani Woodley. - puściłam mu oczko.
- Zwykła impreza rodzinna.
- A takie są najlepsze. - odpowiedziałam, na co mój towarzysz szeroko się uśmiechnął. Nagle mój wzrok dostrzegł pewną rzecz... a właściwie osobę. Tą osobą był walnięty na łeb brunet o brązowych oczach, bardzo umięśniony. Bardzo przypominał mnie... BO TO DO CHOLERY MÓJ BRAT BLIŹNIAK. Siedział on przy stoliku z innymi bucami z drużyny oraz tą plastikową Taylor. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie fakt, że ten debil jest tu na wagarach i w dodatku bez ochrony.
Dyskretnie szturchnęłam Al'a i wskazałam palcem na mojego brata, po czym sięgnęłam po swoją komórkę i wybrałam numer właśnie do niego. Widziałam jak patrzy na wyświetlacz i jak ucisza gestem dłoni swoje towarzystwo, o czym odbiera telefon.
- Halo, Cheryl?
- Nie, Leonardo DiCaprio. - warknęłam. - Gdzie jesteś?
- Hmm... W szkole, a gdzie? - skłamał.
- I co robisz?
- Jestem w łazience.
- Mhm.. A co teraz będziesz miał?
- Emm... Yyy... Chemię.
- Dobra, chamie, nie łżyj. Spójrz na drugi stolik przy oknie. - rozkazałam, a gdy tylko mnie dostrzegł cały pobladł. Dobrze wiedział, że nie odpuszczę mu tego, że mnie okłamał. Uśmiechnęłam się więc sztucznie i mu pomachałam. - A chemię masz w czwartki i wtorki. I gdzie jest Liam?
- No... No nie ma.
- Kiedy ty zmądrzejesz idioto? Ty myślisz, że rodzice wynajęli Alec'a i Liam'a od tak sobie? Naprawdę jesteś aż tak głupi? Cody, ogarnij się w końcu!
- Cheryl, nie mów im nic, proszę.
- Nie będę z tobą teraz gadać. - powiedziałam wkurzona, po czym się rozłączyłam. Napisałam szybkiego SMS-a do Liam'a z informacją gdzie znajduje się mój brat, po czym razem z Al'em zabraliśmy swoje zamówienie na wynos i wyszliśmy z budynku. Byłam zła na tego czubka. Jestem w stanie zrozumieć wagarowanie, ale nie śmiganie po Los Angeles bez ochrony. Te miasto jest większe od jego ego.
- Cher, wszystko okej? - spytał czarnowłosy, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.
- Tak, jedźmy już. Mam za pół godziny próbę z cheerleaderkami. - powiedziałam, na co chłopak kiwnął głową i ruszył z piskiem opon.
Jechaliśmy dosyć szybko. Alec momentami znacznie przekraczał dozwoloną prędkość, ale ani razu się nie bałam. Ufam mu i... często jeżdżę autem z tatą.
***
Po dosyć krótkim czasie znaleźliśmy się pod szkołą.
- Zostaniesz popatrzeć? - zapytałam Alec'a.
- A chcesz? - zapytał, na co ochoczo pokiwałam głową. Wysiadłam z samochodu, a chwilę później dołączył do mnie czarnowłosy z moją torbą treningową. Odprowadził mnie do szatni, po czym zajął miejsce na trybunach. Ja natomiast przywitałam się z koleżankami i szybko przebrałam w strój sportowy składający z czarnych legginsów i dużej, wygodnej bluzki, w której czuję się cholernie swobodnie.
- Boże, najlepsza była scena, kiedy rozrywał jej flaki! - usłyszałam znajomy mi głos, po czym do szatni weszły Brooklyn i ta cała Mandy. No tak, mogłam się domyśleć, że papużki nierozłączki będą wszędzie razem chodziły. Co z tego, że zapisałam się na te głupie treningi, bo Brooke mnie namówiła. Powiecie, że mogę przestać na nie przychodzić lub po prostu się nie starać, aby mnie przyjęli, ale Cheryl Jeffrey tak nie robi. Dokończę to, co zaczęłam.
Rzuciłam im obojętne "cześć", po czym wszyscy udałyśmy się na salę gimnastyczną, gdzie czekała już drużyna cheerleader'ek wraz z ich kapitanem. Dostałyśmy polecenie, aby wykonać kilka ćwiczeń rozciągających, więc bezzwłocznie zajęłam się zadaniem. Przez cały ten czas czułam na sobie wzrok Mandy. Nie wiem z jaki jest powód, ale bardzo jej nie lubię.
Przyjaźnię się z Brooklyn od początku mojej przygody ze szkołą publiczną, a teraz ona nagle o mnie zapomina. Odkąd pojawiła się ta małpa, rudowłosa nawet do mnie nie zadzwoniła.
- Cher? - usłyszałam. Odwróciłam się i ujrzałam moją przyjaciółkę. Wyobraźcie sobie mój szok, gdy okazało się, że Mandy znajdowała się daleko od nas, a nie przy jej ramieniu jak to bez przerwy bywa.
- Co tam? - zapytałam dosyć oschle dalej wykonując ćwiczenie rozciągające.
- Co się dzieje? Nie odzywasz się ani do mnie ani do Mandy. - wypaliła, a ja miałam ochotę wybuchnąć przeogromnym śmiechem.
- A z jakiego powodu miałabym się do niej odzywać? Nie zależy mi na tym.
- A ja? Do mnie też nie chcesz się odzywać?
- Że co? Brooklyn, dzwoniłam do ciebie, pisałam, proponowałam spotkania, a ty ciągle spędzasz czas z tą całą Mandy. Swoją drogą cholernie wkurza mnie już samo to imię.
- Cheryl, ja...
- Nie tłumacz się już, po prostu zapomniałaś o mnie. Wyobraź sobie, że przez ten czas dużo się działo, a ja nie miałam z kim o tym pogadać. - przewróciłam oczami.
- Obgadajmy to. Piątek, tylko ty i ja. Nocowanie jak za starych, dobrych czasów. - zaproponowała Brooks rozszerzając ręce gotowe do uścisku.
Ja i Brooklyn przeżyłyśmy dużo kłótni, ale tym razem czułam, że na razie nie jestem w stanie jej wybaczyć.
- Przepraszam Brooklyn, ale nie tym razem. - powiedziałam, po czym wróciłam do ćwiczeń. Widziałam smutek w oczach mojej przyjaciółki, ale tym razem za bardzo się na niej zawiodłam.
CZYTASZ
Love on a bodyguard
RomanceDRUGA CZĘŚĆ „LOVE ON A GANGSTER" - Rany, nic ci nie jest? - zapytałem wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny pomagając jej wstać. - Nie, chyba... - wybełkotała rozmasowując obolałe miejsce. - O Boże, tak strasznie cię... znaczy Pana przepraszam! - w...