Nie jest dobrze

25 4 73
                                    

— Oj, spokojnie, bracie — odparł Facuconte, gładząc dłonią swoją ciemnozieloną szatę. Harry drgnął, słysząc oj.

— B... bracie?! — Krzyk Sir Bucia rozproszył się po posiadłości, echem odbijając się od ścian, niektórzy nawet wyjrzeli ze swoich pokoi, by sprawdzić, czy aby na pewno nic złego nie dzieje się w zamku.

— Nie krzycz tak, straszysz mi gości — syknął „brat" głowy rodu Grayhamów.

— Ugh... — Sir jednak zrezygnował z dalszych krzyków.

— To idziemy? — Facuconte wydawał się znudzony konwersacją. Jednak coś błyszczało w jego oczach, kiedy zdjął okulary, by przeczyścić je od niepotrzebnych drobinek kurzu. Szyszka nie był w stanie określić co. Bucio tylko prychnął.

— Ta. Chodź, Harry — spojrzał na córkosyna znacząco. Potem przeniósł wzrok na oddalającą się sylwetkę brata i ruszył za nim. Harry był kompletnie zdezorientowany. Obawiając się, że zaraz zgubi ojca i „wujka" postanowił iść za nimi.

—//—//—

Pokój, do którego Facuconte zaprowadził Grayhamów był raczej zachowany w odcieniach zieleni. Okna były przysłonięte odcieniem podobnym do tego na szacie Łyshama, o ile nie identycznym. Podłoga była ciemnobrązowa, a ściany białe.

Wujek Harry'ego kucnął, chcąc rozpalić ogień w kominku z białych cegieł. Sir Bucio lustrował pomieszczenie podejrzliwym wzrokiem, jakby szukając czegoś wyjątkowo podejrzanego. On jednak wszędzie widział podejrzane rzeczy, więc było mu trudniej. Gdyby była tu tylko Zhesc. Potrząsnął głową, odpychając od siebie myśli o żonie. Nie miał czasu na zamartwianie się.

Na małym stole, przy którym stały trzy krzesła obite w zielony materiał stały trzy filiżanki. To wyglądało, jakby wszystko było już wcześniej zaplanowane. To tylko wzbudziło podejrzenia Bucia.

— Rozgośćcie się, chociaż... nie, wolę nie mieć tu bałaganu. Sam to wszystko sprzątałem — Facuconte wykrzywil usta w drwiącym uśmiechu. — Po prostu usiądzie przy stole.

— A czy szanowny pan ma jeszcze jakieś wymagania? — Zironizował Sir Bucio.

— Och, najlepiej, żebyście pokazali jakieś maniery. O ile was na nie stać — Brat Bucia usiadł na krzesło, przysuwając się trochę do stołu.

Grayhamowie wymienili spojrzenia i usiedli obok niego, zachowując jednak pewien dystans.

— Cóż... zastanawia was pewnie, jakim cudem się tu znaleźliście? — Facuconte splótł ręce na piersi.

— Minecraft nam zwiał — Bucio wzruszył ramionami.

— Minecraft wam zwiał? — Łysham pokiwał głową. — I zupełnie przypadkiem znaleźliście się w mojej posiadłości?

Nikt nie odpowiedział.

— Otóż to ja was tu przysłałem — dodał Facuconte, widząc, że nie uzyska żadnej odpowiedzi.

— Ty? Przecież to ja sterowałem gongolą! — Krzyknął Sir Bucio.

— Otóż, mój drogi bracie. Mam dostęp do paru rzeczy, ludzi i wszystkiego. Nie pomyślałeś o tym, że mogłem to wszystko zaplanować? — Odparł brat Bucia, patrząc na wszystko ze spokojem.

— Ojcze? — Do pomieszczenia wszedł Gdakuś i lekko się spłoszył przez spojrzenia, jakie posłali mu uczestnicy konwersacji i Harry.

— Nie teraz — syknął starszy Łysham i Gdakuś zniknął za drzwiami. Jego szybkie kroki było jeszcze słychać przez parę chwil.

— W każdym razie — odchrząknął Facuconte. — Harry, mógłbyś wypowiedzieć słowo ojciec?

— Nie. Odzywaj. Się. Do. Niego. — Wysyczał Bucio. Facuconte po raz kolejny uśmiechnął się drwiąco.

— A co jeśli będę to robił? — Łysham wziął łyk herbaty, po czym odstawił ją na miejsce. Uśmiech nie zszedł mu z twarzy.

—//—//—

— No cholera! — Graham kopnął kanapę po raz kolejny.

— Uspokój się Graham, złość nic ci nie da — powiedział Daoj, posyłając mu ostrzegające spojrzenie. Cokolwiek miało to znaczyć.

— To prawda. Nic kurna nie da — usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach. — Zhesc nie odda mi telefonu, nie mogę się bawić w rp — prychnął.

— Przecież martwiłeś się o tatę i Harry'ego — ni stąd, ni zowąd wziął się Udusz.

— Jasne. W sumie po części martwię się o to i o to. Miałem z nimi jechać na koszenie chmur godzinę temu, a ich nadal nie ma.

— Kiedyś przybedą, chyba, że będą martwi — powiedziała Ojka.

— Od kiedy ty coś mówisz? — Graham uniósł brew. To już nie było ono. Graham to teraz on. Ojka wzruszyła ramionami i postanowiła dokończyć jedzenie banana.

— Dobra, musimy działać. Mamy jeszcze Roblox, co nie? Może uda nam się jakoś połączyć z kimś, kto wie coś o tacie i Szyszce? — Zaproponował Daoj. Wszyscy na niego spojrzeli,  jak na niezwykle dziwne zjawisko.

— Chyba cię coś boli — Graham wstał z kanapy. — Nie będę grał w to gówno.

— Język, Grahamie! — Krzyknęła Zhesc, która nadal była na górze, w pokoju Bozra. Graham przewrócił oczami.

— Wiecie. — Odezwał się Udusz. — Możemy jeszcze pobrać minecrafta z neta — wzruszył ramionami.

— Piracenie? Brzmi dobrze — odparła Ojka, która zjadła swojego banana.

— Ta... — westchnął Graham — potem wejdziemy na chrześcijański serwer i będziemy go przejmować, co nie?

— To idziemy? — Udusz zignorował pytanie Grahama.

— Zapytałem o coś, idioto — prychnął.

— Tak, tak, a teraz chodźcie. — Wszyscy wstali.

— Ty zostań, Ojka. Nie chcę znowu wycierać klawiatury z bananów. — Skrzywił się Graham. Ojka opuściła głowę i znowu opadła na kanapę.

— To idziemy?

— Nie — cała trójka udała się do pokoju Udusza. Mieli plan. Niebezpieczny, ale nadal istniejący. Może było to ostateczne wyjście?

—//—//—

TEN ROZDZIAŁ JEST ZA POWAŻNY, JA WIEM

Ród Grayhamów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz