Rozdział II

672 15 8
                                    


- Mam dla ciebie propozycję.

-I myślisz, że się zgodzę nawet jeśli byłoby to na moją korzyść?-zaczęłam się śmiać.

-Zgadłaś.

-Z tobą nigdy.-wysyczałam w jego stronę głosem pełnym jadu.

Pokręcił tylko głową w niedowierzaniu. 

-Moglibyśmy razem wiele osiągnąć. Wytępić wszystkie szlamy w Hogwarcie, a później zostać najpotężniejszymi czarodziejami na świecie.- gestykulował dłońmi.

Jeśli bym zaprzeczyła, że ta propozycja mnie kusiła to bym dosadnie skłamała. Możliwość spojrzenia na ludzi z wyższością i osiągnięcie sukcesu na większą miarę było moim marzeniem. Czysty świat bez szlam, a na czele władzy ja. Nie pisało mi się dzielić tym z kimkolwiek. Jednak moje szanse w współpracy z Riddle'm powiększały możliwość podbicia świata czarodziejów, jak i świata mugoli. 

-Pokazałaś dziś swoje możliwości. Spodziewałem się po tobie wszystkiego, ale nie tego. Byłem i jestem pod wrażeniem.-usłyszeć jakiś komplement z jego ust było nowością.

Spojrzałam na niego podejrzliwie. Nie zrobiłby niczego co nie byłoby z większą korzyścią dla niego. Byłam mu do czegoś potrzebna, przeczuwałam to. Jednak mnie nie tak łatwo da się wykiwać, nie jestem idiotką. 

-Więc połączymy nasze siły?-chłopak nie ustępował i niebezpiecznie się do mnie zbliżał.

-Ani mi się śni.-uśmiechnęłam się perfidnie.

W większości uczniów Riddle budził respekt i strach, ale ja byłam inna. Traktowałam go jak zwykłego śmiecia gorszego ode mnie tak jak reszta uczniów tej starej budy. Nie był czystej krwi, a trafił do Slytherinu, niespodziewane. 

Chłopak przyparł mnie do ściany. Nie ruszyło mnie to, założyłam ręce na piersi.

-I co będziesz chciał mnie szantażować? A może spróbujesz mnie zabić, za to że ci odmówiłam?-parsknęłam.

-Widzimy się na wieży astronomicznej jutro. Do tego czasu powinnaś się namyśleć.-szepnął i wyszedł z pokoju.

Śmieszyło mnie zajście, które miało miejsce przed chwilą. On jest chyba na tyle głupi, że myśli o tym, że ruszy mnie chęć władzy mimo wszystko i do niego dołączę. Niedoczekanie jego. Małymi kroczkami a uda mi się to osiągnąć samej. 

Było już dość późno, więc sięgnęłam za dużą, męską koszulkę z szafy oraz bieliznę i ruszyłam do toalety. Jeszcze w niej nie byłam, myślałam że będzie taka sama jak w dormitorium ogólnym, jednak okazała się być o wiele większa. Na samym środku stała przestronna wanna w kolorze czerni. W rogu był ogromny prysznic, a obok toalety spora szafka nad którą wisiało lustro. Zdjęłam z siebie ubrania i stanęłam patrząc w swoje odbicie. Nie brakowało mi niczego. Idealna figura, której mogłyby mi pozazdrościć wszystkie dziewczyny w Hogwarcie, wydatny biust oraz dość spory tyłek. Posiadałam ładnie zarysowaną szczękę, szare, zimne oczy, czerwone i pełne usta oraz brązowe, lekko kręcone włosy. Nie należałam do najwyższych dziewczyn jednak karłem też nie byłam. Wzrost 174cm był dla mnie odpowiedni. Po dokładnym zeskanowaniu swojego ciała napuściłam wody do dużej wanny. Kiedy się napełniła, nalałam do niej jakiegoś ładnie pachnącego płynu. Weszłam do środka i zanurzyłam się do tego stopnia, że widać było tylko moją głowę. Ciepła woda muskała moje ciało, rozluźniając je przy tym. Cudowny zapach docierał do moich nozdrzy i przywoływał wspomnienia z przyszłości, z czasów przed Hogwartem. 

Mała dziewczynka zbiegła schodami z góry do salonu i pędem podbiegła do swojej rodzicielki. Kobieta zaczęła się śmiać i podniosła córkę na ręce. Mała złożyła delikatny pocałunek na policzku swojej matki. Po chwili usłyszały otwieranie drzwi. Dziewczynka wyrwała się z objęć kobiety i pobiegła w stronę słyszanego odgłosu. W drzwiach pojawił się mężczyzna w wieku około 30 lat. Mimo zmęczenia, które ogarniało jego ciało czule przywitał córkę i podnosząc ją na ręce okręcił się kilka razy wokół własnej osi. Po chwili podeszła do nich matka małej, a żona mężczyzny. Złożyła na ustach partnera czuły pocałunek. Wyglądali na kochającą się rodzinę i taką byli.

2 lata później ta sama mała dziewczynka jest na swoim pierwszym roku w nowej szkole, a mianowicie Hogwarcie. Siedzi spokojnie w pokoju wspólnym swojego domu- Slytherinu i czyta książkę, którą dostała od rodziców na święta. Nagle do pomieszczenia wchodzi dyrektor Dippet. Wszystkie spojrzenia od razu kierują się w jego stronę, jednak mężczyzna patrzy tylko w jeden punkt, dziewczynkę siedzącą w rogu i czytającą książkę. Posłał małej przyjazny uśmiech.

-Victorio, mogę cię prosić na chwilkę?

Mała nieśmiało pokiwała głową i ruszyła za mężczyzną do jego gabinetu. Kiedy byli już na miejscu polecił jej, aby usiadła. Oprócz jej i dyrektora w pomieszczeniu znajdował się jeszcze opiekun jej domu i profesor McGonagall. Dziewczynka miała bardzo złe przeczucia. 

-Moja droga...Nie wiem jak mam ci to przekazać.-dyrektor mówił spokojnym tonem, a w jego oczach widać było współczucie. 

Obok fotela, na którym siedziała dziewczynka pojawiła się pani profesor, która położyła rękę na jej ramieniu.

-Twoi rodzice.. Oni..nie żyją.

Mała siedziała analizując każde słowo po kolei. Oni nie żyją. W tamtej chwili całe jej życie legło w gruzach. Nie będzie mogła powiedzieć im jak bardzo ich kocha, jak tęskni za nimi. Mimowolnie w jej oczach zebrały się łzy, które po chwili spływały po drobnych policzkach pokrywając je szkarłatem. Dziewczynka zaczęła głośno szlochać i schowała twarz w dłoniach. Profesorka starała się ją przytulić, jednak ona odepchnęła ręce, które zmierzały w jej stronę, aby zamknąć ją w szczelnym uścisku.

-To nie może być prawda!!!-krzyczała i zaczęła się rzucać.-Oni żyją!!! Kłamiecie!!!

Szybko wstała z siedzenia i trzaskając drzwiami wybiegła z gabinetu. Nie wiedziała gdzie biegnie gdyż łzy rozmazywały jej obraz. Biegając między piętrami ogromnego budynku wbiegła do drzwi znajdujących się po jej lewej stronie. Jedyne co ujrzała kiedy tam weszła to kominek przy którym znajdował się mały stolik z kanapą i fotelem. Dziewczynka poczuła ciepło ogarniające jej ciało i jeszcze głośniej zaszlochała. Przypomniały jej się wszystkie sytuacje związane z jej rodzicami. Rzuciła się na kanapę i wypłakując swoje wszystkie łzy odpłynęła w krainę morfeusza. 

3 rok nauki w Hogwarcie. Po korytarzach budynku chodziła dziewczyna z wysoko uniesioną głową, zabijając wzrokiem wszystkich. Nagle wpadł na nią jakiś chłopak z pierwszego roku. 

-Jak łazisz brudna szlamo!-zaczęła na niego krzyczeć. Był z Gryffindoru.

-P-przepraszam.-zapiszczał i z płaczem odbiegł. 

Otrzepała tylko swoje ubrania i ruszyła dalej.

Nawet nie zorientowałam się kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Lekko poruszyłam się w wannie i poczułam, że woda robi się już zimna. Wyszłam wycierając dokładnie ciało ręcznikiem i się ubrałam. Rozczesałam włosy i związałam je w lekkiego kucyka. Kiedy opuściłam łazienkę podbiegłam do łóżka i rzuciłam się na nie. Szczelnie okryłam się kołdrą i zasnęłam.

Następnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi. Przeklęłam pod nosem i ruszyłam w ich stronę. Kiedy je otworzyłam na mojej twarzy pojawiło się obrzydzenie, gdyż za nimi była ta szlama z Gryffindoru.

-Czego?-warknęłam.

Dziewczyna spuściła wzrok i bawiąc się palcami odpowiedziała:

-Za 10 minut ma być śniadanie, więc pomyślałam że cię obudzę.

Spojrzałam na nią jak na głupią.

-Dzięki.-burknęłam w odpowiedzi i zanim cokolwiek odpowiedziała zamknęłam jej drzwi przed nosem.

Przeciągnęłam się i podeszłam do szafy w celu wybrania odpowiedniego stroju na dzisiaj. Postawiłam na coś standardowego, czyli szara bluza ze znakiem Slytherinu i czarne legginsy. Dziś było wyjątkowo chłodno jak na październik. W toalecie tylko poprawiłam lekko fryzurę i zrobiłam sobie makijaż, który praktycznie nie był widoczny. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę Wielkiej Sali gdyż mój brzuch domagał się jedzenia. Jak na złość przyszłam przed czasem i musiałam czekać jak głupia pod drzwiami na kogoś kto raczy mi je otworzyć. Mój humor pogorszył się jeszcze bardziej jak zauważyłam kto również zmierza pod Wielką Salę.

Victoria || Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz