Wreszcie piątek! Te słowa brzmiały w mojej głowie od początku dnia. Cały tydzień minął mi bardzo szybko. Zaprzyjaźniłam się bardziej z Davidem. Kilka razy ze sobą pisaliśmy i często podchodził do mnie i zagadywał, zdążyłam go naprawdę polubić w tym krótkim czasie. Emily zdobyła lepszy kontakt z Jacobem. Luis odnalazł swoje powołanie w fotografii. Król szkoły jak to król, wiecznie otoczony przez swoją ekipę. Od wtorku skutecznie udawało mi się go unikać. Napawało mnie to dumą, czasem na korytarzu czułam się jak prawdziwy ninja.
Spędziłam trochę czasu z Roxie, poszłyśmy na zakupy i raz na kręgle. Chcę jej pokazać, że może na mnie liczyć i, że nie zamierzam zawieść jako jedyna starsza siostra. Mimo tego, że naprawdę ciężko będzie mi zastąpić jej ojca i matkę, czuję taką potrzebę. Chcę zapewnić jej wsparcie, którego sama od nikogo nie otrzymałam.
Właśnie siedziałam na stołówce i przebierałam widelcem w sałatce z kurczakiem.
- Ej, może byś coś zjadła zamiast gapić się w tą biedną sałatkę? - wybudził mnie z zamyśleń Luis. - Wszystko okej?
- Tak. Po prostu nie jestem głodna.
- Jasne, ale z łaski swojej, przestań znęcać się nad tym kurczaczkiem i ukróć jego cierpienie.
- Jestem na to zbyt wielką sadystką. - wystawiłam do niego język, na co prychnął.
- Hejka - na twarzy Emily widniał szeroki uśmiech gdy siadała obok mnie.
- Hej, a co ty taka szczęśliwa? - zapytał Luis.
- Bez większego powodu. Świat jest piękny, chłopcy przystojni, życie krótkie, a nauczyciele wciąż tak samo zgorzkniali. Trzeba się cieszyć tym co jest, prawda?
- Nie słuchaj jej, Luis. Zakochani ludzie zwykle gadają bez sensu.
- Nie jestem zakochana!
- Uważaj, bo uwierzę.
- Uwierz!
- Nie uwierzę. - westchnęła przeciągle wiedząc, że mam rację i nie zamierzam się poddawać.
- Tak zmieniając temat. Luis mówił ci już o tym całym konkursie?
- Konkursie? Jakim?
- Fotograficznym. - zabrał głos mój przyjaciel. - Odbędzie się za tydzień w niedzielę, a ja zamierzam wziąć udział. Zwycięzca dostaje bilety na wycieczkę zagraniczną dla sześciu osób. Zastanawiam się kogo powinienem zabrać. - udał zamyślenie pukając palcem o swoją brodę.
- Przecież nawet nie wiesz czy wygrasz.
- Ale jeśli wygram powinienem mieć gotową listę osób - wyszczerzył się.
- Ja się piszę na tą listę!
- Ja też!
- No nie wiem. Zastanowię się jeszcze. W końcu na pewno bardzo ciekawie będą wyglądały wakacje bez moich dwóch najlepszych przyjaciółek. Może pojadę sam? O! To świetny pomysł!
- No weź, Luis! Nie bądź wredny.
- Tylko żartuję, oczywiście, że jedziecie ze mną. - Emily droczyła się z nim jeszcze przez chwilę, ale moja uwaga została przyciągnięta przez coś, albo bardziej kogoś, innego. Na stołówkę, razem ze swoją ekipą, wszedł Harry Stormfield. Wyglądał na zmęczonego. Pod jego ciemnymi oczami utworzyły się niewielkie wory, które, jakimś cudem, wcale nie odejmowały mu urody. Był ubrany w szarą koszulkę, czarną skórzaną kurtkę i spodnie moro. Pomimo zmęczenia wyglądał genialnie. Zazdrościłam mu tego, że nigdy nie musiał się stroić żeby prezentować się tak wspaniale. Najwyraźniej wyczuł, że się gapię, bo spojrzał na mnie, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Czas jakby się zatrzymał.
Ja patrzyłam na niego, a on na mnie.
Nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego wydawało mi się, że wszyscy ludzie przebywający na stołówce, w tamtym momencie zniknęli. Nie słyszałam radosnych rozmów moich przyjaciół, a on zdawał się nie słyszeć głośnych krzyków swojej drużyny. Przez tę krótką chwilę byliśmy tylko my.
Dlaczego?
Co się stało?
Czemu nie potrafiłam oderwać wzroku od jego brązowych tęczówek?!
- ...eri... Ej Sheri! SHERI! - gwałtownie spojrzałam na krzyczącą do mnie Emily. Nawet jej głos na początku wydawał się przytłumiony. - Co ci jest, dziewczyno? - odpowiedzi na to pytanie były trzy: albo ogłuchłam, albo Stormfield rzucił na mnie jakąś klątwę, albo po prostu się przeziębiłam.
- Nic takiego. Zagapiłam się tylko.
- Albo zakochałaś. - wtrącił Luis.
- Nie licz na to kochaniutki.
- No tak. Kto jak kto, ale ty zakochasz się chyba dopiero gdy na ziemię zstąpi jakiś anioł.
- A żebyś wiedział, że anioł. Te istotki pewnie są piękne.
- No, chyba, że nie istnieją. Wtedy jesteś skazana na wieczną samotność.
- Jakoś przeżyję.
- Co cię nie zabije to cię wzmocni, jak to mówią.
- Brak miłości na pewno jej nie zabije. Wykończy ją co najwyżej samotność. - wtrąciła Emily.
- Jeszcze zobaczymy.
Gdy przerwa dobiegła końca skierowaliśmy się do odpowiedniej klasy. Luis wciąż mówił o konkursie i o nagrodach, które zamierza w nim wygrać.
CZYTASZ
Przyznaj się
RomanceNazywam się Sheri Battini. Do niedawna miałam całkiem normalne życie (no może poza matką, która z pewnych powodów mnie nienawidzi). Jednak wszystko się zmieniło, gdy moja kochana przyjaciółka postanowiła zabrać mnie na pewien mecz.... a do mojego ży...