***
Widziałam jak część ludzi gapi się na nas, inni coś do siebie szepczą, jeszcze inni chichoczą, ale bez wątpienia nikt nie ma do roboty nic lepszego niż patrzenie na naszą dwójkę.Harry zbliżył się do mnie i wyszeptał:
- Niedługo im się znudzi.Chciałabym w to wierzyć.
***
Rozdzieliłam się z królem przed drzwiami klasy. Weszłam do środka i usiadłam obok Emily. Przytuliłam ją i Luisa, który siedział przed nami z jakimś kolegą.
- Hejka. Mam wam naprawdę duuużo do opowiedzenia.
- No całe szczęście. Już myślałam, że nigdy nam nie powiesz.
- Cóż... Wiele się działo. Tak naprawdę nie miałam kiedy. A ty, Emi, musisz mi opowiedzieć o Jacobie.Blondynka zarumieniła się i opuściła głowę. Oho, chyba u niej też sporo się działo.
- Właściwie... - Luis nerwowo bawił się palcami. Mówił cicho i niepewnie. - Też chciałbym wam coś powiedzieć. Ja... - w tym momencie zadzwonił dzwonek, a do klasy weszła nauczycielka.
- Chodźmy po szkole do naszej kawiarni i obgadajmy wszystko - zaproponowałam.
- Jasne.
- Okej.Wyjęłam podręcznik i zaczęła się lekcja.
***
Wbiegłam na salę gimnastyczną w stroju na w-f i ustawiłam się w szeregu przed nauczycielem. Pan Martin po moim ostatnim omdleniu nie męczył już tak dziewczyn, tak jakby bał się, że sytuacja się powtórzy.
- No dobra dzieciaki. Dzisiaj koszykówka. Wybierzcie sobie piłki i trenujcie. Tylko ostrożnie, jak ktoś będzie się źle czuł ma usiąść - popatrzył na mnie znacząco, a w jego oczach dostrzegłam poczucie winy.
Gdyby nie poganiał mnie tak na tym maratonie, pewnie bym nie zasłabła, moja mama nie musiałaby przyjeżdżać do szkoły i... nie powiedziałaby mi tych wszystkich strasznych rzeczy. Nie czułabym się też jak gówno.A jednak nie miałam mu tego za złe.
Widziałam, że żałuje, ale to już się stało. I nie dało się tego cofnąć.
Żyłam więc dalej ze świadomością jak mało znaczę dla mojej rodzicielki.Z piłką zbliżyłam się do wolnego kosza. Kozłowałam przez kilka sekund i rzuciłam. Pudło. Znowu rzuciłam. Pudło. Kolejny rzut.
- Szczęśliwy traf nowicjusza - usłyszałam za sobą baryton mojego przyjaciela, gdy piłka wpadła do kosza.
- Nieszczęśliwy samotny krytyk - odpowiedziałam na zaczepkę Harry'ego i przygotowałam się do kolejnego rzutu, usłyszałam prychnięcie. Rzuciłam.
- Pudło - powiedział, gdy piłka była w połowie drogi. Zakręciła się kilka razy na metalowym obwodzie kosza i... faktycznie było pudło.
- Ugh... Wykrakałeś! Ta piłka jest zepsuta!Harry zaśmiał się gardłowo i poszedł po piłkę. Podniósł ją i stanął dokładnie tam gdzie leżała, czyli jakieś 4 metry od kosza i to po takim skosie że ledwie było widać metalowy obwód. Rzucił.
Cholernik jeden trafił! Jak?!- Oh... chyba jednak nie jest zepsuta - uśmiechnął się łobuzersko, a ja stałam jak wryta. Zmrużyłam oczy i pokazałam mu język.
- Oszust.I znowu to usłyszałam. Ten piękny melodyjny śmiech mojego przyjaciela. Miałam wrażenie, że rzadko się śmieje, a ja nigdy nie miałam dość tego dźwięku. Może jednak było coś wspólnego ze mną i tymi wszystkimi dziewczynami, które robią do niego maślane oczka?
Co? Nieee. Na pewno nie...- Chodź, pokażę ci.
- Hm, no dobra - wzruszyłam ramionami i podeszłam do niego. Podał mi piłkę i stanął za mną. Przymierzyłam się do rzutu, Harry przyległ torsem do moich pleców i położył dłonie na moich, trzymających piłkę. Automatycznie się zarumieniłam. Poruszał moimi rękami i układał je pod odpowiednim kątem.
- I... Rzuć - razem, w tym samym czasie wypuściliśmy piłkę. Zrobiła łuk, a następnie... wpadła prosto do środka kosza, nawet nie muskając obręczy.
CZYTASZ
Przyznaj się
RomantizmNazywam się Sheri Battini. Do niedawna miałam całkiem normalne życie (no może poza matką, która z pewnych powodów mnie nienawidzi). Jednak wszystko się zmieniło, gdy moja kochana przyjaciółka postanowiła zabrać mnie na pewien mecz.... a do mojego ży...