KAC I ROZPACZ

81 8 0
                                    

Enjoy 😄😋😊
***
- Dobranoc, Battini.
- Branocki, Haruś. - po wypowiedzeniu tych słów momentalnie zasnęłam. Nigdy nie dowiedziałam się jak zareagował, gdy ten pierwszy raz nazwałam go po imieniu.
***

- Aała... O rany.- obudziłam się z okropnym bólem głowy i rozejrzałam się po pokoju, w którym spałam. - Gdzie ja jestem, do cholery? - na szafce nocnej leżały tabletki przeciwbólowe i szklanka wody. Ooo, jak miło. Wzięłam tabletkę i wypiłam duszkiem zawartość naczynia. Powoli wstałam i ruszyłam w stronę drzwi, gdy przez nie wyszłam zobaczyłam korytarz identyczny do tego w domu Stormfielda. To przecież niemożliwe, prawda? Chyba nie zostałam na noc w domu chłopaka? Naprawdę aż tyle wypiłam?! I gdzie się podziała Emily?!
Zeszłam po schodach do kuchni, stał tam król szkoły, spokojnie smażąc sobie jajecznicę.
- Stormfield?
- O, wstałaś wreszcie. Jak się spało?
- Dobrze, chyba.
- Pamiętasz cokolwiek?
- Pamiętam, że sporo gadaliśmy, piliśmy i...
- Wypiłaś trochę za dużo i nie byłaś w zbyt dobrym stanie, więc zaniosłem cię do pokoju gościnnego.
- Zaniosłeś?
- Chciałaś pić więcej i wcale mi nie pomagałaś, nie miałem wyboru.
- Ach, przepraszam za kłopot. I dzięki.
- Nie ma za co. Było całkiem zabawnie na przykład, gdy na cały dom krzyczałaś "Ratunku! Gwałt!" i tak dalej.
- Żartujesz...?
- Nie, mówię ci ciesz się, że wszyscy byli już podpici i nie tylko ty tego nie pamiętasz.
- Ty pamiętasz.
- Ja nie piję tyle co wszyscy. Potrafię dobrze się bawić bez procentów.
- Ach tak?
- Owszem. Chcesz śniadanie?
- Jasne, tylko pójdę się trochę ogarnąć.
- Możesz skorzystać z łazienki w mojej sypialni. W tej na korytarzu jest niezły bałagan.
- Dzięki, gdzie jest twój pokój?
- Na górze, korytarzem prosto, trzecie drzwi na prawo. - kiwnęłam głową i ruszyłam we wskazanym kierunku.
Weszłam do sypialni Stormfielda.
O rany... jak to strasznie brzmi.
W pomieszczeniu było zaskakująco czysto, jednak już przy wejściu wyczułam ostry zapach papierosów. Pokój króla był w odcieniach szarości i granatu, na samym środku frontowej ściany stało ogromne, co najmniej, dwuosobowe łóżko. Wielkie drewniane biurko zabierało przestrzeń w rogu, przy drzwiach balkonowych, niedaleko stała duża szafa.
Obok niej były drzwi, które prowadziły do łazienki. Weszłam do niej i spojrzałam w lustro.
- O mój boże. - wyglądałam jak żywy trup. Moja twarz była blada, włosy rozczochrane, pojedyncze kosmyki wystawały na wszystkie strony, a pod oczami miałam okropne wory, jak by tego było mało, mój makijaż spłynął z powiek na policzki. Masakra. Jakim cudem Stormfield się nie wystraszył? Umyłam twarz i ogarnęłam trochę swój wygląd. Niestety ze względu na brak innych ciuchów wciąż musiałam chodzić w sukience.
Zeszłam spowrotem do kuchni.
- O już nie wyglądasz jak zombie. - Stormfield chyba nieźle się bawił. Zaśmiałam się ironicznie.
- Mogłeś mi powiedzieć, wiesz?
- Mogłem. Nie chcesz się przebrać?
- Nie mam w co.
- No tak, chodź ze mną. - trochę zdezorientowana niepewnie udałam się za królem. Zaprowadził mnie w ten sposób do swojej sypialni.
O mój boże... to brzmi jeszcze gorzej!
Podszedł do szafy i wyjął z niej czarną koszulkę.
- Masz. - rzucił mi materiał.
- Emm... Jasne, dziękuję.
- Jak się ubierzesz przyjdź na śniadanie.
- Tak jest, mamo. - zaśmiał się melodyjnie i wyszedł z pokoju.
Może dla niektórych to nic specjalnego, ale król szkoły właśnie dał mi swoją koszulkę... Nie do wiary. Tak naprawdę bardzo krótko się znamy. Jaką ma pewność, że nie jestem złodziejką koszulek, albo kolekcjonerką?
O rany, co ja wymyślam. Wiedziałam, że jakiekolwiek kontakt z tym człowiekiem źle na mnie wpłynie. Teraz zdecydowanie za dużo o nim myślę. Chyba czas się stąd zwijać zanim mi się pogorszy. Tak! To jest dobry i rozsądny plan.
Szybko przebrałam się w koszulkę Stormfielda, która swoją drogą była za duża, ale bardzo wygodna.
Zeszłam na dół, trzymając w rękach swoją sukienkę.
- Nawet ci pasuje. - skomentował chłopak zajadając się jajecznicą.
- Dzięki, powiedz... Wiesz co się stało z Emily? - wypadało się dowiedzieć w końcu to z nią tam przyszłam, zamierzałam go o to zapytać i szybciutko wrócić do domu, tak by nawet nie zauważył kiedy wyszłam.
Na chwilę się zamyślił, zapewne próbując sobie przypomnieć dziewczynę o którą mi chodziło.
- A, ta blondynka, która była z tobą na meczu. Jak byłaś już trochę wstawiona, próbowała ci powiedzieć, że się zwija. Około 2.00, ale nie pamiętam dokładnie.
- Co? Poważnie? A jakby mnie ktoś zgwałcił? Ależ ja mam troskliwą przyjaciółkę. - pokiwałam głową z dezaprobatą.
- Nikt nic by ci nie zrobił. Byłaś wtedy ze mną, więc była spokojna.
- No tak, bo wy znacie się tak długo, że w pełni sobie ufacie. Wybacz, zapomniałam.
- Sugerujesz, że jestem gwałcicielem?
- Sugeruję, że gdybyś nim był moja cnota byłaby teraz bardzo wątpliwa.
- Hahaha, a więc sugerujesz, że jakbym był gwałcicielem to chciałbym cię wykorzystać.
- A jesteś?
- Nie jestem
- Więc zakończmy, proszę, tę idiotyczną konwersację. - powoli wycofałam się w stronę drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić dom chłopaka.
- Jasne. Gdzie idziesz? - wcale się nie spodziewałam, że zostanę przyłapana na ucieczce.
- Do domu, no wiesz... późno się zrobiło. - dopiero teraz zerknęłam na zegarek, który wyświetlał godzinę 13.45.
- Daj spokój, zjedz chociaż śniadanie.
- Powinnam już iść. - lekko do niego pomachałam i odwróciłam się do drzwi, gdy już miałam nacisnąć klamkę, poczułam ucisk na nadgarstku i gwałtownie się zatrzymałam.
- Zostań jeszcze chwilę, proszę. Na pewno jesteś głodna. - odwróciłam się twarzą do niego, gdy nie chciał puścić mojej ręki. Fakt, miał rację.
- No dobra, skoro i tak już zrobiłeś porcję też dla mnie. - pokiwał głową i pociągnął mnie do stołu. Usiadłam naprzeciwko krzesła Stormfielda i jak księżniczka czekałam aż nałoży mi jedzenie.
- Proszę bardzo, Madame.
- Dziękuję. - zjedliśmy śniadanie miło rozmawiając, zabawne było to jak zmieniał się w moich oczach. Co prawda, wciąż byłam pewna, że bliższa znajomość zapewni mi niepotrzebną i niechcianą popularność, a także za duży natłok myśli. Stormfield miał to do siebie, że wielu ludzi do niego lgnęło, a dziewczynom powstawał mętlik w głowach, gdy tylko zamieniły z nim parę słów. Nie żeby on mnie interesował, ale nie byłam wyjątkiem. Miałam wrażenie, że sama jego obecność mogła mnie speszyć, a ruch taki jak wczorajszy pocałunek w policzek naprawdę potrafił namieszać. Jednak miło było z nim rozmawiać i żartować. Dawniej żyłam w  przeświadczeniu, że król szkoły pewnie jest jakimś aroganckim dupkiem. A tu proszę, okazało się, że on i paru chłopaków z drużyny, czytaj najpopularniejszych w szkole, mogą być bardzo sympatyczni.
Podziękowałam za posiłek i powiedziałam, że naprawdę muszę już iść. Zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia.
- Poczekaj, odwiozę cię.
- Jesteś pewny? Nie chcę robić więcej problemów.
- To nie problem. Chodźmy.
- Dziękuję. - spuściłam głowę w dół nieco zażenowana, nie zliczę ile razy już mu dziękowałam.

Przyznaj sięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz