XII: Ideał

4.3K 469 199
                                    

Patrzyliśmy się na siebie w milczeniu, jakby każde z nas bało się odezwać pierwsze. Czułem na sobie oczekujące spojrzenie obu mężczyzn, ale mój umysł w pełni koncentrował się na mojej rodzicielce, która stała z dwa metry przede mną. Zacząłem nawet myśleć, że się mnie wstydziła, skoro zachowała taki dystans, ale to było trochę absurdalne. Absurdalnie prawdziwe.

Usłyszałem odchrząknięcie po swojej lewej, więc na nowo zwróciłem uwagę na Colina. Uśmiechał się przyjaźnie do mojej mamy, powodując u mnie tym samym zwolnienie trybików w głowie.

– Miło, że regularnie pani odwiedza moją siłownię.

W podświadomości miałem przeczucie, że nie wypowiedział tych słów bez powodu, ale w tamtej chwili nie umiałem się na niczym skupić. Spotkanie własnej matki po latach było potężnym szokiem, nawet dla mnie, osoby, która starała się mieć wszystko w życiu pod kontrolą. Zwłaszcza własne emocje, które w tamtej chwili były chaotyczne. Miałem dosłownie wrażenie, jakby ktoś wyciął ją z mojej przeszłości i siłą przykleił do teraźniejszości. Wyglądała tak samo jak ponad sześć lat temu, gdy po raz ostatni ją widziałem. Nie postarzała się nawet odrobinę albo to pamięć płatała mi figle. Dalej uparcie wiązała swoje brązowe włosy w koński ogon, który nawet o jedno pasmo się nie skręcał. Miała nienaturalnie prostą strukturę włosia, możliwe, że to po niej odziedziczyłem brak kłopotów z puszeniem się. U taty zapamiętałem delikatne fale.

Po nim na pewno miałem kolor swoich oczu – ciemny brąz – bo mamy cechował odcień znacznie chłodniejszego błękitu niż u mojego kota czy u Noaha. Jako dzieciak żywiłem do tej pigmentacji urazę: wszystko kojarzyło mi się z surowym i wymagającym. Niebo szybko potrafiło zrobić się smętne, morze niebezpieczne, a oczy mojej matki idealnie to dopełniały. Wszystko zmieniło się u mnie z wiekiem i całe szczęście, bo gdyby nie mój kot, pewnie miałbym niesamowity problem z sobą.

– Ash, wracamy?

Poczułem uścisk na ramieniu, więc wzdrygnąłem się i spojrzałem na Linna, który zdziwił się moją reakcją. Odpłynąłem myślami, znowu. I to na oczach technicznie rzecz biorąc obcych dla mnie ludzi. Dałem się podejść jak dziecko, którym zapamiętała mnie matka, a którym już przecież nie byłem. Miałem prawie dwadzieścia siedem lat. Ile musiało minąć, abym przestał kulić się wewnętrznie na jej widok? A ile, żebym mógł z nią rozmawiać bez nerwowego ścisku w żołądku?

– T-Ta... jasne.

Odchrząknąłem i odwróciłem się do mamy. Nie chciałem dawać jej więcej powodów bycia przekonanej o mojej porażce życiowej. Byłem dorosły. To sobie powtarzałem jak mantrę, żeby odnaleźć siłę na kilka prostych słów. Nawet dałem radę się nieco uśmiechnąć, ale nic w tym nie było radosnego. Wystudiowany gest.

– Widzę, wciąż o siebie dbasz.

– Oczywiście – prychnęła. – Liczy się reputacja i nie mam zamiaru jej zszargać przez swój wizerunek. A ty? – Zmierzyła mnie od stóp po głowę. – Chyba niewiele się zmieniłeś.

Minęło tyle lat, a ona uważała, że się „nie zmieniłem". Tak, to był idealny dowód na to, że w jej oczach pozostałem zerem i dalej trywialnie podchodziłem do życia. Przeżycia.

– Uznam to za komplement z twoich ust, bo skoro nie przytyłem, to dobrze.

– Dajesz sobie radę – stwierdziła, choć początkowo myślałem, że to pytanie. – Dan mówił, że dorabiasz. Czyżby problemy w raju?

Czułem tę ignorancję okrytą warstwą surowości, której u rodzonej matki być nie powinno, dlatego zaśmiałem się ironicznie, odzyskując całą swoją wcześniejszą odwagę. Miała zamiar upokorzyć mnie przed znajomymi. Pokazać, jak mało znaczyłem bez jej pomocy.

Shall we//mxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz