II: Zapamiętać

5.5K 508 186
                                    

Trzy dni po zaakceptowaniu propozycji wuja, czyli w poniedziałek, postanowił zabrać mnie do domu rodziny Martin. Wstałem wyjątkowo wcześnie. O dziwo miałem w sobie całkiem sporo energii, ale pewnie to wina tego, że poszedłem spać przed północą, a wstałem po siódmej rano. O osiem godzin za wcześnie jak na mnie.

Tego dnia znów wziąłem golf, tym razem czarny, czarne spodnie i wdziałem swój długi szary płaszcz. Oczywiście, by pokazać, jaki ze mnie dojrzały człowiek wpiąłem kolczyk w kształcie krzyża na krótkim rzemyku w ucho, założyłem swoje dwa ulubione sygnety oraz zegarek. W korytarzu przybiegła do mnie Elly zdziwiona moim nagłym wyjściem. Uśmiechnąłem się lekko, by następnie się pochylić i pogłaskać kotkę.

– Bądź grzeczna.

Na nogi włożyłem moje ulubione szare, zamszowe botki. Związałem sznurówki i chwyciłem klucze z wieszaka. Zamknąłem drzwi mieszkania na klucz, poprawiłem płaszcz, gdyby leżał źle i dumnym krokiem zszedłem schodami. Minąłem po drodze starszą sąsiadkę, która mieszkała piętro wyżej. Kobieta z charyzmą.

Pchnąłem drzwi budynku, by zaraz znaleźć się na zatłoczonej ulicy. Zapominałem często, jak to miejsce potrafiło być żywe o tak wczesnej porze. Ludzie pędzili do szkół, pracy, może niektórzy nawet do domów.

Mieszkałem w Anglii, a konkretniej rzecz ujmując – w Bristolu przy Philip's Bridge. Miałem dobry widok na rzekę, nie narzekałem. Do domu państwa Martin miałem około dwóch mil, więc dziesięć minut drogi autem. Mieszkali przy Redland Grove, zaraz obok parku, co nie było takie złe. Gdybym jednak jakimś cudem miał dostać tę „pracę", to mógłbym dzieci zabierać właśnie tam. I mówiłem to ja, człowiek lubiący swoje cztery kąty ponad wszystko.

Odszukałem na pobliskim parkingu wuja, by móc razem pojechać w umówione miejsce. Na upartego sam bym trafił, ale darmowa podwózka nie była zła.

Podróż okazała się krótka i cicha, bo mężczyzna nie chciał włączyć radia. Praktycznie nie rozmawialiśmy oprócz krótkiego „witam". Jak dobrze spędzało się czas z rodziną, prawda? Mężczyzna zaparkował na podjeździe. Budynek przysłaniała gęsta warstwa krzaków, drzew, czy cokolwiek było dookoła jako ogrodzenie. Zmarszczyłem brwi na ten widok. Zawsze lubiłem szukać plusów w danej sytuacji, więc i teraz to zrobiłem. Rośliny dawały tlen, tlen dawał świeżość, świeżość dawała relaks. Od razu poczułem, jak cały stres ze mnie uchodzi.

– Ty dobrze się czujesz? – spytał.

– Wyśmienicie.

Posłałem mu ironiczny uśmiech, wychodząc z auta. Wuj inteligentny nie był, więc najwidoczniej wziął go za zwykły uśmiech. Pokręciłem głową z rozbawienia, czekając w tym czasie, aż Dan do mnie dołączy. Razem poszliśmy w kierunku drzwi, mijając jakieś piłki i zabawki na trawniku. Wuj zapukał dwa razy w drewnianą powłokę, która chroniła mnie od tych ludzi. Po minucie oczekiwania w końcu ktoś nam otworzył. Przed nami stała kobieta przy kości o kasztanowych lokach. Uśmiech sam wtargnął na jej usta, gdy tylko zobaczyła znajomą twarz. Przytuliła się do Dana, a ja uniosłem na to brew.

Zapamiętać: dziwne relacje znajomych po trzydziestce, pomyślałem.

– To musi być twój bratanek? – Spojrzała na mnie. – Jestem Edith Martin.

Kobieta wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą z szarmanckim uśmiechem i pewną ręką uścisnąłem.

– Miło mi poznać. Jestem Ashkore Endicott. – Pochyliłem się delikatnie, jakby kłaniając się z szacunkiem.

Mój wuj uchylił lekko usta ze zdziwienia, a kobieta, gdy już wyszła z szoku, zaśmiała się krótko i wesoło.

– Proszę, wejdźcie!

Shall we//mxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz