- Hej! Uważaj! - krzyczę na jakiegoś głupka biegającego po korytarzu. Zerkam, czy gorąca kawa, którą niosę, się nie wylała. Wzdycham, uważając, żeby nie za bardzo poruszyć kubkiem, i idę dalej do klasy 134.
Ostatnio stałem się strasznie miękki, zwłaszcza jeśli chodzi o pewnego nauczyciela. Kiedy Lance tylko wszedł do sali, wciąż wyglądając jak zombie i skarżąc się na ból głowy, od razu zaproponowałem swoje dotychczas nieprowadzone usługi, jakimi jest przynoszenie kawy. Latynos zgodził się bez wahania, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że czuł się naprawdę źle. McClain nigdy nie zgodziłby się, żebym coś mu przyniósł albo w czymś go wyręczył, a jeśli już to tylko po długich namowach. Mimo że znam go niecały tydzień, wiem jaki jest i jak bardzo stara się, aby inni się nie musieli przez niego zamartwiać.
Dochodzę do drzwi i otwieram je łokciem, po czym wchodzę do środka. Nie chcąc pogorszyć stanu szatyna, cicho je zamykam i podchodzę do mężczyzny.
- Mam... - zaczynam, ale szybko milknę, widząc telefon w dłoni Lance'a siedzącego do mnie tyłem. Ostrożnie wzruszam ramionami i podchodzę do biurka.
W pewnym momencie Latynos rozłącza się i mówi coś cicho po hiszpańsku, ale nie potrafię zrozumieć co. Sądząc po głosie jest bardzo zdenerwowany, a to znaczy, że jego słów nie można przetłumaczyć jako: „uwielbiam puchate króliczki".
Gdy pochylam się nad blatem, aby postawić na nim kawę, szatyn odwraca się niespodziewanie z ramionami wyrzuconymi w powietrze i trąca mnie z kubkiem w ręku, przez co cała jego zawartość wylewa się na nas.
- Perdonar! - krzyczymy w tym samym momencie. Czuję okropne pieczenie na rękach i powstrzymuję się od wycia z bólu. Ze łzami w oczach widzę, że nie tylko ja ucierpiałem. Lance ma brązowe plamy na swojej białej koszuli, a to oznacza, że kawa wylała mu się na brzuch. Aua...
- Przepraszam, mogłem powiedzieć, że tu jestem – gubię się w swoich słowach, machając rękami w próbie ostudzenia ich. - Nic panu nie jest? - znowu przechodzę na per „pan", myśląc, że teraz mnie na pewno nie polubi w taki sposób, w jaki ja go lubię. Boże, przecież mogłem go skrzywdzić! Moje serce postanawia zabawić się w dzwon kościelny, ponieważ teraz wali na całego. Przełykam ślinę, próbując pozbyć się guli w gardle.
- Moja koszula tylko ucierpiała – słyszę uspokajający głos Latynosa, a gdy patrzę na jego twarz, widzę delikatny uśmiech skierowany w moją stronę. Uspokajam się nieco, ale cały czas macham rękami. Kurde, to naprawdę boli! - To też moja wina. Pokłóciłem się ze Scarlett, moją dziewczyną, i trochę nas poniosło.
Tyle sam mogłem zobaczyć. Kiwam głową, przygryzając wargę z bólu. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? Chcę zapytać nauczyciela, czy mogę iść do łazienki, żeby przemyć ręce zimną wodą, ale kiedy podnoszę na niego wzrok, mimowolnie zamieram.
Lance odpina ostatni już guzik swojej koszuli i zdejmuje ją.
Właśnie stoi przede mną grecki bóg, który postanowił zaszczycić mnie zstąpieniem z niebios i ukazaniem swojego perfekcyjnego ciała. Pod skórą napinają się idealnie wyrzeźbione mięśnie brzucha, klatki piersiowej, ramion. Promienie zachodzącego słońca wpadające przez okno, dają mężczyźnie niebiańską poświatę, co tylko dodaje mu boskiego wyglądu.
Czy to jest jakiś żart, czy już znak od Boga?
Uświadamiam sobie, że gapię się na nauczyciela, a moje policzki zamieniają się w dwa soczyste pomidory. Uczucie gorąca przelewa się na całe ciało, podczas gdy jego właściciel powoli traci umiejętność stania prosto. W czasie gdy ja pożeram wzrokiem ciemną nagą skórę osoby przede mną, kolana zamieniają mi się w galaretę. Cóż... Jedna element postanawia stanąć prosto. I bynajmniej nie są to włosy na głowie. Nie... To zupełnie inna partia ciała.
CZYTASZ
Niegrzeczny Uczeń
FanfictionHistoria na podstawie one-shota Vivimortii, "Odsiadka w kozie". Keith znowu narozrabiał i trafia do kozy. Ale co się stanie, gdy okaże się, że pilnuje go najprzystojniejszy nauczyciel w szkole...? *Hej wszystkim! To jest mój pierwszy raz z pisaniem...