Ucichamy wraz z dzwonkiem. Patrzymy na siebie w milczeniu i dyszymy, wyciągając wydychane przez siebie nawzajem powietrze. W pewnym momencie z niewiadomych mi przyczyn oboje zaczynamy się śmiać. Śmiejemy się kilka minut, aby za chwilę spojrzeć na siebie z uwielbieniem i pocałować się namiętnie. Mniej gwałtownie niż wcześniej, ale wciąż z miłością.
WOW. Miłość. Nigdy nie myślałem, że mogłoby mi się przytrafić coś takiego, a szczególnie z tak pięknym mężczyzną. To niesamowite, że w końcu ktoś coś we mnie zauważył. Zwykle to ja chciałem zostać dostrzeżony. Ale teraz... To Lance dostrzegł mnie. Bardziej niż ktokolwiek inny.
Odklejamy się od siebie, a szatyn w końcu ze mnie wychodzi, żeby wyrzucić pełnego kondoma i zakryć go jakimiś papierami, a później się ubrać. Przez nagły brak ciepła zaczynam dygotać z zimna. Schodzę z biurka i... Już wiem, że to był błąd. Przez ciągłe siedzenie na drewnie w dość... nienaturalnej pozycji, bolą mnie całe plecy. Stękam cicho, ale nawet ten dźwięk wystarcza, aby zwrócić na siebie uwagę Latynosa. Podchodzi do mnie z założonymi już bokserkami i z zatroskanym wyrazem twarzy i obejmuje mnie delikatnie.
- Hej, wszystko okej?
Podnoszę na niego wzrok i nie mogę się nadziwić, jak z seksownego boga nagle zamienił się w zatroskanego szczeniaczka. Boże, jaki on jest uroczy...
- Tak, tylko... Trochę bolą mnie plecy – w niebieskich oczach widzę strach. - Ale spokojnie. To nic poważnego!
- Czy to przeze mnie? Byłem za szybki? Tak strasznie cię przepraszam, Keith!
Biorę jego policzki w dłonie i przybliżam do siebie, zmuszając go do spojrzenia na mnie.
- Lance. To nie twoja wina. To ja namówiłem cię na seks na biurku, a to jest moja zapłata za to. Wszystko jest w porządku.
Szatyn patrzy jeszcze chwilę w moje oczy, a zaraz po tym westchnąć i kiwnąć głową.
- No dobrze. Mogę coś dla ciebie zrobić?
- No wiesz... - patrzę na siebie i wskazuję na białą lepką ciecz na moim brzuchu. - Przydałoby się to posprzątać – śmieję się delikatnie, ale Lance robi się cały czerwony z zakłopotania.
- Keith... Przepraszam za to...
- Nie masz za co... kochanie? - ostatnie słowo jest bardziej pytaniem niż stwierdzeniem, ale promienny uśmiech szatyna podpowiada mi, że od teraz częściej będę się tak do niego zwracał.
Lance kieruje się do biurka i wyciąga z jednej z szuflad kilka chusteczek. Bierze butelkę wody i odkręca ją, wylewając trochę cieczy na papier. Podchodzi do mnie i zanim udaje mi się zapytać, co chce zrobić, ten klęka przede mną na jedno kolano i zaczyna ścierać ze mnie moją spermę. To nie powinno być takie seksowne...
- Lance... Sam potrafię się wytrzeć...
- To przeze mnie jesteś w takiej sytuacji, więc ja się teraz tobą zajmę. Podziękujesz mi później.
Z całych sił staram się odwrócić uwagę od nauczyciela czyszczącego mój brzuch i... jego okolice. Zaczynam myśleć o tym, co później zrobię, jak trafię do domu i co powiem... Shiro.
Przecież on mnie zabije.
- O nie...
Niebieskie oczy podnoszą się na mnie, a ich właściciel lekko przekręca głowę na bok jak mały ptaszek. Urocze.
- Shiro, mój współlokator, będzie na mnie wściekły. Nie powinienem siedzieć tu tak długo.
Jakby na zawołanie na korytarzu rozlega się dzwonienie. Patrzymy na siebie w ciszy, aż do ucichnięcia dzwonka, a Latynos w tym czasie pogrąża się w swoich myślach. Tkwimy tak w bezruchu jakieś dwie, może trzy minuty, aż Lance przerywa ciszę.
CZYTASZ
Niegrzeczny Uczeń
FanfictionHistoria na podstawie one-shota Vivimortii, "Odsiadka w kozie". Keith znowu narozrabiał i trafia do kozy. Ale co się stanie, gdy okaże się, że pilnuje go najprzystojniejszy nauczyciel w szkole...? *Hej wszystkim! To jest mój pierwszy raz z pisaniem...