Rozdział 3

788 39 21
                                    

   Próbowałam wydostać swoją moc. Udało się? Nie! Koszmar. Poczułam złość kiedy pomyślałam co się stało wcześniej.

                        Wcześniej
   - Dobrze... Większość powiedziała ci już Ania... Ja dokończę. - Po czym pan Lekso zaczął gadać grubym, przerażająco głośnym tonem - dawno, dawno temu na tym świecie istniała równowaga między dobrem i złem. Jednak została ona zachwiana przez lorda Montoi - na to imię o mało co nie parsknęłam śmiechem, ale poczułam na sobie surowe spojrzenie wszystkich i wróciłam do słuchania. - Niegdyś był on jednym z nas. Władał ogniem. Jednak ciemność pomogła mu zobaczyć wszystkie złe strony akademii. Pewnego dnia odszedł. Tamtego czasu nie było widać po nim tyle radości co zwykle. A zawsze tryskał niespotykaną energią. Nie wiedzieliśmy gdzie sie podziewał. Do chwili aż po kilku tygodniach powrócił. Nie był już tym samym chłopcem co niegdyś. Odział się na czarno i zażądał od nas oddania szkoły. Odmówiliśmy. Staliśmy do walki. Wtedy pojawił się Dziecic - że co proszę?! Jaki dziedzic?! Proszę mi to wytłumaczyć! Szkoda, że koleś nie czyta w myślach. - Wygrał bitwę z Montoi, ale nie walkę. Od tamtego czasu raz na jakiś czas atakuje on naszą akademię. Zawsze odpieramy jego ataki. Nie damy mu zwyciężyć. - W jego oczach zapłonął ogień pasji.

   - A kim jest ten dziedzic? - Zapytałam.

   - Będziemy walczyć - zignorował mnie. Co za głupek!

   - Kto to dziedzic? - ponowiłam pytanie. Tym razem uzyskałam odpowiedź.

   - To mag władający wszystkimi czterema żywiołami. Los go wybrał. Gdy jeden dziedzic zginie zawsze pojawia się drugi. Jednak nie dają rady. Legenda głosi, że pewnego dnia pojawi się wyjątkowy dziedzic, który raz i dobrze pokona lorda Montoi. - Zakończył.

   - Mogę usłyszeć coś więcej?

   - Nie - powiedział twardo.

   - Dlaczego? A jeśli ja mam zostać awatarem. - Posłużyłam się innym słowem. W dzieciństwie oglądałam tą bajkę. Awatar - legenda Aanga.

   - Dziedzicem. Nie zostaniesz nim. Może być nim tylko mężczyzna.

   - A może jestem wyjątkowa? - spytałam grzecznie, chociaż w środku kipiała ze mnie złość. Nie... to złe słowo. Wściekłość.

   - Nie jesteś, a teraz idź poćwiczyć w sali. Tu masz plan lekcji - podał mi mały papierek. Przejechałam po nim wzrokiem. Żywiologia. Trening. Powietrzologia. Przecież takie słowa nie istnieją!

   - Ania cię zaprowadzi.

   Drogę minęłyśmy w ciszy.

   Po drodze zauważyłam bibliotekę. I co teraz panie mądralo? Ja zawsze osiągam swój cel. Pójdę tam po lekcjach. Trafiłam akurat na ostatnią lekcję.

   Iii... wracamy do chwili obecnej. Walczę z innym magiem powietrza który umie posługiwać się magią. Zrobiłam ruch rękami do góry w złości. Z zamkniętymi oczami.

   Gdy je otworzyłam zobaczyłam, że moja przeciwniczka leży na ziemi i trzyma ręce na głowie. Pokonałam ją? Jupii!

   Pan Lekso powiedział, że jak się kogoś pokona można wyjść. Uniosłam głowę i odeszłam dumnym krokiem z tych oktopnych zajęć. Poszłam do biblioteki. Miła pani w okularach spytała mnie czy w czymś nie pomóc.

   - Nie, dziękuje.

   Poszłam pod dział z napisem D. Coś tam. Coś tam. Coś tam. O... jest! Dziedzic. Przyjechałam wzrokiem po kartkach aż znalazłam to czego szukałam.

   Pewnego dnia na świat ma przyjść wyjątkowe Dziedzic który pokona lorda Montoi i uratuje równowagę. Tym dziedzicem będzie pewna wyjątkowa kobieta.

   I co panie. Kobieta. Bla, bla, bla. Byłeś kiedyś w bibliotece. Pewnie, że nie! Chyba, że... co za cham! Nie chciał mi powiedzieć!

   Poszłam do swojego pokoju. Dzieliłam go z Anią. Przypomniałam sobie jak pan Lekso krytykował mnie na treningu. Stanę się lepsza!

   Powoli wymknęłam się do sali. Była pusta. Podeszłam do najlżejszego worka treningowego. Spróbowałam wydobyć moc z rąk. Kilkanaście razy. Nagle wpadłam na pomysł.

  Pomyślałam o powietrzu. O wietrze. O tym jak wieje wśród drzew strząsa liście... otworzyłam oczy i skupiłam całą swoją moc w dłoniach. Pchnęłam je mocno do przodu.

   Poczułam przyjemne mrowienie i zobaczyłam jak worek mocno odchyla się do tyłu a następnie... urywa się!

  Ja to zrobiłam? Niemożliwe! Podeszłam tym razem do najcięższego worka i spróbowałam jeszcze raz. Worek poleciał do tyłu... ale wrócił... i uderzył mnie w twarz!

   Z nosa ciekła mi krew. Odsunęłam się, wyjęłam chusteczkę i przyłożyłam do nosa. Po kilku minutach krwawienie ustało.

   Ćwiczyłam dalej do czasu aż zaczęło mi to wychodzić naturalnie.

   Pomyślałam o zdarzeniu na moich urodzinach. Unosiłam się. Ciekawe... może uda mi się jeszcze raz.

   Dmuchnęłam powietrzem rękami i uniosłam się do góry. Kurczę! Czułam się jakbym miałam odrzutowy plecak. Polatałam trochę po sali. Świetna zabawa. Polecam - Izabella Mazur.

  Ten dzień spędziłam na samych przyjemnościach. Trochę czytałam "Wichrowe Wzgórza", trochę pooglądałam "Riverdale". Nawet poszłam z Anią na lody!
  
   Okazało się, że naprawdę przeprowadzili się do Krakowa. Ale tylko jej rodzice. Ona natomiast spędziła ten świat tutaj.

   Najwspanialsze jest tutaj to, że wszystko jest za darmo! Dwie godziny chodziłam po sklepach. Moja szafa będzie wypchana po brzegi.

   Pokochałam ten dzień. Najlepszy. Dzień. W. Moim. Życiu. Resztę dzisiejszego dnia spędziłam na rozmawianiu z Anią. Opowiadałyśmy sobie co się działo kiedy byłyśmy rozdzielone. Na nowo się z nią zżyłam.

Głosujcie proszę. Dziękuje, że ktoś to czyta. Tu dodatkowo nos. Do oka.

 Do oka

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Cztery żywiołyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz