Rodział 7

592 40 14
                                    

   - Nie ma mowy! Nikt nie może się dowiedzieć! Moje moce, moja decyzja! - krzyczałam.

   Tego już za wiele. To ja będę decydować kto może wiedzieć, a kto nie.

   - Ale on może nam pomóc - protestowala Ania.

   - Naprawdę... - dołączył się nieśmiało Liam.

   - Widzieliście moje moce, prawda? - kiwnęli powoli głowami niewiedzac do czego zmierzam.

   Nie zostawie tak tego. Zapytacie: co zamierzam zrobić? Odpowiem: w rzeczywistości nic, ale oficjalnie...

   - Powiedzcie cokolwiek... a nie ręczę za siebie - powiedziałam.

   Ania zrobiła zdziwioną minę. Tego się chyba nie spodziewała...

   - Czy ty mnie grozisz? - zapytała ostrożnie.

   Tak.

   - Nie - skłamałam - tylko ostrzegam, uprzedzam. Taka przyjacielska porada...

   Źle się czułam grożąc i jednocześnie kłamiąc przyjaciółce, ale było to konieczne.

   Ze względu na moje dobro. No może to trochę samolubne, ale co poradzę. Taka już jestem.

  Zobaczyłam w jej oczach ból. Nic dziwnego. Jej najlepsza przyjaciółka...

   - Dobrze, przepraszam. Nie chciałam. Jestem przewrażliwiona. To zwaliło się na mnie zupełnie niespodziewanie. W głębi duszy wcale tego nie pragnęłam. Przerasta mnie to. Nie chce żeby ludzie to wiedzieli - powiedziałam szczerze - znaczy magowie - poprawiłam się.

   Naprawdę tak sądziłam. Nie podobało mi się to, że sądzili, że mogłam nim zostać, ale nie chciałam tego.

   - Nic się nie stało. Znam cię od piaskownicy. Wiem, że nie myślisz tak naprawdę. Jesteś miła, zabawna i utalentowana. I za to cię kocham. - Wyznała.

   Mocno ją przytulilam. Łzy leciały ciurkiem po moich policzkach.

   - Ja ciebie też - wychlipiałam.

   - No. No fajnie i w ogóle, ale chyba musisz się nieco poduczyć - powiedział - mogę ci pomóc z magią wody - zaoferował swoja pomoc.

   Miło z jego strony. Na prawdę. Ale niestety...

   - Dziekuję, ale nie. Wolę się uczyć w samotności.

   - A tak... jasne - powiedział.

   Podrapał się w plecy w geście zażenowania.

   - No to... pa! - krzyknęłam odchodząc z Anią.

   Co teraz będzie? Będę musiała walczyć? Narażać życie? A nawet zmienić swoje dotychczasowe życie!?

   Kiedy odeszłyśmy kawałek rozpłakałam się. Nie mogłam już wytrzymać. To... nie dla mnie.

  W obecności Ani zawsze mogłam być sobą. Nie musisłam udawać twardzielki.

   Ania szła w milczeniu. Wiedziała, że czułe gesty mi nie pomogą.

   Dotarłyśmy do akademika.

   Szybko zamknęłam się w pokoju i rozryczałam się na maxa.

   Wyjęłam pomoc z szuflady obok. Dawno tego nie robiłam. Może nie warto...
   
   Nie. Nie mogę. Nie wytrzymam. Za duża odpowiedzialność.

   Złapałam mocno żyletkę i zrobiłam zdecydowane nacięcie.

   Ostatnio robiłam to kiedy nie radziłam sobie w szkole.

   Wiem. Głupi powód. Ale mama i tata ciągle się wściekali, a ja nie mogłam już wytrzymać.

   Przywołałam z bólem to wspomnienie.

                    Rok wcześniej

   - Za dużo czasu spędzasz przed komputerem! Nie uczysz się! Nie pracujesz w domu! Nic nie robisz!

   - Bo nie prosisz o pomoc! - odkrzyknęłam - pomyślałaś może, że po prostu nie daje rady! Ta głupia fizyka, chemia, geografia! To wszystko! Nie mam czasu! Nie mogę! - krzyczałam.

   Wbiegłam na górę i zrobiłam TO. To co teraz.

   Usłyszałam pukanie do drzwi. Wytarłam łzy i założyłam czarny sweter, żeby nie było widać rany.

   Czarny to mój ulubiony kolor. Zapewne na to nie wygląda, ale tak.

   - Kto tam? - zapytałam.

   - Kolacja. Słuszałem, że jesteś nowa. Sala 105. - Powiedział... ktoś.

   - Ok, dzięki!

   Wyszłam z pokoju. Stanęłam twarzą w twarz z brunetem o pieknych niebieskich oczach.

   Serce zabiło mi mocniej. Był zabójczo przystojny.

   A raczej... jest! Był, jest i napewno jeszcze będzie...

    - Ty pewnie jesteś Izabella - zapytał.

   Pokiwałam ochoczo głową.

   W moich oczach prawie napewno tańczyły teraz wesołe ogniki. Ba! Na bank oczy zrobiły się niesamowicie zielone.

   - Ja jestem William, ale mów mi Will. - Zalecił.

   - Ok - powiedziałam, bo więcej nie mogłam.

  Naprawdę. W moim brzuchu latała masa motyli. Czułam dziwną radość. I nawet nie wiedziałam dlaczego.

  Okazało się, że tak jak ja chodzi do pierwszej klasy. A nawet do tej samej klasy!

   Nie mogłam tego pojąć. Jak mogłam go wcześniej nie zauważyć. Jest taki... zauważalny.

   Doszliśmy na stołówkę gdzie spotkałam Anię.

   - Już ci lepiej - spytała życzliwie.

   Już otworzyłam usta gotowa skłamać...

   - O niebo - odparłam.

   ... i nagle zdałam sobie sprawę, że to prawda. Nigdy się tak nie czułam.

   Tak... żywo i... po prostu wspaniale! A może był powód?

   - Czy ten chłopak z którym przyszłaś to czasem nie William Hitler - zachichotała.

   Spojrzalam na nią pytającym wzrokiem.

   No dalej! Pośmiejemy się razem!

   - Ty na serio się nie uczyłaś. Józef Hitler mordował dzieci. Był podły. To przecież historia! - wytłumaczyła.

   - Wydaje się mega miły - powiedziałam.

   Teraz to ona spojrzała na mnie wzrokiem pytającym o wszystko.

   Lecz nagle wzrok zmienił uczucie. Zrozumienie.

   - Podoba ci się - uśmiechnęła się szeroko.

   - Co? Nie! - zaprzeczyłam. - No może trochę... - przyznałam.

   - Podoba ci się BARDZIEJ niż trochę - podkreśliła słowo "bardziej".

   Spojrzałam na niego, a on posłał mi jeden ze swoich pięknych uśmiechów.

   I tak oto najgorszy dzień życia zmienił się w najlepszy!

   To wszystko. Głosujcie.

Cztery żywiołyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz