fourteen

318 37 3
                                    

Wygładziłam biały t-shirt, który wkasałam w dopasowane, jasne jeansy. Nałożyłam na siebie jeszcze beżowy kardigan, aby nie zmarznąć.
Stojąc tak przed lustrem, w mojej głowie odbywała się kłótnia myśli. Czy powinnam ubrać się ładniej, niż zwykle? Wtedy będę wyglądać jakbym się starała, ale nie mam chyba o co. Z drugiej strony, nie mam pojęcia gdzie idziemy, także powinnam ubrać się w coś, co będzie pasować mniej więcej wszędzie.

Jęknęłam i schowałam twarz w dłoń. Są rzeczy ważniejsze od ubioru, prawda? Na przykład sam fakt, że jestem po dwudziestce i spędzam prawie godzinę przed lustrem zastanawiając się, co założyć na spotkanie ze znajomym, bo tak rzadko gdziekolwiek z kimś wychodzę.

Czasem łapie mnie refleksja, że to właśnie ja jestem swoim najgorszym gnębicielem.

Opuściłam sypialnię i zanim poszłam do przedpokoju, zajrzałam do salonu, aby poinformować Bree o moim wyjściu.
– Idziesz grać w bingo? – obrzuciła mnie rozbawionym spojrzeniem i wepchnęła garść popcornu do buzi. Wykrzywiłam twarz w grymasie na jej słowa i zerknęłam na ekran telewizora. Oczywiście, kolejna osoba bez zapytania używa mojego Netflixa.

– Owszem, muszę lecieć bo Pani Dorothy i Susan na mnie czekają, a ze względu na ich balkoniki musimy wyruszyć wcześniej, by zdążyć na pierwszą partyjkę – dziewczyna uniosła brwi. – Wiesz, idziemy tam na piechotę.

Parsknęła i wróciła do swojego serialu. Na moją twarz wpłynął triumfalny uśmieszek. Aż przypomniały mi się czasy, kiedy mieszkałyśmy razem.

Wsunęłam na stopy moje niezawodne, czarne trampki i złapałam czarną torebkę, zawierającą mój dobytek życiowy, po czym opuściłam mieszkanie.

Jadąc windą, przyglądałam się swojemu odbiciu. Tym razem muszę przyznać rację mojej siostrze, faktycznie wyglądam jak babcia. Pofarbowane na biało włosy zdawały się być wisienką na torcie.

Przeciągły dzwonek odbił się od ścian dźwigu, oznajmiając, że dotarłam na parter. Automatyczne drzwi rozsunęły się, wpuszczając do środka podmuch wiatru z zewnątrz, który rozwiał moją fryzurę.
Nie spieszyłam się. Spacerkiem pokierowałam swym ciałem w stronę wyjścia.
Niebo zaczynało ciemnieć, a wszystkie lampy i billboardy tworzyły główne źródło oświetlenia. Zostało mi parę minut do godziny dziewiętnastej, dlatego usiadłam na schodach prowadzących do mojej klatki. Przyglądałam się, jak Nowy Jork stopniowo przestawia się na nocny tryb, zapalając światła w biurach, mieszkaniach i sklepach. Kałuża, która leżała na chodniku, mieniła się tysiącami kolorów, przez odbijające się reflektory.

Tu nigdy nie można doświadczyć kompletnej ciszy. Z czasem człowiek się przyzwyczaja i ignoruje szumiący w uszach dźwięk muzyki z oddali, silników samochodowych, trąbienia czy stukających o beton obcasów.
Tak jak kiedyś nie rozumiałam zachwytu tym wiecznie aktywnym miastem, z czasem, mieszkając tu, pojęłam cały ten przechył.
Jest to ogromne miasto, dzieje się w nim dużo. Mieszka tu pełno sławnych osób, ale co najważniejsze – łatwo jest się w nim zgubić. I to jest cały urok. Możliwość ukrycia się.

– Piękny wieczór, prawda? – podskoczyłam wyrwana z zamyślenia i spojrzałam na osobę, która właśnie się odezwała. Cały jego ubiór był w kolorze czarnym. Jedyne co się wyróżniało to srebrne dodatki, takie jak suwaki na spodniach czy wisiorek zawieszony na jego szyi. Cóż, kontrast między nami był widoczny z odległości kilometra.
Na jego twarzy gościł uroczy uśmiech.
Przytaknęłam powolnie głową i zeszłam na jego poziom.

Chłopak wystawił do mnie swoją rękę, tak abym wzięła go pod ramię. Spojrzałam na niego, unosząc brwi. Ten tylko uśmiechnął się bardziej głupkowato i wzruszył ramionami.
Co mi szkodzi.
Przystałam na niemą propozycję Jungkooka i pozwoliłam się mu prowadzić.

tutor | P.JMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz