24

684 39 5
                                    

hehe, cześć


Słońce powoli zachodziło za horyzont, a oni nadal biegli, robiąc małe przerwy na złapanie oddechu.
Gdy wybiegli na dużą polanę, można było wyczuć zapach watahy, ale również strach i niepokój, spowodowany brakiem przywódcy. Louis podkulił ogon i przybliżył się do Harry'ego gdy usłyszał dzikie dźwięki dobiegające zza drzew. Brunet warknął czując w jak bardzo złej sytuacji znajduje się wataha.
Cała szóstka przekroczyła granicę i znalazła się na terenach Styles'ów. Panował tam kompletny bałagan, lecz gdy ludzie zobaczyli wielką alfę kroczącą wśród całego zamieszania, powoli zaczęli się uspokajać i zniżać do ziemii, okazując w ten sposób szacunek. Harry mierzył groźnym wzrokiem wszystko dookoła, posuwając się naprzód do głównej siedziby.
Gdy dotarli do wielkiego budynku, przed dużymi, dębowymi drzwiami stały dwie pokaźne alfy, które pilnowały aby nikt z zewnątrz nie dostał się do środka. Gdy zobaczyli zbliżającego się do nich Harry'ego, natychmiast ustaliły i zniżając łeb, otworzyły drzwi, pozwalając im wejść. Znaleźli się w dużym pomieszczeniu z okrągłym stołem na środku i krzesłami dookoła niego. Pod samą ścianą stały dwa duże fotele, przypominające trony, lecz nie do końca nimi były. Wataha Styles'ów zawsze odstawała od tych innych, chociażby tym, że tutaj wszyscy byli równi, a relacje pomiędzy Alfą, Luną i resztą watahy były niemal jak w rodzinie. Dlatego też była taka duża. Każdy czuł się bezpiecznie i nie obawiali się ataków innych wilków, gdyż mieli ogromną armię, gotową stanąć do walki w każdym momencie, by chronić swojego przywódcę i lud.

Gdy cała szóstka przekroczyła próg, zamienili się w ludzkie postacie, a kilka sekund później podeszła do nich wysoka kobieta z długimi ciemnymi włosami i wyblakłymi zielonymi oczami. Louis mógł wyczuć, że była betą, więc podejrzewał, że była służącą ich rodziny.
Ukłoniła się lekko i podała każdemu długą jedwabną szatę, aby się okryć gdyż byli zupełnie nadzy, lecz w ich świecie nie było to nic nadzwyczajnego.

- Witaj Alice - Mruknął Harry zawiązując cienki pasek wokół talii.

- Państwo Styles, pan Malik i... Reszta przybyszy- Dygnęła lekko i zmieszała się odrobinę, nie wiedząc kim byli pozostali.

- Louis, Niall, Michael oto Alice, nasza wierna służąca- Brunet odsunął się lekko- Alice, Louis moja omega, Niall omega Zayna i Michael omega Gemmy - Harry szybko wytłumaczył chcąc mieć to za sobą. Kobieta pokiwała powoli głową, po czym odchrząknęła.

- W sali zebrań czeką alfy z innych watah. Chcą wiedzieć nasze dalsze poczynania- Oznajmiła i gestem ręki pokazała żeby za nią podążać. Po pokonaniu długiego, ciemnego korytarza z niezliczoną ilością obrazów na ścianach, znaleźli się pod kolejnymi dużymi drzwiami, również ze strażnikami pod nimi. Po ukłonięciu się, otworzyli pomieszczenie i cała siódemka weszła do środka.
W sali było dosyć ciemno. Jedynym źródłem światła były wielkie świece, dające ciepłe i przyjemne promienie. Pod ścianą na przeciwko stały dwa trony, a po ich dwóch stronach na całej długości ustawione były nieco mniejsze, na których zajmowały miejsce alfy w średnim wieku.
Gdy Harry się pojawił, wszyscy ucichli i spojrzeli właśnie na niego. Po krótkiej chwili brunet ruszył do przodu dumnym krokiem i zatrzymał się przez siedziskiem, patrząc do góry na dwa ogromne obrazy przedstawiające jego rodziców. Zacisnął szczękę i odwrócił się, kiwając w stronę Alice aby wyprowadziła omegi, co uczyniła od razu, jeszcze przedtem kłaniając się lekko.
Niedługo po tym, przy jego boku znalazła się Gemma z Michałem, a po drugiej stronie Zayn, który wyglądał nieco mrocznie przy tym oświetleniu. Harry oczyścił gardło.

- Wszyscy zapewne wiemy dlaczego znajdujemy się w tej oto sali - Zaczął pewnym glosem- Śmierć mych rodziców przyniosła niemałe zamieszanie, lecz nie wolno nam pozwolić, aby to nas osłabiło lub w jakiś sposób negatywnie wpłynęło na rozwój watahy- Głęboki głos rozniósł się echem po sali.
Jedna z alf podniosła się z siedzenia.

- Zatem mamy przez to rozumieć, że przejmuje Pan przewodnictwo po rodzicach- Spytał, a raczej oznajmił  wysoki mężczyzna, siadając z powrotem na swoje miejsce.
Wszystkie spojrzenia przeniosły się z powrotem na Harry'ego, który wciągnął powietrze do płuc.

- Niestety, z pewnych przyczyn których nie jesteśmy w stanie zdradzić, moja siostra która również jest alfą, będzie dowodzić watahą po naszych rodzicach- Wskazał dłonią na blondynkę stojącą obok. Po sali rozległ się pomruk i kilka szeptów. Brunet warknął głośno i wszyscy od razu zamilkli.

- Czy jest z tym jakiś problem? - Uniósł do góry brew. Jedna osoba wstała oczyszczając gardło.

- Ależ panie Styles, od lat nie było kobiety jako alfy w żadnej z watah- Powiedział niepewnie, po czym usiadł. Harry zacisnął szczękę i powolnym krokiem podszedł do mężczyzny.

- Czy usłyszał pan pytanie, panie Lightwood? - Zmierzył go wzrokiem, przy okazji spoglądając na innych wokół. Każdy uciekał wzrokiem i kręcił głową, chcąc uniknąć konfrontacji.

- Tak panie Styles- Podniósł niepewnie wzrok.

- I?

- Nie, nie ma problemu - Ponownie spuścił głowę i wpatrywał się w ciemną podłogę.
Brunet westchnął cicho, po czym wrócił na swoje miejsce i rozejrzał się po twarzach.

- Ludzie będą dopytywać, dlaczego pan nie przyjął stanowiska- Po krótkiej ciszy odezwała się inna alfa.

- Z powodów osobistych - Mruknął niechętnie- Moja omega jest w ciąży- Dodał po chwili, mając nadzieję że tyle im wystarczy żeby się zamknąć. Rozległ się pomruk aprobaty i po chwili znowu było cicho.

- Jutro z rana odbędzie się koronacja, zwołajcie watahę- Harry kiwnął głową, po czym zszedł po małych schodkach i udał się do drzwi, które otworzyły się tylko jak się pod nimi znalazł. Na zewnątrz nie zastał nikogo oprócz strażników, więc stwierdził, że uda się do głównego salonu.
Przemierzył kilka długich korytarzy i wszedł do jasnego pokoju z kilkoma kanapami i dużym telewizorem na ścianie naprzeciwko. Na środku znajdował się mały stolik, na którym aktualnie znajdowało się kilka kubeczków. Na ciemnym dywanie siedziały trzy omegi i Alice, pokazująca im jakieś stare zdjęcia.
Louis czując obecność Harry'ego, podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko, a brunetowi zmiękło serce. Powoli podszedł do czwórki i usiadł obok szatyna, który od razu wdrapał się na jego kolana.

- Co oglądacie? - Zapytał i pochylił się lekko do przodu.

- Twoje stare zdjęcia z młodości- Niall zaśmiał się, trzymając jedno w dłoni.

- O nie... Alice jsk mogłaś do tego dopuścić- Harry jęknął i schował twarz w szyi Louisa, który tylko chichotał, podsuwając mu pod nos zdjęcie. Widniał na nim mały Harry w staniku i okularami przeciwsłonecznymi, uśmiechający się szeroko do aparatu.

- Wow, kiedyś nie byłeś taki sztywny - Louis mu się i na sekundę ogarnęła go fala smutku, która jak szybko się pojawiła, tak szybko zniknęła.

- Koniec żartów, idziemy do pokoju- Harry nie dał nic powiedzieć szatynowi, tylko podniósł go w ślubnym stylu i wyniósł z pomieszczenia. Po pokonaniu schodów, znowu znaleźli się w ciemnym korytarzu, którego końca nie było widać. Brunet zatrzymał się przed jasnobrązowymi drzwiami i pchnął je lekko. Gdy przekroczył próg, odstawił Louisa na ziemię i odwrócił się tylko po to, aby zamknąc pokój na klucz.
Gdy jego uwaga z powrotem znalazła się na drobnym szatynie, który lekko odchylił swoją szatę, żeby trochę się podroczyć z Harrym, który wydał z siebie głębokie warknięcie, a jego oczy zabłysnęły na kilka chwil na jasny czerwony. Louis przygryzł wargę gdy w mniej niż sekundę znalazł się przy ścianie, przyciśnięty przez bruneta.
Oddychał szybko i płytko, gdy ich twarze dzieliły dosłownie milimetry, i mógł poczuć, jak bardzo rozpalony był Harry.

**  **  **


Okej, umm.. Dziwny czas żeby skończyć część, ale zupełnie nie jestem pewna pisania smuta, poza tym jest jebana 3w nocy a ja mam kaca więc jest nieciekawie.

Nie mam pojęcia kiedy będzie następna, bo wypierdalam z tego kraju ¯\_(ツ)_/¯

Do napisania czy coś

Take Me Far Away/a•b•o/LARRYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz