Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
Matka strofuje mnie za nieobecności na francuskim. Jak zwykle argumenty, że te lekcje nie są mi potrzebne, bo umiem ten język doskonale – jestem przecież Francuzem – nie docierają do niej. Z jakiegoś powodu zaczyna płakać, a ja zastanawiam się, czy znów miała ciężki dzień w pracy. A może ojciec znów nie wrócił na noc, podczas gdy ja byłem skupiony na malowaniu?
Przytulam tę dobrą kobietę, która przez całe życie o mnie dbała. Zdaje się taka drobna w tym uścisku, a jeszcze niedawno to ona brała mnie na ręce i jeździła wózkiem po okolicznych parkach. Jak ten czas szybko leci.
Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice i posiadał wszelką wiedzę i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
Słowa Illiady zlewają się powoli w jedno wielkie niezrozumiałe bagno. Podpieram głowę na ręce, starając się przedłużyć niewątpliwą chwilę zaśnięcia nad lekturą. Niespodziewanie do moich uszu docierają ciężkie kroki. Jehan, ustalam w myślach i rzeczywiście, drzwi otwierają się, a do akademickiego pokoiku wpada zdyszany Jehan, trzymając torbę przyciśniętą do piersi, w powyciąganej jasnoniebieskiej koszuli i z wiankiem stokrotek na głowie.
Mogę przypuszczać, że randka poszła dobrze.
- Nie uwierzysz, co się stało, R – zaczyna bez wstępu, odkładając torbę na podłogę i niczym kot siadając na najbliższej, wolnej od schnących prac powierzchni. Jest to drabinka łóżka piętrowego, gdyż nawet oba materace zalała powódź sztuki.
- Słucham więc. – Zamykam książkę i odwracam się w jego stronę. Oczy dziwnie mu błyszczą i zdaje się być rozemocjonowany.
- Montparnasse zaproponował, że wyjedziemy na tydzień nad jezioro – wyznaje nieprawdopodobnie czułym tonem, aż się człowiekowi ciśnie na usta uśmiech.
- Masz rację, nie wierzę – przyznaję, zaskoczony, że ktoś taki jak Montparnasse rzeczywiście zdaje się być lojalny i oddany swojej rudej nimfie. Chociaż, Jeana łatwo jest kochać, także aż tak mocno mu się nie dziwię.
Jehan przewraca oczami, ale jest rozbawiony.
- Ty w nic nie wierzysz, R.
Unoszę ręce, jakby przyłapany na gorącym uczynku.
- Ale cieszę się twoim szczęściem. Tylko pamiętaj, jak tylko Parnasse spróbuje cię skrzywdzić, będzie miał doczynienia z tym artystą. – Wskazuję buńczucznie na siebie, tylko po to, by Jehan roześmiał się. Przyznaję, ma zaraźliwy śmiech. Zawsze straszy tym Joly'ego
- Wiem. Dzięki, Grantaire. Jesteś świetnym przyjacielem.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.
Chłód paryskiej zimowej nocy przenika mnie doszczętnie, gdy z niejakim trudem próbuję dostać się ze stacji z powrotem do akademika, targając za sobą jedną, uporczywie niechętną do współpracy, walizkę.
Okutany szalikiem po uszy i czapką nasuniętą aż na brwi staram się nie myśleć, skąd wracam. Wszystkich znajomych okłamałem, wzruszając ramionami i twierdząc, że muszę jechać do domu na święta.
CZYTASZ
ty i nic, ja i wszystko |Enjoltaire|
Fanficzbiór wierszy i krótkich opowiadań o Enjoltaire, głównie osadzone w czasach współczesnych.