Stali na moście. Na starym, kamiennym moście, przecinającym rzekę i łączącym Paryż. Ponieważ mosty mają to do siebie, że jedne rzeczy dzielą, a inne łączą.
Czasem są to serca, czasem są to życia. Czasem są to dusze.
- Spokojnie, jestem przy tobie – powiedział cicho Grantaire, delikatnie ściskając ramię Enjolrasa, który ze smutnym spojrzeniem, wzrokiem Demeter po utracie córki, wpatrywał się w wodę pod nimi. – Możesz mi wszystko powiedzieć, ja zrozumiem. A przynajmniej postaram się.
Enjolras westchnął głęboko, wyraźnie walcząc z jakimiś wewnętrznymi demonami. Aż żal ściskał serce Grantaire'a, gdy go obserwował. Zmarszczone czoło i przeszklone spojrzenie może nadawały się bezboleśnie do jakiś teatralnych sztuk, ale w prostym życiu były trucizną i niepokojem. Wydestylowanym cierpieniem.
Grantaire był zdania, że powinno się destylować jedynie alkohol.
- Ja... - Strzęp słowa, kłębek myśli. Cisza. – Nie mogę.
Nicość.
Grantaire wiedział. Wiedział i cierpiał, ponieważ prawda nie zawsze nas wyzwoli.
- Nie możesz ze mną być – dokończył pomocnie, patrząc jak poczerwieniałe od łez powieki przymykają się lekko, a głowa potwierdza jego domysły, niczym cesarz skazując gladiatora na śmierć. – Wiem, rozumiem, spokojnie.
- Ja nie... - spróbował dodać Enjolras, ale zielone współczucie dotknęło jego wzroku. Umilkł.
- Nie musisz nic mówić. Możemy wrócić do bycia przyjaciółmi. Nie ma sprawy. – Grantaire sam nie wierzył, że zdobywa się na taką powagę, niby martwy spokój, podczas gdy w jego piersi serce konwulsyjnie drga niczym naładowane elektrycznością, a głos grozi załamaniem. Jedyną oznaką były łzy, niekontrolowanie spływające po jasnych policzkach i szczypiące pod rzęsami. – Powiedz mi tylko jedno.
To była prośba. Enjolras mógł jej nie spełnić, jakkolwiek paląca się nie wydawała. Mruknął jednak przyzwalająco, nie mogąc znieść widoku płaczącego chłopaka, więc wrócił do obserwowania martwej tafli. Przynajmniej ona była zimna i nieczuła.
- Czy kiedykolwiek mnie kochałeś?
Pytanie wzrusza go. Sprawia, że Enjolras chce pokręcić głową ze śmiechem, wybuchnąć głośnym, oczyszczającym i brudnym jak ta rzeka rechotem.
Nigdy nie przestałem, Grantaire.
Taka była poprawna odpowiedź. Taką by podał napiwszy się ze źródła prawdy. Niezmienna i trwała.
Enjolras uśmiechnął się smutno i spojrzał na najdroższą mu osobę w tym smutnym, zimnym i samotnym świecie.
- Kiedyś.
Obojętność. Grantaire milczał, ale jego twarz przez chwile pokryła ulga, nim emocje przejęły kontrolę nad ciałem i z jego gardła wyrywał się szloch, przyciskając jego twarz do barierki i chowając głowę w ramionach. Enjolras oddałby wszystko co miał, by go teraz pocieszyć, przytulić, pocałować, powiedzieć, że to kłamstwo.
Wszystko co miał. Dokładnie. A Grantaire'a już nie miał. Grantaire był bezpieczny.
Trzy postacie stojące w zaciemnionej uliczce skąd widok na most był doskonały, nawet o tej porze, bezgłośnie zagestykulowały odwrót. Ich misja została spełniona. Mogli więc wykazać się bezdusznym taktem i zostawić dwa złamane serca, na jednym moście, łączącym Paryż.
__________________________________________________________-
SZCZĘŚLIWEGO DNIA BARYKADY KOCHANI!
wasza Rev
CZYTASZ
ty i nic, ja i wszystko |Enjoltaire|
Fanficzbiór wierszy i krótkich opowiadań o Enjoltaire, głównie osadzone w czasach współczesnych.