2.

1.3K 123 13
                                    

Czas tak strasznie mu się dłużył. Owszem uwielbiał dzieci, ale nie aż tak by móc je obserwować każdego dnia. Niektórzy mogli by go jeszcze posądzić o jakieś niecne zmiary! Zresztą nie powinien się wychylać ze swoją mocą w czasie innych pór roku.

Zazwyczaj po pierwszych roztopach Jack wyruszał w podróż. Podążał za mroźnym powietrzem szukając miejsc gdzie zima się jeszcze nie skończyła albo dopiero miała przyjść. Czuł się wtedy bardziej potrzebny niż teraz siedząc na gałęzi drzewa. Kiedy wiedział że na Ziemi zima definitywnie się skończyła przenosił się w chłodne obszary. Czasami spędzał miesiące na Biegunach, czasem Grenlandii, ale najbardziej upodobał sobie Alaskę. Urzekły go tamtejszy krajobrazy i zwyczaje, a i klimat był taki jaki lubił najbardziej-zimny. To zazwyczaj tam spędzał czas, którego nie umiał spożytkować. Zdarzało mu się również odwiedzać cieplejsze miejsca, gdzie wylegiwał się na plaży i korzystał z uroków lata. Najczęściej nie bawił tam dłużej niż tydzień, bo już tak krótki okres spędzony w wysokich temperaturach źle wpływał na jego organizm.

Jego rozmyślania przerwała nienaturalna cisza. Ludzie rzadko zapuszczali się w te tereny, ale w lesie prócz niego były jeszcze inne stworzenia. Jego pobytom w tym miejscu zawsze towarzyszył śpiew ptaków i szmery wydawane przez zwierzęta. Teraz było inaczej. W tej nienaturalnej ciszy nie słyszał niczego poza szybkim biciem swojego serca. Jack bezszelestnie wylądował na ziemi i ustawił się w pozycji bojowej. Wysunął swoją laskę do przodu i zaczął uważnie się rozglądać. Kiedy lustrował teren dojrzał kątem oka jakiś cień, jednak cień zniknął tak szybko jak się pojawił. Chłopak stał tak jeszcze przez chwilę aż w końcu usłyszał cichy gwizd ptaków. Jack odetchnął z ulgą, jednak nadal miał złe przeczucia. Postanowił dla pewności jeszcze trochę się rozejrzeć. W czasie czwartego okrążenia nad lasem coś znienacka uderzyło go w tył głowy. Zdezorientowany chłopak uderzył o gałęzie najbliższego drzewa. Zanim się otrząsnął stworzonko, które zmieniło tor jego lotu zdążyło odlecieć. Poczuł pieczenie w miejscu, w którym oberwał. Najwidoczniej jakiś ptak, który w niego wleciał musiał zadrapać go dziobem. Jack zastanawiał się czy oba zdarzenia mają jakiś związek. Jednak po chwili stwierdził, że chyba powoli popada w paranoję.

Chłopak wylądował na ziemi. Syknął kiedy jego kostkę przeszył ból. Najwidoczniej kiedy on wpadł na drzewo, jego kostka postanowiła poznać się bliżej z grubym konarem. Usiadł pod drzewem i ułożył się w takiej pozycji by nie naruszyć obolałej nogi. Kiedy oparł głowę o pień drzewa poczuł się strasznie zmęczony. Powieki coraz bardziej mu ciążyły. W ostatnich przebłyskach świadomości postanowił, że już jutro wyruszy w drogę do Bazy Northa i może przy okazji otrzyma tam pomoc medyczną. Zasnął szybko, a jego sen był twardy. Jednak nie śniły mu się dobre rzeczy. Chłopak cały czas się wiercił i pojękiwał od czasu do czasu.

***

Spał pół dnia i całą noc, czyli o wiele za dużo jak na kogoś kto w ogóle nie potrzebuje snu. Jednak nie czuł się wypoczęty. Wiedział, że coś mu się śniło, ale nie miał bladego pojęcia co. Jego kostka miała się już lepiej, więc może interwencja Northa wcale nie będzie potrzebna. Na wszelki wypadek chłopak schłodził obolałe miejsce i wyruszył w drogę do Mikołajowej Bazy.

Może zbytnio się śpieszył wyruszając na Radę 2 dni przed. Jednak te dziwne wydarzenia i jego okropne samopoczucie musiały mieć jakiś związek. W końcu duchy nie chorują i nie czują się źle. Nie łapią chorób ludzi bo sami nimi do końca nie są. Owszem w jego żyłach płynęła krew, o czym sam się przekonał kiedy w poślizgu nadział się na ostrą gałąź. Rana zagoiła się już dwa dni później, bo z reguły wszelakie rany i skaleczenia goiły się u niego dwa razy szybciej niż u ludzi. Miał też bijące serce, którą całą tą krew pompowało. Ale rzadko kiedy odczuwał zmęczenie i musiał spać z tego powodu. Przez te ponad 300 lat zdążył odrobinę poznać swoje ciało i jego właściwości. A to co działo się z nim teraz było niepokojące.

Zazwyczaj droga na biegun zajmowała mu około jednego dnia, czasem nawet mniej. Ale dzisiaj leciał wolniej, bo czuł się słabo. Było to takie dziwne i obce uczucie. Zaczął coraz bardziej się martwić. Może to jakoś etap przejściowy? Może każdy ze Strażników to przeżywał i wcale nic mu jest?

Był w połowie drogi kiedy coś pociągnęło go za nogę i zwaliło na ziemię.  Zetknięcie z ziemią pozbawiło go tchu i wycisnęły łzy z oczu. Jego pole widzenia zaczęły pokrywać rozszerzające się czarne plamy. Zanim chłopak odpłynął w ciemności usłyszał niski, męski śmiech. A potem wszystko zniknęło.

***
Ktoś tu jest i to czyta?
Jeśli tak, to możecie pisać co myślicie, co poprawić itd.
Mam nadzieję, że nie pisze sama do siebie xD
Pozdrawiam

Kolorowych koszmarówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz